Dwa proste marzenia: spinający się budżet rodzinny i spokój od zgniłego Zachodu. Tylko tyle i aż tyle wystarczy do wygrywania wyborów przy jednym wielkim korkociągu aferalnym i pomiataniu kolejnymi grupami społecznymi.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami żył i działał pewien polityk. Za dnia pisał projekty ustaw, a po nocach spotykał się z biznesmenami na śmietnikach i cmentarzach. Nazywał się Zbigniew Chlebowski. Pewnego dnia został złapany za rękę i musiał się gęsto tłumaczyć. Ówczesna opozycja krzyczała, że teraz to już na pewno koniec, teraz już klęska i partia Chlebowskiego się nie podniesie. Partia Chlebowskiego gładko wygrała wybory.
Prawicowi publicyści krzyczeli, że wyborcy to lemingi, idioci i zdrajcy, opozycyjni politolodzy rwali sobie włosy z głowy. Dzieci przed snem straszono Ostachowiczem – legendarnym pijarowcem, co to osiem razy z rzędu spuścił Kaczyńskiemu manto.
Tymczasem sprawa okazała się banalna. Po prostu ówczesna partia Chlebowskiego realizowała modernizacyjne marzenia Polaków. Gdy PiS biegał w amoku smoleńskim, partia, już bez Chlebowskiego, dopinała projekty infrastrukturalne na Euro 2012 i przecinała wstęgi kolejnych autostrad oraz stadionów piłkarskich.
czytaj także
To, co miało się nigdy nie zdarzyć, nagle się dokonało: startując z Warszawy, dało się przejechać autostradami nad Ocean Atlantycki. Fetysz samochodowy (i stadionowy) Polaków został po części zaspokojony.
Wiele lat później miesiąc w miesiąc łapano za rękę kolejnego aferzystę, miesiąc w miesiąc mieliśmy szwindel i znowu opozycja, tym razem dzisiejsza, wierzyła, że teraz to już PiS się nie podniesie. Teraz to na pewno koniec. Tymczasem PiS gładko wygrał wybory, przebijając barierę 6 milionów głosów. Opozycyjni publicyści zaczęli krzyczeć, że wyborcy to analfabeci z Polski wschodniej, co się sprzedali za michę żarcia. I że gdyby nie tyrada Jażdżewskiego, marsz równości, Robert Biedroń, powódź, koklusz i gradobicie, to na pewno PiS by nie wygrał.
Galopujący Major: Tydzień, w którym państwo polskie (znów) przestało istnieć
czytaj także
Tymczasem sprawa znowu jest dość banalna. PiS wygrał, bo obsługuje ostrożnościowe marzenia Polaków. Najważniejszym przedwyborczym wykresem nie są żadne sondaże, ale wykres nierówności, wedle którego różnice między Warszawą a mazowiecką prowincją to są różnice na poziomie współczesnych Chin z ich turbokapitalizmem. I teraz ci wyborcy dostali od Kaczyńskiego najpierw 500+ na drugie, a lada moment 500+ na pierwsze dziecko, a emeryci jeszcze trzynastkę. Jeśli zarabiasz 2500 PLN i nagle dostajesz do ręki 1000 albo 500 PLN na leki, to musiałbyś naprawdę mieć bardzo, ale to bardzo ważny powód, żeby stawać przeciwko tym, którzy ci to dali, a głosować na tych, którzy być może to zlikwidują. Opozycji nie udało się aż tak ważnego powodu wyborcom podsunąć.
czytaj także
Drugim ostrożnościowym marzeniem Polaków jest zatrzymanie świata, który ciut za szybko się kręci. Nie jest przypadkiem, że wraz z błyskawicznym rozwojem technologicznym i wzrostem niepewności zyskuje na świecie nacjonalistyczna prawica. Tak było dokładnie sto lat temu i tak jest teraz. Kaczyński obiecuje ten trend zatrzymać na polskiej granicy, choć to oczywiście niemożliwe, i jest jedynym, który stara się uspokoić Polaków – naród strachliwy, który boi się gender, uchodźców, edukacji seksualnej, emigrantów i wszystkiego, co ciągle widzi w telewizji. Nie, Polacy nie są faszystami, oni po prostu chcą żyć tak, jak żyli ich rodzice i dziadkowie. I Kaczyński jest dla nich takim dziadkiem.
czytaj także
Dwa proste marzenia: spinający się budżet rodzinny i spokój od zgniłego Zachodu. Tylko tyle i aż tyle wystarczy do wygrywania wyborów pomimo jednego wielkiego korkociągu aferalnego i pomiatania kolejnymi grupami społecznymi. To właśnie te marzenia decydują, a nie teorie, że wieś i małe miasta głosują na PiS, bo ktoś ich w „Wyborczej” nazwał roszczeniowcami albo gorzej. Tak jak marzenia o autostradach powodowały głos na Tuska, a nie fakt, że prawicowi publicyści wyzywali mieszkańców Wilanowa. Czasami mam wrażenie, że przerzucanie własnych uczuć na analizowane wyborcze trendy sięgnęło już tego poziomu, że publicyści serio uważają, iż głos samotnej matki z dzieckiem albo przedsiębiorcy zależy od tego, czy poczuje się obrażony przez rysunek Raczkowskiego albo Krauzego. Podpowiem: oboje wzruszają na to ramionami, bo zwykle głosują zgodnie z postrzeganym przez siebie interesem ekonomicznym. To tylko w social banieczkach się wydaje, że wyborcy non stop śledzą shitstormy na Twitterze albo okładki „Wyborczej”.
czytaj także
Na dobrą sprawę właściwie nikt nie wie, jak pisowską Wunderwaffe pokonać. Jakiekolwiek próby obejścia PiS-u z lewej strony skazane są na porażkę, bo Kaczyński co wybory będzie rzucał miliardy nowym grupom społecznym. Program 500+ będzie wypłacany, co za przypadek, akurat na jesieni, więc kto i jak to może przebić? Obejście PiS od prawej jest nie do zaakceptowania. Jeden wspólny blok antypisowski to dla Kaczyńskiego prezent, bo pozwala na narrację „my, którzy daliśmy 500+, vs liberały, które wam zabiorą”. Kilka konkurujących bloków to inny prezent, bo ordynacja D’Hondta faworyzuje duże ugrupowania.
Być może więc PiS musi się wypalić i wybory wygra ten, kto odczyta nowe marzenia Polaków, dla których 500+ na dzieci od Kaczyńskiego stanie się tak ziewająco oczywiste, jak jeżdżenie po autostradach Tuska.