Twój koszyk jest obecnie pusty!
Złoty sedes, dolary w torbach i państwo na wojnie
W piątkowej prasówce z Europy Wschodniej piszemy o ukraińskiej korupcji z pozłacanym sedes w tle, wyłączaniu rosyjskiego internetu i Gagauzji, która znów stała się rosyjskim pionkiem.
Prasówka
Ukrainą wstrząsnął wielki skandal korupcyjny. Choć korupcja nie jest w Ukrainie czymś zaskakującym, a wojna nie mogła jej powstrzymać, bo jak to wojna, raczej korupcji sprzyja, o czym już dawno była mowa w podcaście Blok wschodni, to obecny skandal naprawdę poraża swoich rozmachem.
Grupa osób związanych z prezydentem Ukrainy stworzyła korupcyjny schemat wokół Enerhoatomu – państwowego przedsiębiorstwa, które zarządza ukraińskimi elektrowniami atomowymi. Kontrahenci spółki zmuszeni byli płacić tzw. otkaty, czyli łapówki, w zamian za zamówienia i umowy – średnio 10–15 procent od wartości kontraktu. Te pieniądze trafiały do grupy, która formalnie nie była w Enerhoatomie zatrudniona, ale przez skomplikowaną sieć politycznych instytucji i koneksji faktycznie opanowała zarządzanie energetycznym gigantem.
To wielowątkowa sprawa, w której przewijają się ministrowie, różni szemrani doradcy polityczni, ukraińskie służby specjalne, a nawet osoby z powiązaniami w Moskwie. Pojawia się tu też niestety wątek pozłacanych sedesów (jak w rezydencji byłego prezydenta Wiktora Janukowycza) i dolarów noszonych w torbach.
W sumie rozmiary korupcji w Enerhoatomie szacowane są na 100 milionów dolarów. Nic więc dziwnego, że odpowiedzialny za fizyczne przemieszczanie tych sum „księgowy” w podsłuchiwanych i nagrywanych rozmowach telefonicznych otwarcie narzekał na swoją ciężką pracę. Ta ostentacja ultrabogatych złodziei bardzo źle się w Ukrainie kojarzy.
Centralną postacią grupy przestępczej, w której – jak na prawdziwą mafię przystało – wszyscy nosili pseudonimy – był Timur „Karlson” Mindicz, biznesmen z Dnipra i współwłaściciel firmy producenckiej „Studia Kwartał 95”, czyli dokładnie tej samej, która odpowiada za karierę Wołodymyra Zełenskiego. Dla prezydenta ta bliskość z Mindiczem to poważne obciążenie, tym bardziej, że jego wspólnik z branży rozrywkowej wyjechał z Ukrainy na kilka godzin przed planowanym zatrzymaniem przez służby antykorupcyjne. Co oznacza ni mniej, ni więcej, że ktoś z tych służb informował osoby zamieszane w aferę o szczegółach śledztwa. Najprościej opisała ją chyba Ekonomiczna Prawda, omówienia można też już znaleźć w polskich mediach i na stronie Ośrodka Studiów Wschodnich.
Za tą aferą stoi jednak o wiele większy problem natury politycznej. Latem Wołodymyr Zełenski próbował przeforsować zmiany w prawie, które uderzałyby w niezależność antykorupcyjnych instytucji – NABU (coś jak polskie CBA) i SAP (Specjalna Antykorupcyjna Prokuratura). W efekcie mało co nie doprowadził do kolejnego Majdanu, bo wielu Ukraińców, głównie młodzież, wyszły na ulice Kijowa protestować przeciwko cofaniu reform i nie zwracały uwagi ani na godzinę policyjną, ani na ryzyko rosyjskich ostrzałów.
Teraz układanka składa się w całość, bo NABU i SAP prowadziły śledztwo w sprawie korupcji w Enerhoatomie półtora roku i jest dość prawdopodobne, że w otoczeniu Zełenskiego wiedziano o tym już parę miesięcy temu. I być może wymyślono taki właśnie toporny plan na ukręcenie łba sprawie.
Teraz główne pytanie brzmi, czy Zełenski wiedział albo przynajmniej od kiedy wiedział o korupcji w Enerhoatomie. Odcięcie się od kolegów może nie wystarczyć. Opozycja wzywa do dymisji rządu i powołania w jego miejsce rządu technicznego, tudzież rządu zgody narodowej z przedstawicielami partii opozycyjnych. Trwający ponad trzy lata stan wojenny i wydłużona już o ponad 2 lata kadencja prezydencka Zełenskiego tworzą w Ukrainie polityczny zaduch, z którego nie ma dobrego wyjścia. Wybory w warunkach wojny są bardzo ryzykowne, ale być może obecna afera wymusi jakąś polityczną dynamikę.
Zła wiadomość jest taka, że korupcja to stary argument wrogów Ukrainy, zarówno Rosji, jak i tych wrogów na Zachodzie, którzy chcieliby ograniczyć wsparcie dla Kijowa i doprowadzić do ukraińskiej kapitulacji. Ale jest tu i wiadomość dobra, a nawet bardzo dobra: afery tym razem nie ujawnili dziennikarze śledczy, jak to zwykle bywa w Ukrainie, a właśnie SAP i NABU, czyli instytucje do tego powołane, które przeprowadziły przeszukania w kilkudziesięciu lokalach i zatrzymały sześć osób. To, że udało im się przeprowadzić tak szeroko zakrojoną akcję, dotyczącą ludzi tak wysoko postawionych pokazuje, że niezależne instytucje w Ukrainie, obronione przez społeczeństwo obywatelskie działają.
Oficjalny koniec internetu w obwodzie uljanowskim
Rosyjscy operatorzy komórkowi zaczęli rozsyłać swoim klientom powiadomienia, że jeśli ci będą wracać z zagranicy albo ich karty sim będą nieaktywne przez 72 godziny, to po ponownej aktywacji nie będą mieć dostępu do internetu mobilnego przez 24 godziny, poza aplikacjami, które rosyjski urząd ds. komunikacji uznał za bezpieczne. Żeby skrócić ten czas, mogą przejść autoryzację, ale z tym podobno są problemy. O identycznych ograniczeniach dla obcokrajowców wjeżdżających do Rosji, w tym dla obywateli Białorusi, pisały białoruskie media niezależne jeszcze na początku października.
Cel jest prosty – w ten sposób Rosja chce zneutralizować ukraińskie drony, które używają kart SIM dla lepszej nawigacji. Wcześniej, żeby zagwarantować bezpieczeństwo od ataków dronowych, rosyjskie władze decydowały się na terytorialne wyłączenia internetu z sieci komórkowych. Takie shutdowny były bardzo często w okresie 9 maja, czyli rosyjskiego Dnia Zwycięstwa i w dużych miastach, zwłaszcza w Moskwie, doprowadziły do totalnego chaosu – nie działała większość aplikacji, w tym te odpowiadające za usługi taxi i dostawy.
Czasowe wyłączenie kart SIM, które pojawiają się na terytorium Rosji to prostsze i mniej inwazyjne rozwiązanie. Mimo to władze postanowiły, że wokół obiektów o znaczeniu strategicznych internet zostanie wyłączony do końca „specoperacji”. Choć prawdopodobnie dotyczy to całej Rosji, to otwarcie o sytuacji poinformowały swoich mieszkańców władze obwodu uljanowskiego na Powołżu, gdzie w strefach bezinternetowych znalazły się wsie i osiedla. Novaya Gazeta Europa cytuje miejscowych urzędników, którzy na konferencji prasowej tłumaczyli: „Teraz ważne jest, aby zrozumieć: środki te nie są kaprysem urzędników, nie są „błędem wykonawców”, którzy po prostu „zapomnieli” włączyć internet po alarmie, ale koniecznością podyktowaną federalnymi wymogami bezpieczeństwa. A te z kolei wynikają z ataków przeciwnika. Ani operator telekomunikacyjny, ani minister, ani gubernator nie są w stanie zmienić tej sytuacji na lepsze: może to zrobić tylko rosyjski żołnierz. Oznacza to, że ograniczenia zostaną zniesione po fizycznym usunięciu źródła zagrożenia”.
Gagauzja bez głowy
W nowym podcaście Blok wschodni możecie posłuchać refleksji po mołdawskich wyborach parlamentarnych, które poszły lepiej niż się można było spodziewać. W podcaście mowa jest także o Gagauzji, autonomicznym regionie na południu kraju, w którym dominują prorosyjskie postawy.
Słuchaj podcastu:
Mołdawski portal Newsmaker.md pisze właśnie o wizycie szefa mołdawskiej służby informacji i bezpieczeństwa Alexandru Musteața w Komracie pod koniec października i spotkaniu z szefem gagauskiego zgromadzenia narodowego Dmitrijem Konstantinowem. Po spotkaniu Konstantinow, który był komrackim jastrzębiem i spotykał się z prorosyjskim oligarchą Ilanem Szorem, zmienił retorykę i zaczął wypowiadać się ciepło o Kiszyniowie i jedności w ramach państwa. Według niektórych komentatorów to tylko doraźne wypowiedzi na potrzeby jakichś wewnętrznych gierek, a prorosyjskie siły, po przegranych wyborach parlamentarnych po prostu się przyczaiły i obserwują sytuację. Według innych to małe, ale istotne kroki na drodze dialogu między Kiszyniowem i Gagauzją, które dają nadzieję na wyciągniecie tej ostatniej ze szponów Moskwy.
Co ciekawe, Gagauzja znalazła się w trudnej sytuacji politycznej, czy wręcz w ustrojowym kryzysie. Baszkanka, czyli liderka autonomii Jewgienija Gucul siedzi w więzieniu, a w listopadzie upłynęła kadencja zgromadzenia narodowego. Nowe wybory do tego organu się nie odbyły, bo zgromadzenie wcześniej odwołało miejscową komisję wyborczą. Teraz potrzebna niezłej prawno-ustrojowej ekwilibrystyki, by rozplątać ten galimatias, ale trzeba to zrobić pilnie. Bo jeśli ktoś korzysta na niestabilności i bałaganie w regionie, to tylko przyczajony rosyjski niedźwiedź.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.