Cywilizacyjne minimum, które PiS nam dziś odbiera, nie miało nawet czasu dobrze się tu zakorzenić.
Mamy decyzję posłów w sprawie pigułki „dzień po”. Nie jest to bardzo zaskakująca. Posłowie większością 242 głosów (228 z PiS, jeden z PO, 4 z Kukiz’15) poparli rządowy projekt ustawy, która wprowadza wymóg sprzedaży pigułki na receptę. Przeciw było 188 posłów. Teraz ustawa trafi do Senatu, gdzie nie ma co liczyć na decyzję inną niż w Sejmie, podobnie jak nie ma co liczyć na opór prezydenta. Na szczęście możemy jeszcze liczyć na siebie, czego dowiodła niedawno organizacja Woman on Web.
Wkurzona jestem na decyzję Sejmu, ale równie szczerze na opowieść o tym, jak to „PiS nam odbiera nasze prawa”. Tzn. odbiera, ale dlatego, że mało kto mógł wiarygodnie sprawy bronić, bo i przez lata mało kogo ona obchodziła.
Zaprenumerowałam niedawno nowy newsletter „Gazety Wyborczej”. Codziennie wieczorem jeden z redaktorów GW wysyła podsumowanie dnia z linkami do tekstów na wyborcza.pl, taki autorski przegląd dnia.
W czwartek 11 maja przeczytałam w nim taką oto informację: „Przez półtora roku w Ministerstwie Obrony Narodowej słynny Bartłomiej Misiewicz wyciągał ok. 12 tys. zł miesięcznie brutto. Sporo? Czy jednak ideowy młodzian, który zamienił aptekę w Łomiankach (jeszcze z ellaOne bez recepty) na pracę dla dobra milionów, nie zasługuje na solidne kieszonkowe?”. Najciekawsze było nie to, ile zarabia Misiewicz, ale że pracował w aptece w roku 2015, do tego po kwietniu 2015, bo wtedy właśnie w Polsce pigułka „dzień po” zaczęła być dostępna bez recepty. Co za zbieg okoliczności, że te kilka miesięcy kariery aptecznej Misiewicza przypadły na moment, kiedy „pigułka po” była już dostępna bez recepty, bo nie było tak przecież zawsze.
Diduszko: Tabletka „po” nareszcie jest – dziękuję Komisji Europejskiej!
czytaj także
„Pigułka po” jest w Polsce dostępna bez recepty od wspomnianego kwietnia 2015, a to dlatego, że w styczniu tamtego roku Komisja Europejska zgodziła się, po aprobującej opinii wydanej przez Europejską Agencję Leków, żeby pigułki zapobiegające zapłodnieniu po odbyciu stosunku seksualnego mogły być sprzedawane w państwach Unii Europejskiej bez recepty.
Polska nie rządzona wówczas przez PiS była przeciwna tym zmianom. Czy ktoś jeszcze pamięta słowa wiceszefa resortu zdrowia Sławomira Neumanna: „Antykoncepcja awaryjna, zwana «pigułką dzień po», będzie w Polsce dostępna jedynie na receptę, jeżeli unijne przepisy pozostawią w gestii krajów członkowskich decyzję w tej sprawie.”? A pamięta ktoś moment, kiedy Polska się ugięła, a rzecznik Ministerstwa Zdrowia Krzysztof Bąk tłumaczył, że decyzja Komisji Europejskiej w tej sprawie jest bezwarunkowa?
A może ktoś z was pamięta tekst Agaty Diduszko-Zyglewskiej o tym, jak nie dostała w aptece „pigułki po”? Nasza koleżanka redakcyjna pisała o tym, jak kolejni lekarze odmawiali jej wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną. Ten tekst powstał w październiku 2014 roku. Na rok przed zwycięstwem PiS i pół roku przed wygraną Andrzeja Dudy. To naprawdę nie było tak dawno.
czytaj także
Przypominam o tym, bo dostępność pigułki bez recepty jest w Polsce nowością – może dlatego tak łatwo można nam tę nowość odbierać? Mamy ją dzięki Unii Europejskiej. Rządząca w 2015 roku Platforma Obywatelska mogła się oczywiście jakoś wymigać od zmian w prawie i pigułki bez recepty w ogóle nie dać, ale najwyraźniej wystraszyła się nacisku UE i nazbyt zachowawczego wizerunku. Zabrakło jej jednak odwagi, by wziąć polityczną odpowiedzialność za zmiany, dlatego zrzuciła odpowiedzialność na Unię.
Przypominam o tym, bo łatwo wpaść w pułapkę myślenia o PiS jako partii odbierającej nam zdobycze cywilizacji, którymi cieszymy się rzekomo od wielu lat. No jakby… nie bardzo… PiS odbiera prawo do pigułki bez recepty, które za PO wcale oczywistością dla wszystkich nie było.
Warto też przy tej okazji przywołać Konwencję Antyprzemocową – tak, ją też mamy dzięki zjednoczonej Europie, i także w tym przypadku Platforma długo migała się przed ratyfikacją a potem wdrażaniem. Także ją możemy za PiS-u stracić. Nic dziwnego, że środowiska kobiece zapowiedziały złożenie w Komisji Europejskiej tzw. europejskiej inicjatywy ustawodawczej na rzecz praw i godności kobiet. Projekt dotyczy przepchanego właśnie przez Sejm ograniczenia dostępu do antykoncepcji poprzez wprowadzenie recepty na ellaOne.
Przypominam o tym wszystkim także dlatego, że niektórzy liberalni politycy mogą pod naciskiem obywateli zmieniać zdanie. Przez lata unikali zajęcia stanowiska w kwestii praw kobiet czy mniejszości seksualnych, a dziś – choćby dlatego, że muszą się jakoś od PiS-u odróżnić i dowieść tego czynami, czy choćby gestami – potrafią, jak np. Paweł Adamowicz pójść na czele Marszu Równości. Chwała za to.
W obecnej sytuacji nie trzeba wciąż powtarzać, że przez osiem lat swych rządów PO zwodziła co bardziej liberalny elektorat w wielu sprawach; pamiętajmy jednak, że cywilizacyjne minimum, które PiS nam dziś odbiera, nie miało nawet czasu dobrze się tu zakorzenić. Walczymy o standardy, prawa i wolności, ale nie o „powrót tego, co było”.