Sportowiec roku to sportowiec roku danego kraju. Kryterium przynależności państwowej jest tu o tyle kluczowe, że właśnie dostarczanie sukcesów danemu krajowi jest dla kibiców decydujące. Narody nie zginą – jak przestrzegał Modzelewski – a uniesień kibiców czy dziennikarzy przy grającym hymnie nie da się zastąpić żadnym innym sukcesem.
Wydaje się, że do kolejnych bitych rekordów Robert Lewandowski może sobie doliczyć następny: w ciągu zaledwie sześciu pierwszych dni nowego roku prawdopodobnie przegrał plebiscyt na najlepszego sportowca 2020 roku. Wszystko za sprawą Dawida Kubackiego, który jako trzeci Polak w historii wygrał prestiżowy Turniej Czterech Skoczni w skokach narciarskich.
czytaj także
Być może ktoś jeszcze Kubackiego – nie tyle na nartach, ile w klasyfikacji sportowej – przeskoczy, niemniej zapowiada się, że wyżej niż Kubacki Lewandowski się raczej nie znajdzie. Nikt chyba nie sądzi, że reprezentacja Polski jest w stanie wygrać zbliżające się Euro – peak tego pokolenia, jak trafnie zauważył Jonathan Wilson, to był rok 2015, gdy udało się ograć Niemców. Teraz zamiast peaku mamy raczej pikowanie i to nie tylko z winy trenera Brzęczka.
Mimo to tuż przed wygraną Kubackiego wśród kibiców piłkarskich wybuchł spór, dlaczego nagrodę na najlepszego sportowca roku 2019 „Przeglądu Sportowego” wygrał mistrz świata w żużlu Bartosz Zmarzlik, a nie piłkarz, który zdobył najwięcej goli na świecie w mainstreamowej piłce, czyli Robert Lewandowski. Powtarzano zarzut, że Lewandowski odniósł sukces w o wiele bardziej popularnej – a przez co trudniejszej – dyscyplinie, jaką jest piłka nożna w porównaniu do niszowego żużla.
Sukcesy Lewandowskiego są w istocie nieco wyolbrzymione: seryjnie zaczął strzelać dopiero jesienią, kiedy gole znaczą o wiele mniej niż wiosną – a fazę pucharową Lewandowski skończył już w marcu na 1/8 finału. Warto jednak sprawdzić, jak wygląda to w innych krajach.
Weźmy innego piłkarza, który w 2018 strzelił najwięcej goli na świecie, czyli Harry’ego Kane’a. Według nagrody dla sportowca roku przyznawanej przez BBC był zaledwie trzeci. No dobrze, a z co z Messim? Skoro Lewandowski ma wygrywać plebiscyty na najlepszego sportowca roku, to chyba tym bardziej seryjnie powinien wygrywać je Messi.
Tymczasem Messi w Argentynie otrzymał podobną nagrodę (Olimpia Award) zaledwie raz, w 2011 roku. Nawet jeśli Argentyńczycy nie przepadają za Messim, to ubóstwiany przez nich Maradona wygrał tam zaledwie dwa razy, czyli tyle co tenisista Juan Del Porto. Trzecim piłkarzem, który otrzymał tę nagrodę był Carlos Tevez w 2004 roku za… złoty medal olimpijski dla piłkarzy Argentyny.
A jak jest we Francji? W kraju mistrzów świata i – swego czasu – mistrzów Europy, ostatnim piłkarzem, który wygrał sportowca roku (L’Équipe Champion of Champions) był Zinedine Zidane w pamiętnym roku 1998.
Jaki z tego wniosek? Bardzo prosty: sportowiec roku to sportowiec roku danego kraju. Kryterium przynależności państwowej jest tu o tyle kluczowe, że właśnie dostarczanie sukcesów danemu krajowi jest dla kibiców decydujące. Narody nie zginą – jak przestrzegał Modzelewski – a uniesień kibiców czy dziennikarzy przy grającym hymnie nie da się zastąpić żadnym innym sukcesem. Jeśli chcesz wygrać plebiscyt na najlepszego sportowca roku, to musisz wygrać coś dla kraju, a nie swojego klubowego pracodawcy.
Wyżej niż Kubacki Lewandowski się raczej nie znajdzie.
Zresztą, nie chodzi tylko o sport. Z rozbawieniem obserwuję ekscytację sukcesami Wiedźmina, którego fani, z których część nie znosi tej przaśnej piłki, zachowują się tak, jak piłkarscy kibice, którzy wiwatują na cześć wygrywającego rywalizację rodaka Sapkowskiego.
W innych okolicznościach patriotyczne uczucia, którymi karmią się nagrody dla sportowców, zasługiwałyby może na kpinę, zwłaszcza w sytuacji, gdy podlane są narodowym szowinizmem. W tym jednak przypadku fakt, że dana wspólnota – nawet nie narodowa, ale po prostu kibicowska – przedkłada wygraną „dla kraju” zamiast „dla korporacji”, jaką jest Bayern Monachium, wydaje się akurat trendem pozytywnym.
Niemal przez cały rok bombardowani jesteśmy piłką nożną, którą dotują spółki skarbu państwa nieprzyzwoicie ogromnymi pieniędzmi, i której stawia się stadiony-molochy zamiast budować miejską infrastrukturę. Dobrze, że przynajmniej raz w roku kibice potrafią pochylić się nad sukcesami w sportach niszowych, w których zwycięstwa dają im przy hymnie więcej wzruszeń niż wszystkie gole Lewandowskiego razem wzięte.
czytaj także
W końcu w sporcie (jeszcze) chodzi o emocje i wzruszenia, cała reszta to tylko zwykłe chodzenie do lepiej lub gorzej płacącej fabryki.