Okładka „Faktu” literami jak konie krzyczy: „Biskupie, zamilcz!”. Nie oznacza to, że tabloidy biorą się za reformę Kościoła.
Na poblokowanej szachownicy polskiej polityki, społeczeństwa, idei – czy raczej na poblokowanej planszy do warcabów, bo z tymi szachami to bym nie przesadzał, one jednak są bardziej skomplikowaną i subtelną grą – mnóstwo niewydarzeń i trochę wydarzeń. Także poblokowanych.
Palikot zablokowany. Miller zablokowany. Kaczyński zablokowany, zresztą przez tę samą smoleńską religię, która jednocześnie pomaga mu trwać. Tusk zablokowany – fakt, że on akurat w najlepszej z nich wszystkich sytuacji, bo zablokowany u władzy. Może ta blokada zapewnia nam choćby jakieś znośne status quo? Tak uznali przynajmniej warszawiacy, a ja razem z nimi. Nie należę bowiem do tych, którzy status quo oceniają wedle kryterium, czy ich ono bawi, czy śmiertelnie nudzi. Choć ja akurat miałbym prawo na status quo ponarzekać, bo w takim poblokowanym ideowo, politycznie i społecznie kraju – bez wydarzeń prawdziwych, bo każde wydarzenie mogłoby status quo „ryzykownie” naruszyć – nie bardzo jest o czym pisać felietony.
Spróbujmy więc niewydarzeń. „Fakt”, po raz pierwszy chyba w całej swojej historii, poucza katolickiego hierarchę, abp. Michalika, adresując się do niego równie kolokwialnie, jak wcześniej Łukasz Warzecha adresował się do polityków świeckich czy do „ideolożek feminizmu i gender”. Tym razem jednak okładka „Faktu” literami jak konie krzyczy: „Biskupie, zamilcz!”. Nie oznacza to, że tabloidy biorą się za reformę Kościoła, nie interesuje ich to ani w Polsce, ani w Niemczech, ani w Anglii. „Fakt” raczej obstawił (a każde takie „obstawienie” w przypadku gazety o największym w Polsce nakładzie wiąże się z ogromnym biznesowym ryzykiem), że ludowi, nawet polskiemu, pokornemu przez tak liczne wieki, dzisiaj zachciało się jednak antyklerykalizmu. Lud ośmiela w tym pragnieniu sam papież Franciszek, powtarzając, że on sam też często bywa antyklerykałem. Jakby „nie wiedział, co mówi” (cyt. za konserwatywnymi hierarchami z peruwiańskiego Opus Dei, którzy mając słabsze nerwy niż konserwatywni hierarchowie polscy, publicznie zaczęli Franciszka atakować, dając w ten sposób jeszcze większą nadzieję na przełom, gdyż to nie Gorbaczow obalił ostatecznie monowładzę Partii, ale skierowany przeciw jego reformom konserwatywny pucz Janajewa). Zatem w kraju tak poblokowanym jak Polska nawet niewydarzenia mogą być zwiastunem, dalekim echem jakichś wydarzeń prawdziwych.
Jednak i ten obszar – „dyskusji o stanie polskiego Kościoła” – jest na naszej planszy do warcabów gęsto pozastawiany przez piony i damki (złączone w śmiertelnym boju bez łatwego rozstrzygnięcia). Reformy Kościoła w Polsce na razie nie będzie, bo to by Kościół w Polsce jako instytucję świecką zbyt osłabiło. Za bardzo, jak na oczekiwania samego Kościoła (łącznie z jego wewnętrznymi reformatorami). Toteż nawet mityczny biskup Ryś (sam próbuję krzewić ten mit, choć nie wiem, czy z pożytkiem dla mitu) posługuje się mową jak na siebie wyjątkowo drewnianą. Wszyscy czekają na równie mityczne nowe nominacje biskupie. Ale nikt nie wie na pewno, czy będą przełomem, czy przedłużeniem obecnego poblokowania i status quo.
I tylko papież Franciszek wciąż nadaje z podziemia, z kaplicy Domu św. Marty, swoje wywrotowe, choć nie do końca precyzyjne przekazy.
„Chrześcijanie nie powinni być ideologami, kobiety powinny przestać być w Kościele traktowane jak służące (ale nie powinny stać się jak mężczyźni), kim jestem, by osądzać gejów (ale Kościół nie akceptuje ich seksualności), chrześcijanin nie może być antysemitą…” (tu przynajmniej nie ma żadnego „ale”). Jednak w kraju, gdzie żeńskie klasztory dostarczają biskupom darmowych służących, gdzie młodzi prawicowi inteligenci wybierają katolicyzm wyłącznie jako ideologię, gdzie „judeosceptycy” zamawiają w kościołach łacińskie msze – nawet te niejasne, zniekształcone, przebijające się przez dudnienie licznych zagłuszarek (Radia Maryja, „Frondy”, „Naszego Dziennika”, „W Sieci”, „Do Rzeczy”, „Niedzieli”, „Idziemy”…) słowa z Watykanu to odpowiednik Radia Free Albemuth. W powieści Dicka pod takim tytułem satelita „obcych” nadaje na Ziemię gnostycki przekaz z innej przestrzeni Kosmosu. Wprost do serca poblokowanego, upadłego świata, który sam Dick nazywa w tej powieści „Rzymem” (lecz chodzi mu zarówno o Rzym, jak też o Stany Zjednoczone, Związek Radziecki – powieść była pisana w czasach zimnej wojny – i wszystkie inne formy społecznego i politycznego upadku, w którym gnostycka transmisja Radia Free Albemuth wywołuje wciąż nowe nadzieje, rewolty, konflikty, destabilizacje).
W upadłym i poblokowanym polskim „Rzymie” ksiądz Oko, którego konserwatywni hierarchowie i świeccy prawicowcy już namierzyli jako całkowicie dyspozycyjnego żołnierza (choć nawet on miał ponoć przeszłość żywego człowieka poszukującego wiary), występuje we wszystkich mediach trochę tak, jak niedawno jeszcze ks. Lemański, tyle że po przeciwnej stronie kościelnych dyskusji. Specjalizując się w coraz dziwniejszych argumentach. Najpierw był argument, że „Judaszami Kościoła” są ci, którzy pedofilię w tej instytucji piętnują, a nie ci, co ukrywając ją, stają się jej mecenasami. Teraz ks. Oko powiedział, że polski Kościół jest niemal bez skazy, bo bardzo niewielu jego kapłanów skazano za pedofilię.
Gdyby chodziło tu o argumenty, o Jezusa, o wiarę, a nie o schmittiańską polityczną wojnę, można by księdzu Oko odpowiedzieć, że istotnie „niewielu”, skoro polski Kościół pedofilię konsekwentnie ukrywał, kapłanów-pedofili konsekwentnie bronił, a sam Przewodniczący Konferencji Episkopatu skutecznie zastraszał i obrażał z ambony ludzi, którzy chcieli świadczyć przed cywilnym sądem przeciwko księdzu molestującemu ich własne dzieci (w dodatku dziewczynki, nie chłopców, co likwiduje kolejny „argument” ks. Oko, że przyczyną pedofilii w Kościele nie jest celibat czyniący z seksu chorobliwą obsesję, ale „homoseksualne lobby”, które po zawłaszczeniu całej świeckiej „cywilizacji śmierci” teraz podstępem wdarło się do ostatniej czystej Instytucji). Nawet przecież ostatnie wymuszone przez Franciszka „zero tolerancji”, w wydaniu polskiego episkopatu zawiera jednoznaczne stwierdzenie, że Kościół nie będzie zgłaszał świeckiej prokuraturze wykrytych przez siebie przypadków pedofilii, żeby „nie zmuszać ofiar do przeżycia swej traumy po raz kolejny przed jakimś świeckim sądem”. W tej sytuacji „niewielka liczba” księdza Dariusza Oko jest chwytem erystycznym wyjątkowo słabym. Adresowanym wyłącznie do innych politycznych żołnierzy, żeby wiedzieli, w którą stronę strzelać.
Jedynym żywym impulsem w tym poblokowanym Kościele są kolejne transmisje Radia Free Albemuth z Domu św. Marty. Nie mylić z Radiem Watykan, któremu Franciszek nie dał prawa do transmitowania swych codziennych nauczań, bo po pierwsze, Rzymska Kuria zaczęłaby badać „dogmatyczną poprawność” jego wypowiedzi; po drugie, Radia Watykan ciągle Franciszek „nie przejął”, tak jak Gorbaczow bardzo długo nie mógł „przejąć” Agencji TASS. Zatem papież woli, aby jego „transmisje” (cyt. za „transmission… dance, dance, dance to the radio”, Joy Division) z Domu św. Marty przesączały się przez dziesiątki świeckich i katolickich mediów, przez filtry ich sprzecznych interpretacji, wymuszając w Kościele dyskusję o tym, co właściwie papież powiedział. Franciszek zdaje się w ten sposób mówić: „Znaczenie moich słów zależy od ciebie, od każdego z was”.
Bardziej radykalnej rewolucji w Kościele nie można było sobie wyobrazić. Papież postawił bowiem na rewolucję komunikacyjną.
Taką samą, na jaką kiedyś postawił Jezus mając nadzieję, że to jego słowa – zniekształcone, przemilczane, skłamane, pointerpretowane na milion osobistych sposobów – i tak będą miały większą siłę, wykonają bardziej realną historyczną pracę, niż jakikolwiek zacementowany przez „tradycjonalistów” dogmat Świętego Kościoła.