Ukraina jest wyczerpana wojną i scenariusz, w którym za zrzeczenie się części terytorium dostaje twarde gwarancje bezpieczeństwa i zostaje włączona w zachodnie struktury gospodarcze, nie jest najgorszy. Rosja może jednak odczytać takie zakończenie wojny jako słabość Zachodu i, gdy tylko odbuduje się ekonomicznie po zniesieniu sankcji, ponownie spróbować „zbadać bojem”, jak daleko Zachód jest w stanie ustąpić.
Po poniedziałkowych spotkaniach w Białym Domu prezydent Donald Trump zapowiada prace nad zwołaniem trójstronnego spotkania z Putinem i Zełenskim, które mogłoby doprowadzić do końca wojny w Ukrainie. Nawet jeśli ten plan się powiedzie i jeśli Rosja nie znajdzie pretekstu, by zerwać rokowania i kontynuować wojnę, Polacy powinni mieć świadomość, iż koniec starć w Ukrainie nie oznacza, że rosyjski imperializm przestanie być zagrożeniem dla naszego kraju.
Zwycięzcy może nie być. Przegranych nie zabraknie [korespondencja z Kijowa]
czytaj także
Z naszego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby wojna skończyła się zdecydowaną klęską Rosji, która nawet jeśli nie doprowadziłaby do załamania się putinowskiego systemu władzy, to byłaby dla niego na tyle kosztowna, by następnym razem kilkakrotnie zastanowił się, czy warto używać siły w stosunkach z sąsiadami. Być może okno na to, by doprowadzić do takiego końca wojny, dawno się zamknęło, a być może nigdy nie była to do końca realistyczna perspektywa, bo kraje Zachodu nie były w stanie ponieść kosztów takiej polityki. Nie można jednak udawać, że scenariusz, jaki obecnie się rysuje – Ukraina godzi się z faktyczną utratą terytorium w zamian za gwarancje bezpieczeństwa od Stanów i Europy – jest optymalny z naszego punktu widzenia.
Triumf „realistów”?
Różnej maści „realiści” – od części PiS po Konfederację i dalej – będą nas teraz jeszcze usilniej przekonywać do odbudowania relacji z Rosją i Białorusią. W zasadzie od początku wojny twierdzili, że Polska w sprawie wojny w Ukrainie zachowała się „frajersko”, idealistycznie rzucając się na pomoc i nic w zamian nie uzyskując. Tymczasem „w polityce liczą się nie idee, tylko interesy” – Polska powinna więc zachowywać się pragmatycznie, wykorzystując wojnę, by jak najwięcej wyciągnąć od Ukraińców, zwłaszcza w kwestii polityki historycznej, która mimo ich deklarowanego zimnego pragmatyzmu wyjątkowo ożywia naszych „ukrainorealistów”. Deal Trumpa z Putinem potraktują oni jako dowód, że w polityce liczy się tylko twardy interes, a Polska, zamiast idealistycznie unosić się oburzeniem na „zdradę Ukrainy”, sama powinna zacząć pragmatycznie układać się z Putinem.
czytaj także
Problem z takim „realizmem” polega na tym, że radykalnie przecenia on racjonalność aktorów politycznych, a do tego przyjmuje bardzo uproszczone pojęcie „interesu narodowego”. „Interesy” państw nie są bowiem stałe jak prawa fizyki. To, co dane państwo uznaje za swój interes, jest historycznie zmienne, zależne od panujących układów politycznych sił. Różne frakcje elit – ze względu na swoją ideologię lub interesy materialne czy polityczne – różnie będą definiowały interes narodowy. Rządzący często podejmują decyzje, kierując się nie jakimiś odwiecznymi interesami państwa, ale interesami swojej grupy politycznej – np. wikłają się w wojnę, aby w ten sposób utrzymać władzę własnej formacji, by odsunąć problemy społeczne czy zablokować polityczną rewolucję.
Można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy Putin faktycznie działa zgodnie z interesem Rosji, prowadząc ekspansywną, neoimperialną politykę, choć przynajmniej na razie jest ona racjonalna z punktu widzenia zachowania władzy elity skupionej wokół prezydenta Rosji.
Głosy celebrujące podobny „realizm” płynące z państwa z takimi potencjałami jak Polska przypominają wezwania nędzarza do tego, by w głosowaniu wprowadzić cenzus majątkowy. W najlepiej pojętym interesie Polek i Polaków jest bowiem to, by przynajmniej w naszym regionie świata stosunkami międzynarodowymi rządziły takie zasady jak poszanowanie suwerenności (w tym prawo każdego państwa do wyboru własnych sojuszy), nienaruszalność granic i brak zgody na użycie siły w celu ich zmiany bądź rozstrzygania sporów z innymi państwami.
Ogród i dżungla: o podwójnych standardach Zachodu w sprawie Palestyny i Ukrainy
czytaj także
Nie jest w naszym interesie polityka sprowadzająca nasz region do obszaru, o którego przyszłości decyduje kilka mocarstw, gdzie Rosja ma prawo do „swojej strefy wpływów” niezależnie od tego, czy zamieszkujące ją narody życzą sobie się w niej znajdować.
Dlatego, zamiast zachwycać się „realistycznym” dealem Trumpa powinniśmy się martwić, że w Stanach Zjednoczonych środowiska postrzegające nasz region w bardziej „idealistyczny” sposób albo przynajmniej rozumiejące, jak wielkim niebezpieczeństwem jest wzmocnienie Rosji, są dziś w odwrocie. Powinniśmy więc mobilizować tę część zachodniej opinii publicznej, która postrzega politykę w podobny sposób, by naciskała na swoich przywódców, domagając się, by w swoich kalkulacjach uwzględniali ważne dla nas wartości.
Z Rosją Putina nie zbudujemy dobrego sąsiedztwa
Zakończenie wojny, w wyniku którego Putinowi udaje się siłowo przesunąć granice suwerennego państwa i wrócić do międzynarodowego politycznego i gospodarczego stołu, jest bardzo niebezpieczne dla Polski. Niestety, koniec wojny kinetycznej w Ukrainie nie oznacza końca konfliktu Polski z Rosją. Rosyjski imperializm pozostanie dla nas zagrożeniem.
Puszka Pandory Zełenskiego. Jak protesty w Kijowie zatrzymały władze [reportaż]
czytaj także
Rosja nie jest bowiem zainteresowana budowaniem dobrego sąsiedztwa ani z Polską, ani z żadnym krajem naszego regionu. Patrząc na sąsiadów Rosji, można odnieść wrażenie, że jeśli nie jest się mocarstwem atomowym, to o dobrym sąsiedztwie z nią można zapomnieć.
Nie zmieni się to, dopóki Rosja nie zmieni swojej politycznej tożsamości. Dopóki nie przestanie definiować się jako niesłusznie skrzywdzone imperium i dopóki będzie kształtować politykę międzynarodową w oparciu o postimperialne resentymenty. Ta zmiana zaś nie nastąpi, dopóki nie dojdzie do załamania putinowskiego systemu władzy i całkowitej rekonfiguracji systemu politycznego Federacji Rosyjskiej.
Wszelkie próby normalizowania relacji z obecną Rosją przez współpracę gospodarczą, podejmowane głównie przez Niemcy Schroedera i Merkel, zakończyły się klęską. Nic nie wskazuje, by w przyszłości dało się „kupić” pokój od reżimu Putina.
Pomerantsev: Zachód musi prowadzić własną wojnę hybrydową z Rosją
czytaj także
Ukraina jest wyczerpana wojną i z naszego punktu widzenia scenariusz, w którym za faktyczne zrzeczenie się części terytorium Kijów dostaje twarde gwarancje bezpieczeństwa i zostaje włączony w zachodnie struktury gospodarcze, nie jest najgorszy. Jednocześnie musimy mieć świadomość, że Rosja może odczytać takie zakończenie wojny jako słabość Zachodu i gdy tylko odbuduje się ekonomicznie po zniesieniu sankcji, ponownie próbować „zbadać bojem”, jak daleko Zachód jest w stanie ustąpić.
Ten najgorszy scenariusz nie musi się ziścić, ale musimy mieć świadomość, że ciągle nam zagraża. Musimy się na niego przygotować.
Czy elita polityczna podoła temu zadaniu?
Co to oznacza? Dwie rzeczy. Po pierwsze, konieczność rozbudowy własnych możliwości obronnych, nawet kosztem innych, społecznie ważnych wydatków – niestety. Po drugie, konieczność bardzo trudnego balansowania w polityce międzynarodowej. W naszym interesie leży utrzymanie Polski pod parasolem amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa i w amerykańskiej sferze wpływów.
Jednocześnie konieczne jest przygotowanie się na scenariusz, w którym coraz mniej będziemy mogli liczyć na Amerykanów. Co oznacza włączenie się w budowę europejskiej polityki bezpieczeństwa, niekoniecznie zgodnej z planami Trumpa dla Europy.
Gra na tych dwóch fortepianach będzie wymagała maksymalnej zręczności. Czy polskie elity polityczne są do niej zdolne? Mamy fatalny ustrój, wprowadzający dwuwładzę w polityce zagranicznej i zachęcający do sporów między ośrodkiem prezydenckim i rządowym, co może okazać się szczególnie fatalne w sytuacji, gdy rząd będzie chciał wzmacniać wektor europejski, a prezydent i jego partia będą dawali się rozgrywać Amerykanom przeciw Europie.
Choć nikt nie chce, by Rosjanie dalej zabijali Ukraińców, to zakończenie walk na warunkach, jakie się pomału wyłaniają, w żadnym wypadku nie pozwala nam poczuć się bezpieczniej.