Proszę Państwa, doszło do haniebnego wydarzenia. To, że jego ofiarą został nasz polityczny przeciwnik, nie zmienia tego, że w obliczu ludzkiej krzywdy powinniśmy okazać ludzką solidarność.
Proszę Państwa, doszło do haniebnego wydarzenia. To, że jego ofiarą został nasz polityczny przeciwnik, nie zmienia tego, że w obliczu ludzkiej krzywdy powinniśmy okazać ludzką solidarność. Prawicowy publicysta Łukasz Warzecha został pobity przez agresywnych gejów. Co prawda, nie wiadomo dokładnie przez kogo, kiedy i gdzie, ale tym niemniej nie można nie zaprotestować przeciwko takiej brutalnej przemocy. Zdaje się, że okrutni geje rzucili nawet w Warzechę kamieniem, jak to oni mają w zwyczaju (lubią obrzucać kamieniami parady biednych, zastraszonych heteryków, którzy domagają się dla siebie równych praw). W niejasnej relacji Warzechy (jej niejasność jest zapewne skutkiem szoku, jakiego doznał ten biedny człowiek) pojawiają się też takie elementy takie jak robienie butów z ludzkiej skóry, palenie ludzi żywcem w kościołach, topienie ich na dziurawych barkach, wbijanie głów na piki… Słuchając tej mrocznej litanii, człowiek od razu zadaje sobie pytanie: co oni mu zrobili? Proszę Państwa, wobec takiej agresji możemy powiedzieć tylko tyle: wszyscy jesteśmy Łukaszami Warzechami.
O co chodzi? O odwracanie kota ogonem, jak zwykle w przypadku prawicy. Łukasz Warzecha napisał tekst pod tytułem "Fetysz demokracji". Nic w tym zaskakującego: od dawna wiadomo, że ci panowie uważają demokrację za fetysz, który wielbią nowocześni degeneraci, zamiast oddać władzę w ręce mądrych konserwatystów. Pewne zdziwienie może budzić to, że ogromną część swojego tekstu Warzecha poświęcił Francji, Rewolucji Francuskiej i masakrze szuanów w Wandei. Czemu on się martwi o Francję? Czy nie powinien raczej martwić się o Polskę (chociażby dlatego, że jest w niej taki Warzecha)?
Wszystko jednak ma swoje wyjaśnienie. Warzecha tyle miejsca poświęca zmasakrowaniu szuanów przez rewolucyjnego generała Westermanna, żeby udowodnić, że demokracja też może popełnić masowe zbrodnie. Ja się pod tym względem z Warzechą zgadzam. Masakra szuanów i popierającej ich ludności, palenie ludzi w kościołach, szycie butów z ludzkiej skóry – to wszystko było zbrodnią. Ale czemu sięgać tak daleko, żeby obnażyć zbrodnicze możliwości ludowładztwa? Demokracja francuskiej I Republiki nie jest najlepszym przykładem, była to przecież demokracja w powijakach, przytłoczona dziedzictwem autorytarnego ancien regime’u. Można przytoczyć bliższe nam w czasie zbrodnie demokracji bardziej dojrzałych, z dłuższym doświadczeniem parlamentaryzmu. Demokratyczne Niemcy wybrały Hitlera, demokratyczna Ameryka paliła wioski w Wietnamie, popierała obozy koncentracyjne Pinocheta i masakrę w Timorze Wschodnim, wreszcie zafundowała Irakijczykom demokratyczną okupację, grabież i tortury (oczywiście, możemy się teraz spierać o to, na ile Ameryka jest krajem demokratycznym, ale dla potrzeb tego felietonu przyjąłem Warzechowskie rozumienie demokracji).
O Hitlerze i amerykańskich zbrodniach Warzecha jednak nie wspomina. Najwyraźniej Hitler i Amerykanie są bliżsi jego sercu, niż ci źli francuscy jakobini. Cały ten wywód na temat rewolucyjnej Francji ma nas przekonać o tym, że demokracja tylko wtedy nie popełnia zbrodni, kiedy jest demokracją z wartościami. A te wartości to oczywiście wartości katolickie. Żeby więc uniknąć kolejnej masakry w Wandei, musimy gnębić gejów (piękna logika!). Musimy unikać „kuriozalnych przepisów i orzeczeń, krępujących wolność wyrażania własnych przekonań w sferze religii czy zakazujących tak zwanej mowy nienawiści, co w praktyce sprowadza się do nakazu akceptacji i zakazu krytykowania szczególnie agresywnych środowisk – na przykład homoseksualnych”.
Panie Warzecha! Wstyd mi, że muszę panu, jak dziecku w przedszkolu, tłumaczyć rzeczy oczywiste. Masakra szuanów w Wandei była złem, jak każda sytuacja, w której silniejszy krzywdzi słabszego. Tak samo jak złem jest mowa nienawiści, za pomocą której przedstawiciele silniejszej większości znęcają się nad przedstawicielami słabszej mniejszości.
Cieszy mnie oczywiście to, że pan tak bardzo dba o wolność wyrażania własnych przekonań w sferze religii. Jak rozumiem, chodzi o to, żeby katolik mógł bezkarnie powiedzieć, że homoseksualizm jest złem. Takie wypowiedzi są zazwyczaj przyjmowane przez prawicowych intelektualistów z szacunkiem: „Ten człowiek ma prawo wierzyć w to, co wierzy…”. No to niech pan przyjmie do wiadomości, że ja, protestant, wierzę, że katolicyzm jest złem. I kiedy o tym mówię, to jakoś tak się dzieje, że prawica natychmiast zapomina o zachwalanej przez siebie wolności wyrażania religijnych przekonań. Zaczyna piszczeć, że jej uczucia religijne zostały obrażone – i bezmyślnie, jak katarynka, wykrzykuje swoją ulubioną, a obłędną tezę, według której katolicy są w Polsce prześladowani, w tym przypadku przeze mnie (raczej przez swoje nieczyste sumienie, powiedziałbym). I co, panie Warzecha? Nadal jest pan za wolnością wyrażania przekonań religijnych? Dla wszystkich, czy może tylko dla katolików?
Ale z tego wszystkiego, co pan w swoim artykule wysmażył, najbardziej podobają mi się „szczególnie agresywne środowiska – na przykład homoseksualne”. Skąd pan je wziął, gdzie pan je widział? Jak rozumiem, szczególnie agresywni nie są kibole, którzy 11 listopada zdemolowali centrum Warszawy, a podczas Euro napadli na Rosjan. Szczególnie agresywni nie są faszystowscy bandyci, którzy obrzucają kamieniami Parady Równości. Za to szczególnie agresywni są homoseksualiści, którzy szczególnie agresywnie pozwalają się obrzucać kamieniami.
Kiedy próbuję jakoś zrozumieć te niesłychane wywody, przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie. Najwyraźniej spotkał pan, panie Warzecha, jakichś naprawdę szczególnie agresywnych homoseksualistów, którzy zamiast dać się bić katolikom postanowili odpłacić im pięknym za nadobne. Pobili pana i obrzucili kamieniami, a pewnie i trafili w głowę. To poniekąd tłumaczy brednie, które pan wypisuje.