Świat, Weekend

Zielonka: Ostatnie podrygi Europy

Europa znalazła się na kursie do samozagłady, a na piętrzące się problemy próżno szukać przekonującej recepty. Efekt? Wszechogarniające poczucie niepewności, bezradności i strachu.

Europa w obliczu wybuchowej mieszanki kryzysów ucieka się do kolejnych chybionych rozwiązań. Weźmy na przykład reakcję na zewnętrzne zagrożenie dla bezpieczeństwa po pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę. Pomimo deklaracji o odważnej Ukrainie broniącej europejskiej wolności, inwestuje się głównie w ochronę granic krajowych, a nie – ukraińskich. Na sile przybiera dyskryminacja Ukraińców przebywających wśród różnych europejskich narodów, rosną bariery dla eksportu ukraińskich produktów rolnych oraz dla poszerzenia Unii Europejskiej. Choć coraz mniej można polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa, Europa nadal zaopatruje się w amerykańską broń, która może okazać się bezużyteczna z powodu jakiejś fanaberii kapryśnego prezydenta USA.

Reakcje na wewnętrzne zagrożenia dla bezpieczeństwa są równie osobliwe. Państwa są pobłażliwe wobec ekscesów skrajnie prawicowych ruchów, czego nie da się powiedzieć o ofiarach tych ostatnich: migrantach i migrantkach, feministkach i feministach, społeczności LGBT+ oraz aktywistach i aktywistkach proekologicznych. Retoryka rasistowska i nacjonalistyczna stopniowo przenika do liberalnych z nazwy partii, przez co przemoc wobec mniejszości, pomimo prawnych mechanizmów ochrony, niezauważalnie zyskuje coraz większą akceptację. Zawiesza się prawa międzynarodowe, np. prawo do azylu, ignoruje konstytucyjną ochronę praw człowieka.

Suwerenne państwa czy federalna Europa? Żadne z powyższych

W kwestii migracji, którą Europa stara się rzekomo ograniczać, dominują rozwiązania przynoszące dokładnie odwrotny efekt. Powszechnie wiadomo, że migrację napędzają wojny, ubóstwo i zmiany klimatyczne. Tymczasem zamiast robić wszystko, by nie dochodziło do konfliktów w Afryce i na Bliskim Wschodzie, zamiast podwoić wysiłki na rzecz ograniczania ubóstwa i powstrzymywania zmian klimatycznych, Europa wznosi mury, które najczęściej utrudniają życie turystom i przedsiębiorcom, a nie przemytnikom i nieudokumentowanym migrantom.

Choć wiadomo, że zintegrowana Europa mogłaby skutecznie poradzić sobie z amerykańskimi cłami, rosyjskim ekspansjonizmem, migracją i zmianami klimatu, Unia Europejska pozostaje zakładnikiem narodowych suwerennych kaprysów. Realizowane są projekty mające położyć kres tak zasadniczym unijnym inicjatywom, jak mechanizmy chroniące praworządność, pakt migracyjny i zielony ład.

Czy lewica powinna opuścić Unię Europejską?

Przyczyny i remedia

Trudno znaleźć wyjaśnienie dla autodestrukcyjnych, sadomasochistycznych zachowań Europy. Choć panuje ogólna zgoda co do przyczyn aktualnej trudnej sytuacji, to jednak wciąż nikt nie ma pomysłu, jak z nią sobie w skuteczny sposób poradzić. Partie mainstreamowe, które od dziesięcioleci rządziły Europą, sprzeniewierzyły się, a nawet zdradziły swe liberalne ideały tolerując coraz większe nierówności, angażując się w międzynarodowe spory, ignorując koszty społeczne postępu technologicznego.

W konsekwencji utraciły władzę na płaszczyźnie ideologicznej, wyborczej i administracyjnej. Atmosfera politycznej destabilizacji i próżni ideologicznej stała się pożywką dla publicznych lęków i obaw. Owe lęki i obawy są dodatkowo potęgowane przez terroryzm, pandemie, niestabilność finansową, zmiany klimatyczne i wojny na obrzeżach Europy. Nie bez znaczenia są tu również obawy kulturowe wynikające z nasilającej się migracji, emancypacji kobiet, załamania demograficznego i nierównego poziomu kompetencji cyfrowych. A strach to podatny grunt dla politycznych demagogów, pragnących zmiany ustroju, zwłaszcza że liberalne elity pokazują, że brak im autorefleksji i wyobraźni, by zaproponować jakąś przekonującą alternatywę. I tak oto dochodzimy do zastosowanych dotychczas rozwiązań.

Niektórzy samozwańczy liberałowie zaczęli upodabniać się do populistów, czego godnym uwagi przykładem są choćby Mark Rutte, Donald Tusk i Mette Frederiksen. Inni z kolei zaproponowali technokratyczne rozwiązanie społecznych, psychologicznych i politycznych problemów Europy, co widać w polityce Mario Draghiego, Dicka Schoofa, a nawet Keira Starmera.

Są również tacy politycy, jak Giuseppe Conte i Emmanuel Macron, którzy połączyli te dwie przeciwstawne postawy decydując się na coś, co Christopher Bickerton i Carlo Invernizzi Accetti ochrzcili mianem „technopopulizmu”. Tusk, Frederiksen, Macron i Starmer nadal są u władzy, dlatego trudno stwierdzić, czy któreś z wymienionych strategii rzeczywiście się sprawdziły. W najlepszym przypadku jedynie przyhamowały napór skrajnie prawicowych natywistów i zapobiegły wybuchowi eskalujących problemów. Niestety brak pewności, lęk i gniew wciąż są obecne w większości europejskich demokracji, sprzyjając skrajnie prawicowym politykom.

Nie wystarczy jednak obarczyć całą winą polityków. Należy otwarcie przyznać, iż intelektualiści również niewiele zrobili na rzecz opracowania rzetelnych, merytorycznych rozwiązań. Nie objawiły nam się współczesne odpowiedniki Adama Smitha, Jean-Jacques’a Rousseau czy Immanuela Kanta. Nawet tacy myśliciele, jak Karol Marks, Hannah Arendt i Carl Popper przestali być źródłem inspiracji, przez co brak nam kompleksowej wizji dla osiągnięcia pożądanej zmiany. Ta garstka intelektualistów, którzy wciąż jeszcze próbują doradzać politykom, wyrzuca z siebie abstrakcyjne, często mgliste koncepcje, takie jak kreatywna destrukcja, dynamiczna wydajność, progresywny konserwatyzm czy rewolucja zdrowego rozsądku.

Doskonałym przykładem bezużytecznego w zasadzie intelektualnego remedium jest niedawna propozycja słynnej ekspertki i akademiczki, Mariany Mazzucato, która stwierdziła, że „zbyt wiele programów politycznych opiera się na założeniach z minionych czasów, takich jak to, że konsensus można zbudować stopniowo, że za zmiany behawioralne (takie jak przejście na profilaktyczne systemy ochrony zdrowia) czeka polityczna nagroda, że rozwiązania społeczno-polityczne oparte na dowodach są w stanie pokonać alternatywne fakty”. Rodzi się pytanie, czy konsensus musi zostać narzucony, a nie – wynegocjowany przez władze, czy należy zarzucić stopniowe usprawnianie systemu opieki społecznej i zdrowotnej, czy w tworzeniu rozwiązań społeczno-politycznych należy poddawać się dyktatowi dezinformacji. Chyba nie o to chodzi.

Najlepsze rozwiązanie dla Europy? Pryncypialny pragmatyzm. Może nawet sojusz z Chinami

Rzut oka w przyszłość

Przygotowując swój felieton, zainspirowałem się wystawą „Post/Future”, zorganizowaną przez londyńskie galerie Delphian i Saatchi. Europa zdaje się zmierzać na łeb na szyję ku majaczącej na horyzoncie katastrofie bez kompasu, mapy czy choćby jasnego celu. Chociaż większość aktualnych problemów ma charakter transnarodowy, politycy zajęci są demontażem międzynarodowych instytucji w imię narodowej dumy i suwerenności. W warunkach panoszącego się nacjonalizmu każdy naród jest beznadziejnie podzielony, a stojące po dwóch stronach barykady obozy nie chcą lub nie potrafią dojść do kompromisu czy konsensusu.

Choć zatamowanie publicznego zadłużenia, napływu migracji czy zmian klimatycznych wymaga długofalowych, konsekwentnych działań, rządy wolą efekciarskie, szybkie rozwiązania, dyktowane okresowymi wyborami i kapryśnymi sondażami. W obliczu gigantycznego zagrożenia ze strony Rosji, poszczególne państwa na oślep zaopatrują się w broń, a tymczasem brak im przekonującej doktryny wojskowej, solidnego budżetu na obronność, nadzoru publicznego i właściwie określonych celów strategicznych. Pomimo desperackich sygnałów ostrzegawczych ze świata nauki o zmianach klimatycznych, kraje porzucają przepisy środowiskowe, zasłaniając się urzekającym sloganem deregulacji. W odpowiedzi na załamanie usług publicznych i wzrost długu publicznego politycy obiecują jeszcze większe cięcia podatkowe. Takich przykładów można mnożyć na pęczki.

Europie udaje się na razie jako tako brnąć przez kolejne kryzysy bez pochylania się nad ich przyczynami. Jednak wystarczy postawić sobie kilka retorycznych pytań, by obnażyć ograniczony efekt na pozór udanych działań: czy po trzech pakietach ratunkowych i drakońskich cięciach wydatków socjalnych Grecja kiedykolwiek spłaci swoje zadłużenie? Czy obozy dla uchodźców w Turcji i obozy repatriacyjne w Albanii rozwieją obawy społeczne związane z migracją? Czy przewidywane wydatki na obronność pozostaną bez wpływu na szkoły i szpitale publiczne? Czy słowa otuchy, jakie padły na ostatnim szczycie NATO, zapewnią Europie bezpieczeństwo? Czy UE przetrwa bez liberalnej agendy chroniącej prawa człowieka i praworządność?

Aktualna sytuacja przywołuje na myśl ostatnią fazę komunizmu w Polsce, jakże obrazowo opisaną przez Tadeusza Konwickiego w satyrycznej książce Mała apokalipsa: „Nasza epoka to szlachetne wątpliwości, to błogosławiona niepewność, to święta nadwrażliwość, to boski brak decyzji”. Ukraińskie powieści portretujące ten kraj, zwłaszcza Donbas przed rosyjską inwazją w 2022 roku, są równie ironiczne. Ostrzegają, że proces rozkładu jest z definicji stopniowy i często pozostaje niewidoczny dla oka. Podczas gdy politycy zajęci są wymyślaniem ersatz rozwiązań, w społeczeństwie rośnie cynizm, atomizacja i niezdolność stworzenia zjednoczonego frontu dla podjęcia konstruktywnych działań.

Instytucje krajowe i międzynarodowe zajmują się całym multum projektów, wydają pokrzepiające oświadczenia, a tymczasem trwa niekontrolowana erozja systemu opieki zdrowotnej, norm prawnych, konkurencyjności gospodarczej i zdolności administracyjnych. Pracodawcy udają, że płace są godne, pracownicy udają, że wydajnie pracują. Żołnierze dostają kolejne zastrzyki uzbrojenia, ale nie mają pojęcia, jakie czekają ich misje. Demokracja wciąż formalnie istnieje, jednak praktycznie nie potrafi nadać żadnej legitymacji politycznym liderom. Po okresie zamętu graniczącego z desperacją, katastrofa spowodowana przez koktajl nawarstwionych kryzysów wydaje się nieunikniona. Czy jest jakiś sposób, by uniknąć tego scenariusza? Być może, jednak trudno go sobie wyobrazić, nawet będąc optymistą.

**
Artykuł jest wspólną publikacją magazynów Social Europe i IPS Journal.

**
Jan Zielonka jest profesorem politologii i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Weneckim, Ca’ Foscari oraz Uniwersytecie Oksfordzkim. Współpracuje z Centrum Europejskim UW. Jego najnowsza książka nosi tytuł Stracona przyszłość i jak ją odzyskać (Warszawa: Post Factum 2023).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij