Twój koszyk jest obecnie pusty!
Śmierć „zbędnych” Rosjan, ukraińska demografia i sztuczna ryba z Białorusi
W minionym tygodniu wschodnia część Europy znów dostarczyła historii balansujących między grozą a absurdem. Rosyjskie media ujawniły skalę zabójstw własnych żołnierzy na froncie, w Ukrainie wybuchła dyskusja o kryzysie demograficznym, na Łotwie tysiące protestowały w obronie konwencji stambulskiej, a na Białorusi naukowcy zaprezentowali „sztuczną rybę” dla dzieci.
Prasówka
🔥 Media ujawniły skalę brutalnej praktyki „zerowania” w rosyjskiej armii, czyli zabijania własnych żołnierzy na rozkaz dowódców na froncie.
👶 W Ukrainie trwa dyskusja o kryzysie demograficznym – współczynnik dzietności spadł poniżej 1, a duchowny wywołał burzę, obwiniając kobiety o „brak patriotyzmu”.
✊ W Łotwie protestowano przeciwko wycofaniu się kraju z konwencji stambulskiej.
🐟 Białoruscy naukowcy zaprezentowali „sztuczną rybę” dla dzieci.
W minionym tygodniu dyskusje w rosyjskim segmencie internetu – zarówno tego niezależnego i umownie opozycyjnego, jak i w środowisku prowojennej Z-propagandy – skupiły się wokół śledztwa dziennikarskiego, którego wyniki opublikowała Wiorstka. Niezależny portal opowiada o tzw. zerowaniu (ros. obnulenije), czyli stosowanej na froncie w szeregach rosyjskiej armii praktyce zabójstw własnych żołnierzy. Powody bywają różne: odmowa wykonania rozkazu, odmowa płacenia daniny (np. za to, by dowódca niе wysyłał na tzw. mięsne szturmy albo na inne ryzykowne zadania, bo korupcja to jedyny sprawdzony sposób, by wyjść cało z tej wojny), czy po prostu ze względu na jakieś prywatne konflikty i animozje. Jakby samej kaźni było mało, często tym wewnętrznym zabójstwom towarzyszą brutalne tortury. Jeden z informatorów Wiorstki opowiada:
„Chłopaka z mojego oddziału po prostu zatłukli na śmierć, uderzając jego głową o podłogę. Za to, że po zakończeniu zadania bojowego pił wódkę. Czyli przez miesiąc siedzieliśmy na froncie bez łączności, bez jedzenia, prawie wszyscy zabici lub ranni. Piliśmy wodę z kałuż, kurwa, spaliśmy w wodzie i gównie. Poszliśmy na przepustkę, wszyscy dorośli mężczyźni, no, wypiliśmy trochę, a nas, jak jakieś szczeniaki, zaczęli besztać. No i chłopak się wpakował”. (…) Potem wyrzucili go do dołu. „On już tam umierał, coś wypływało mu z głowy, miał pianę na ustach, drgawki. «Akuła» (dowódca – przyp. red.) powiedział potem, żeby go zastrzelić” – mówi żołnierz o pseudonimie „Kurgan”, który wystąpił jako źródło.
Wiorstka zebrała dane o 101 dowódcach, którzy regularnie dopuszczają się „zerowania” własnych żołnierzy. Podkreśla, że podobne sytuacje miały miejsce od pierwszych dni pełnoskalowej agresji na Ukrainę. Niezależne rosyjskie media pisały już np. o tym, że za różne mniej lub bardziej realne przewinienia żołnierze wrzucani są do tzw. jam, czyli wykopanych dziur w ziemi, albo do komnat tortur organizowanych w przypadkowych budynkach na okupowanych terenach. Materiał Wiorstki nie jest zatem odkrywczy, jeśli chodzi o skalę zwyrodnialstwa w rosyjskiej armii, ale jego siłą jest skrupulatne udokumentowanie poszczególnych przypadków i stworzenie kartoteki dowódców, którzy znęcają się i zabijają podległych im żołnierzy. Anglojęzyczne omówienie materiału Wiorstki opublikowała u siebie Meduza. Opisane praktyki przez ponad 3 lata agresji na Ukrainę stały się wręcz częścią rosyjskiego folkloru frontowego – są powszechnie praktykowane, wszyscy o nich wiedzą, nikogo to nie obchodzi.
Rosyjscy żołnierze. Ludzie, których nie potrzebuje społeczeństwo, ani gospodarka
Przytomny komentarz do tego zjawiska daje na łamach „The Moscow Times” rosyjski ekonomista Władisław Inoziemcew, który podkreśla, że ze względu na najemniczy charakter rosyjskiej armii z perspektywy etycznej nie jest w stanie życzyć jej żołnierzom niczego poza szybką śmiercią, przy czym chłód, z jakim do ogromnych strat ludzkich odnosi się rosyjskie społeczeństwo, nie jest przypadkiem. Inoziemcew pisze: „Od początku «specjalnej operacji wojskowej» na froncie zginęło już co najmniej 220 tysięcy Rosjan, a najprawdopodobniej znacznie więcej, piszą komentatorzy – i wskazują na znaczne straty poniesione przez rosyjską gospodarkę i, szerzej, rosyjskie społeczeństwo, które straciło tak wiele osób. Teza ta wydaje mi się dość wątpliwa. Uważam, że większość putinowskiej armii najemników, utworzonej w latach 2022–2025, składała się i składa się z ludzi, którzy nawet teoretycznie nie są potrzebni rosyjskiej gospodarce, a ich «utylizacja» w trakcie agresji przeciwko sąsiedniemu krajowi w żaden sposób nie może przyczynić się do ekonomicznej lub społecznej degradacji Rosji”.
Inoziemcew dochodzi do wniosku, że sytuacja, w której zdegradowani społecznie i ekonomicznie mężczyźni mogą wymienić swoje niezbyt satysfakcjonujące życie na żołdy i inne formy wynagrodzenia, których nie byliby w stanie wypracować (o ile w podjęliby jakąkolwiek pracę odpowiednią do ich kwalifikacji) przez całe swoje życie, to szczególny wynalazek putinowskiej „śmiercionomiki”, który doraźnie nie przynosi szkody ani społeczeństwu, ani gospodarce Rosji. Co nie znaczy wcale, że przynosi ulgę i że rachunek za ten cyniczny rodzaj zarządzania populacją nie przyjdzie z odroczonym terminem płatności.
Ukrainki nie palą się do rodzenia
Tymczasem duchowny ukraińskiej cerkwi grekotakolickiej w swoich mediach społecznościowych zarzucił Ukrainkom brak szacunku dla ofiary, jaką czynią ukraińscy żołnierze. Wpis księdza Dmytra Romanki brzmi tak: „Odmowa urodzenia 3+ dzieci czyni śmierć naszych żołnierzy daremną. Bo i po co oddawać życie za kraj, w którym i tak będą mieszkać inne narody?”
Portal Wonderzine Ukraine, który opisał sytuację, dodaje, że wpis duchownego spotkał się z ostrą reakcją Ukrainek i Ukraińców w komentarzach, część z których sprowadzała się do uwagi, że jako ksiądz, który ani nie narodzi dzieci, ani nie służy w armii, mógłby się z łaski swojej po prostu nie wypowiadać.
Problem demograficzny jednak istnieje. W 2023 roku współczynnik dzietności w Ukrainie wyniósł 0,98, w 2022 był jeszcze niższy – 0,90. W poprzedzających rosyjską pełnoskalową wojnę latach też nie oszałamiał, ale przypominał średnią regionalną, wahając się na poziomie 1,3-1,15. Przyczyny spadku dzietności w Ukrainie są znane i zrozumiałe: wojna wytwarza permanentną niepewność, utrudniając decyzję o dziecku (wystarczy pomyśleć o przerwach w dostawach prądu i braku ogrzewania, nie wspominając o ostrzałach i lęku o własne życie), rodziny zostały podzielone – ktoś jest na froncie, ktoś wyjechał za granicę. W takich warunkach trudniej też o nawiązywanie stabilnych relacji, które sprzyjają decyzji o potomstwie.
Biorąc pod uwagę kontekst, Ukraina wcale nie wypada z dzietnością najgorzej. W tej chwili współczynnik dzietności poniżej 1 odnotowano jeszcze w trzech krajach, gdzie nie toczą się wojny: Chinach, Korei Północnej i Singapurze. Polska w porównaniu z Ukrainą, jako zasobny kraj, gdzie panuje pokój gwarantowany przez największy sojusz militarny świata, też nie błyszczy dobrymi danymi demograficznymi. W 2023 roku współczynnik dzietności wyniósł u nas zaledwie 1,16. Być może zakończenie wojny (cokolwiek to oznacza, w każdym razie chodzi o sytuację zaprzestania działań zbrojnych i ostrzałów z nadzieją na względną stabilizację sytuacji społeczno-ekonomicznej) wywoła w Ukrainie taki optymizm, że doprowadzi do powojennego baby boomu.
Łotyszki w obronie konwencji stambulskiej i sztuczna ryba z Białorusi
Ukrainę odwiedziła ostatnio Angelina Jolie, która bez zapowiedzi pojechała do Mikołajowa i Chersonia, czyli w miejsca, które są pod ciągłym ostrzałem i gdzie rosyjskie drony dosłownie polują na ludzi. Dlatego wizyta aktorki spotkała się entuzjastycznym przyjęciem, a w ukraińskich komentarzach można przeczytać, że co jak co, ale odwagi nie można jej odmówić. Więc jeśli celebryci są do czegoś potrzebni, to niechby byli po to, żeby przynosić trochę radości dzieciom w takich miejscach jak Chersoń i przypominać światu o ludziach, o których już zdążyliśmy trochę zapomnieć.
6 listopada ok. 10 tysięcy Łotyszy wyszło na ulice w Rydze, by protestować przeciwko wypowiedzeniu konwencji stambulskiej. Protesty odbywały się też w innych miastach kraju. Mniej więcej tydzień temu łotewski Sejm przegłosował uchwałę, zgodnie z którą Łotwa miałaby wycofać się z konwencji o przeciwdziałaniu przemocy domowej. Jednak prezydent nie podpisał uchwały i zwrócił projekt od Sejmu, który postanowił odłożyć sprawę na rok. W praktyce oznacza to, że o potencjalnym wypowiedzeniu konwencji stambulskiej będzie debatować już Sejm nowej kadencji, w nowym składzie. Mimo to Łotyszki i Łotysze postanowili wyjść na ulice, by pokazać politykom, co sądzą o ich politycznych gierkach wokół konwencji. Jednym z haseł, które skandowano w czasie protestów, było proste „Zdrada!”
Na koniec frapujące newsy kulinarne z Białorusi. Żeby nie było, że w Tygodniku Wschodnim tylko Łukaszenka, granica i więźniowie polityczni, bo w końcu nie samymi represjami człowiek żyje. Otóż białoruscy naukowcy pracują nad „sztuczną rybą”, która ma być wprowadzona do diety dzieci w szkołach i przedszkolach. Chodzi o stworzenie substytutu, który zawierałby podobne składniki odżywcze, co rybie mięso, ale miał lepszy smak i zapach, bo te podobno zniechęcają dzieci. Trudno ocenić, czy to oznaka innowacyjności, czy raczej kryzysu, bo jeszcze nie tak dawno Białoruś, która nie ma dostępu do morza, słynęła z produkcji wyrobów z ryb i owoców morza (sprzedawanych pod marką Santa Bremor).
Po obiadku ze sztucznej rybki dzieci w Białorusi będą mogły zjeść na deser chałwę o smaku skwarek i cebuli. Przysmak produkuje fabryka słodyczy Czyrwony Charczawik w Bobrujsku, która w swojej ofercie miała już chałwę soloną, paprykową i miętową. Nowy, tradycyjny dla Białorusi smak szybko stał się internetowym viralem. Ciekawe, czy zostanie hitem sprzedaży. Jak kiedyś już naprawdę zostanie otwarta granica, tak normalnie i po ludzku, to trzeba będzie spróbować.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.