Kaja Puto

To wszystko wina Putina

Putin stara się wykorzystywać każdy europejski kryzys, ale to nie Putin narobił syfu, w wyniku którego do Europy dobija się pół Trzeciego Świata.

Choć sezon ogórkowy dobiegł końca, wojna śniona przez polską debatę publiczną trwa. Straszy z nagłówków, żółtych pasków i radiowego eteru. Przeszło już do konkretów: gdzie się nie obejrzeć, Putin na czołgu. Czy to dyskusja o Brexicie, czy to szitstorm o Komisję Wenecką, wcześniej czy później zejdzie na Putina, przyczynę wszelkiego zła.

Nie, nie chodzi o środowiska prawicowe. Te ostatnio jakby od Putina się odczepiły, wraz z osobliwym zwrotem powyborczym w polityce zagranicznej PiS. Z pozycji władzy nie jest już tak łatwo odgrażać się zbrojnym odzyskiwaniem wraku tupolewa, dużo łatwiej – rzucać pomidorami w Merkel. Bo Merkel nie odda, choćby zalał ją deszcz groźnych not z polskiego MSZ. Zaduma się chwilę nad losem postkomunistycznych państewek, wyciągnie rękę i zajmie się ważniejszymi sprawami. A germanofobię – jak się okazało – wystarczyło w Polsce odgrzebać.

Żeby było jasne: Putin jest zły. Jest bodaj najgroźniejszym trollem, z którym przyszło się zmierzyć powojennej Europie.

Żeby było jasne: Putin jest zły. Jest bodaj najgroźniejszym trollem, z którym przyszło się zmierzyć powojennej Europie. Bo Putin nie jest po prostu zły w sensie, w którym powojenna Europa rozumie zło: nie wyprawia się z włócznią na serca organizmu liberalnej demokracji. Nie urządza krwawych jatek w świątyniach konsumpcji, nie więzi nastolatków w dyskotece, nie podkłada bomb pod banki. Nie wypowiada Europie wojny, nawet słowami.

Urządza jatki gdzie indziej, w miejscach, których nazwy Europejczykom niewiele mówią. Jakieś odległe obłaści, jakieś byłe autonomiczne republiki ZSRR, Donbas–Mombas. Świat, który istnieje tylko w memach o słowiańskim przykucu.

Tymi kucającymi na marginesie zachodnich mediów jatkami Putin parodiuje cały zestaw narzędzi składających się na subtelny, ale i kruchy konsensus stojący za powojenną Europą: konsensus o prawach człowieka. Tu konwój „pomocy humanitarnej”, tam „obrona” ludności cywilnej, ówdzie misja „stabilizacyjna”. Żadne, najmniejsze nawet pęknięcie w zachodnim status quo (a są w nim i przepastne dziurska) nie ujdzie Putinowej uwadze i znajdzie swój karykaturalny odpowiednik w rzeczywistości poradzieckiej. To trolling, z którym bardzo ciężko dyskutować, czyli – mówiąc językiem europejskiej dyplomacji – udowodnić swoją wyższość moralną.

Nie ulega wątpliwości, że Putin stara się i będzie starał wykorzystywać każdy europejski kryzys. Skoro materiał na jedynkę serwisu informacyjnego na Pierwym Kanale da się sklecić z pożaru lasu w Norwegii, tym bardziej da się z Brexitu. Meritum brzmi: w Europie wszystko źle, a rosyjska wieś spokojna. Ta sama zasada przyświeca polityce zagranicznej Putina. Obliczonej przede wszystkim na rynek wewnętrzny, którego granice są co prawda płynne, ale i – moim zdaniem – przewidywalne.

Ale zostawmy już spór o to, czy Putin czołgiem do NATO wjedzie czy nie wjedzie. Problem z gorącymi dyskusjami o Putinie leży gdzie indziej. Bo to nie Putin głosuje na Le Pen, Wildersa, Orbána, a już na pewno nie na Kaczyńskiego (choć gdyby mógł, pewnie by głosował).

To nie Putin narobił syfu, w wyniku którego od lat do Europy dobija się pół Trzeciego Świata. To nie Putin nadwyrężył społeczne zaufanie do socjaldemokratyczno-chadeckiego ideału, do którego dążyła Europa. I tak dalej.

Liberalne elity Europy (a w tym przypadku szczególnie Polski) nie ustają w szukaniu problemów tam, gdzie problemy są, ale inne. Obsesja na punkcie Putina to jedna gargantuiczna fallacia accidentis. Gdyby Putin wstał pewnego ranka i postanowił zostać dobrym prezydentem, w europejskiej, narastającej niechęci do establishmentu niewiele by się zmieniło. Zgoda, Marine Le Pen musiałaby zaoszczędzić na swojej kampanii, na wybrzeże Morza Śródziemnego przypłynęłoby troszeczkę mniej uchodźców, a youtubowe bzdury o krwiożerczych migrantach pastowałyby się nie z Pierwego Kanału, a z TVP Info. To chyba tyle.

Nie znaczy to rzecz jasna, że o doniosłej roli Putina w rozpadzie „końca historii” nie ma co gadać. Na uwagę zasługują zarówno Putinowe jatki, jak i demokratyczne dążenia krajów przez te jatki zdziesiątkowanych. Dotyczy to szczególnie Europy Zachodniej, bo w rusofobicznej Polsce na Putinowe jatki jest jeszcze jako taki popyt, a do demokratycznych dążeń – jako takie poparcie. Chodzi raczej o to, co ustawiamy w centrum debaty. Bo jeśli Europa się rozpadnie, to rozpadnie się od wewnątrz, pod naporem prawicowego populizmu i ślepoty liberalnych elit. A wtedy nie będzie już komu do czego dążyć.

Pozdrowienia-Noworosji-Pawel-Pieniazek

**Dziennik Opinii nr 260/2016 (1460)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij