Wstydzić się powinni janusze, seby i karyny. Nie dlatego, że ich postępowanie jest nieetyczna, jest „głupie”, ale przede wszystkim obciachowe. Jest to w dużej mierze dystynkcja estetyczna w ramach części sfrustrowanej klasy średniej, która musi znaleźć kogoś, od kogo będzie lepsza.
Od początku wojny o aborcję rozpowszechniana była, również przez media liberalne, opinia, że w PRL-u aborcja była powszechnie stosowanym środkiem antykoncepcyjnym i to bardzo nieładnie, drogie panie. Nigdy nie znalazłam żadnych badań, które potwierdzałyby taką opinię. Chociaż oczywiście liczba aborcji z PRL mogła mieć związek z dostępnością i jakością środków antykoncepcyjnych oraz z brakiem edukacji na ten temat. W każdym razie ja takiej edukacji nie doświadczyłam. Jednak nawet za komuny kobiety w większości nie były idiotkami pozbawionymi wyobraźni. Wiedziały, że nie jest to zabieg przyjemny, w państwowej służbie zdrowia nierzadko upokarzający, a w prywatnej drogi. A przede wszystkim jest to życiowa decyzja, nie dlatego, że chodzi o życie poczęte, tylko o życie kobiety, które po urodzeniu dziecka zmienia się radykalnie, a decydując się na aborcję, wybiera ona ścieżkę życiową, której nie da się już odmienić.
Może to drobiazg, ale tworzący pewną atmosferę. Kobiety, które uważały przez lata, że aborcja w razie czego istnieje, zostały zawstydzone. Za łatwo miałyście i nieodpowiedzialnie korzystałyście, instynkt moralny wam zanikł. To także drobiazg w porównaniu z dalszym zawstydzaniem – wszystkimi tymi morderczyniami dzieci poczętych, zwolenniczkami holocaustu, przedstawicielkami cywilizacji śmierci, którymi się stałyśmy. A po drodze dostałyśmy jeszcze po głowie syndromem postaborcyjnym jako naturalną karą za grzechy. Podobnie zresztą miało być karane korzystanie ze środków antykoncepcyjnych.
To, o czym piszę, to było celowe i zmasowane wywoływanie poczucia winy i wstydu, środek wychowawczy, który miał wspierać formalny zakazy i przypominać kobietom o ich miejscu w patriarchacie.
Pamiętacie sprawę Natalii, która publicznie przyznała się, że zdecydowała się na zabieg, bo tak sobie zaplanowała życie? I to, jak została za to zrównana z ziemią, także przez liberalne publicystki. Dziesiątki tysięcy kobiet to robi, ale milczą, bo to wstyd. A dziś tylko kilkanaście procent Polaków jest za tym, żeby po prostu mogły decydować o swoi życiu. I naprawdę poza przepisami ma w tym udział wielkie zawstydzanie kobiet, które zasługuje pewno na oddzielnie spisaną historię.
czytaj także
Kiedy te pamiętające PRL kobiety wyszły na ulicę, zostały nazwane pogardliwie „babciami z KOD-u”. Bo jeśli jakaś organizacja nie jest pełna młodych, to też wstyd. W ogóle starości trzeba się wstydzić.
Podobnie jak historię zawstydzanych kobiet można opowiedzieć historię zawstydzania innych grup, np. gejów. Choroba, zboczenie, brud… A nawet jeśli do nich nic nie mamy, to jednak powinni pozostać niewidzialni i się nie afiszować i nie propagować. Udział w tym zawstydzaniu mają nawet sami geje, nawołujący do nie kompromitowania sprawy piórami w dupie.
Wstydzić się powinni janusze, seby i karyny. Nie dlatego, że ich postępowanie jest nieetyczna, jest „głupie”, ale przede wszystkim obciachowe. Jest to w dużej mierze dystynkcja estetyczna w ramach części sfrustrowanej klasy średniej, która musi znaleźć kogoś, od kogo będzie lepsza. I używa do tego epitetów, które odnoszą się nie do zachowań, ale do całych kategorii ludzi, którzy akurat noszą takie imiona. Zazwyczaj jesteśmy przywiązani do swoich imienia i chyba mało kto chciałby, aby stało się ono synonimem głupoty i obciachu. Niewiele się to różni od takich określeń jak np. blondynki, albo Murzyni jako synonim zacofania, a tego chyba nie lubimy?
Długa jest też lista występków, których powinna wstydzić się lewica. Poczynając od samego bycia lewicą, bo lewica to komunizm, a komunizm to Stalin, zbrodnie i gułagi, a przynajmniej współpraca ze służbą bezpieczeństwa i zdrada narodu. A kto chce, żeby było więcej równości, to chce powrotu PRL i urawniłowki. Wstyd!
Czego jeszcze ma się wstydzić lewica? Oczywiście zawsze jest za mało społeczna, a za bardzo kulturowa. I jak by nie wyglądała prawda, wciąż należy się tłumaczyć z tego, że bronimy zupełnie podstawowych praw, zamiast stać po stronie zwykłych ludzi, którzy mają to gdzieś.
Wstydzić się trzeba politycznej poprawności, bo to dowodzi dogmatyzmu i zideologizowania. Każdy, kto stara się używać języka w sposób nieraniący innych, staje się automatycznie odpowiedzialny za jakieś przegięcie gdzieś-kiedyś-w- Ameryce. Wiadomo, polityczna poprawność jest gorsza od Trumpa.
No i trzeba uważać z krytyką ciemnogrodu, demonstrujących kiboli czy smoleńskiego ludu. Żeby przypadkiem nie okazać pogardy dla prostego człowieka. Bez względu na to, ile tej pogardy jest wylewanej na nas. A może jednak agresja, nienawiść do innych z powodów rasowych, mizoginia, wulgarność (też!) zasługują na to, żeby kogoś spróbować zawstydzić. Wiadomo, że nie ma co liczyć na rezultat w wiadomych grupach, ale dzięki temu może spadnie na nie społeczne odium i to będzie jednak wstyd zapisać się ONR-u. I to dobrze, że w zasadzie już dotarło dość powszechnie, że seksistowski język nie jest ok.
Ale przyzwoici ludzie mają się wstydzić też tego, że kiedykolwiek kogokolwiek zawstydzali.
Nie polemizuję z tymi, którzy zwracają uwagę na to, że kapitalizm doprowadził do uwewnętrznia wstydu z powodu biedy i niezaradności. Może też w sukcesie PiS, co się sugeruje, ma swój udział urażona godność tych, których nie poniosła fala modernizacji. Chcę tylko zwrócić uwagę, że jesteśmy nie tylko zawstydzającymi (może czasem słusznie!), ale także zawstydzanymi.