Z przytupem wracamy do najgorszych pokładów mitomanii, do idei Polski mocarstwowej, która odstraszy potencjalnych agresorów.
Po naszej polityce można się spodziewać wielu rzeczy. Z pewnością zaś patosu. Po latach mrzonek PiS-u dotyczących polityki jagiellońskiej, którą żaden z naszych wschodnich sąsiadów realnie nie był i nie jest zainteresowany, co w konsekwencji prowadzi jedynie do postkolonialnych sentymentów wobec nich, swoje do polskiego teatrum postanowiła dodać Platforma Obywatelska.
Z przytupem wracamy do najgorszych pokładów mitomanii głoszących ideę Polski mocarstwowej, która stworzy siłę militarną odstraszającą potencjalnych agresorów. Czyli, mówiąc wprost, Rosję (która do agresji na Polskę się nie kwapi nawet werbalnie). Zwiększenie wydatków na armię, powołanie na ćwiczenia rezerwistów, planowane zakupy rakiet Tomahawk, czołgów Leopard, okrętów wojennych itp. ma być gwarancją pokoju.
Właściwie trzeba się dziwić, że nikt z duopolu PO – PiS nie zaproponował jeszcze zakupu lotniskowca atomowego.
Ta militarystyczna histeria podlana łzawymi bon motami w stylu bezceremonialnego pytania poprzedniego premiera „czy 1 września dzieci pójdą do szkoły?”, obliczona na wywołanie zagrożenia i strachu oraz znalezienie remedium w postaci piknikowego przejazdu amerykańskich żżołnierzy, nie prowadzi do polityki antyputinowskiej w Polsce, lecz wręcz przeciwnie – wiedzie nas prosto w odmęty bogoojczyźnianej karykatury propagandy rządu dzisiejszej Rosji. Nieustanne aluzje sytuujące Putina obok Hitlera czy Mussoliniego, obrzydliwe kłamstwa historyczne (Ukraińcy i tylko oni wyzwalający Auschwitz-Birkenau), to przykłady na to, że zaczadzenie umysłów rządzących jest stanem trwałym.
To, co dla rządów Norwegii, Holandii, Włoch czy Portugalii jest rzeczą oczywistą, fakt, że sami się nie obronimy, bo wobec Rosji, USA czy Chin nie jesteśmy w stanie tego zrobić, w Polsce traktowane jest jako akt kapitulacji w surrealistycznej, nieistniejącej wojnie.
Polska będzie bezpieczna, jeśli jak najmocniej – gospodarczo i kulturowo – będzie wiązać się z krajami Unii Europejskiej, a w szczególności z Niemcami, które są jej siłą napędową.
To powiązanie poprzez wspólny rynek, walutę, politykę zagraniczną jest gwarantem traktowania nas jako członka europejskiej rodziny. To polityka zmierzająca do dekompozycji Unii, zatrzymania jej integracji, jest prawdziwym niebezpieczeństwem dla państw takich jak nasze, będących na gospodarczym i demokratycznym dorobku.
Warto, by podczas kolejnej defilady, przelotu lub choćby przejazdu politycy przypominali naszym obywatelkom i obywatelom jedną podstawową informację: atak na terytorium Federacji Rosyjskiej, USA, Chin, Wielkiej Brytanii, Francji, Izraela, Indii i Pakistanu może być początkiem ostatniego konfliktu zbrojnego na naszej planecie. Arsenały jądrowe dwóch pierwszych państw pozwalają na kilkukrotną zagładę inteligentnych form życia na Ziemi. Stąd może dorośli Europejczycy wyprowadzili za ucho naszą dyplomację i nie zaprosili jej do stolika ani w Mińsku, ani w Moskwie. I już nie zaproszą.
**Dziennik Opinii nr 91/2015 (875)