„Nasi chłopcy” z Wehrmachtu. Jestem Kaszubką i wnuczką jednego z „nich”.

Gdańska wystawa „Nasi chłopcy” nie zakłamuje historii. Przeciwnie – odkłamuje ją. A prawica nie może tego znieść.
Wcielony siłą do Wehrmachtu Polak rozmawia w 1944 roku w Normandii z żołnierzami 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Fot. Wikimedia Commons

Na Pomorzu i Śląsku dziadek z Wehrmachtu to nie żaden wyjątek. Wystawa „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska przypomniała o złożonych losach mężczyzn z tych ziem, a prawica zareagowała przewidywalnie: wyparciem i atakiem.

Wiecie, jaki jest startowy żart na Kaszubach i Śląsku? Nie? To wam powiem!

– Gdzie służył twój dziadek? Mój w Wehrmachcie.
– Mój w Kriegsmarine.
– Mój w Luftwaffe.
– A mój w AK.
– Aaaa, to nie od nas.
– Od nas. W Afrika Korps.

Ja też miałam dziadka w Kriegsmarine. W 1942 roku podpisał DVL, niemiecką listę narodowościową i dostał powołanie. Nie wiem, czy zrobił to dobrowolnie, czy pod przymusem. Nie wiem też, czy dziś to ma jakiekolwiek znaczenie. Okej, może nie jestem z tego dumna, ale przecież nie wykreślę dziadka z pamięci mojej rodziny. Nie będę się też tego wstydzić, a jako dziennikarka chcę walczyć o to, by tą historią nikt już nie manipulował.

To zadanie jest jednak najtrudniejsze.

11 lipca w Muzeum Miasta Gdańska otwarto wystawę pod tytułem Nasi chłopcy. Jej bohaterami są Pomorzanie, przedwojenni obywatele II Rzeczpospolitej (jak mój dziadek), Wolnego Miasta Gdańska (jak mój wujek), czy III Rzeszy, jak wielu mężczyzn z mojej rodziny, którzy walczyli w niemieckim wojsku podczas II wojny światowej.

Więcej obywateli Polski służyło w Wehrmachcie niż w AK

Jak to możliwe? Kiedy na Kaszuby w 1920 roku przyszła Polska, dostała z nich niewielki kawałek. Ten fragment z dostępem do morza, który Niemcy nazywali „korytarzem pomorskim”, podzielił Prusy, a co za tym idzie – mieszkających tam Kaszubów.

Ci Kaszubi, którym nie udało się trafić do Polski, a czuli się Polakami, zaraz po wybuchu II wojny światowej automatycznie zostali wciągnięci do niemieckiej armii. Bo byli obywatelami III Rzeszy. Ci, którzy po wrześniu 1939 roku znaleźli się pod niemiecką okupacją, najczęściej byli do niej wcielani przymusowo.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Miałam dwóch dziadków. Ten z Kriegsmarine zginął w okręcie podwodnym w Kirkenes w 1944 roku, a drugi nie podpisał folkslisty i przeżył wojnę na kaszubskiej wsi. Trafił do niemieckiego więzienia za nielegalny handel, a potem doniósł radzieckim „wyzwolicielom” na niemieckich sąsiadów. Chwilę przed tym, jak zgwałcili jego żonę. Obaj byli „naszymi” kaszubskimi chłopcami.

I ta wystawa jest właśnie o tym – o splątanych losach mieszkańców naszych ziem. I o tym, że po wojnie, kiedy na Kaszuby znów przyszła Polska, choć tym razem na radzieckich bagnetach, ci ludzie ponieśli konsekwencje nieswojej (najczęściej) decyzji. Bo to ich gnębiono, wysyłano do pracy w robotniczych batalionach na Śląsku, odbierano majątki, zastraszano albo wypędzano ze swojej ziemi. To im nie pozwalano mówić w swoim języku, wyśmiewano i nie dopuszczano do wyższych stanowisk. Mimo że byli u siebie. Z dziada pradziada. Nieważne, że czasem na ich terenie były Niemcy, a czasem Polska.

Potem, kiedy skończyła się komuna, też niespecjalnie podejmowano ten temat. Aż do 2005 roku, kiedy Jacek Kurski wyciągnął tuskowego dziadka z Wehrmachtu i wygrał nim wybory dla Jarosława Kaczyńskiego. I nie chodzi o to, że Tusk nie miał dziadka w niemieckim wojsku, bo miał. Ale o to, jak to zostało ograne. A ograne zostało perfidnie i bezczelnie. Z pominięciem historycznych faktów, z wykorzystaniem zmanipulowanej narracji. Bo przecież kim innym był folksdojcz w Warszawie, a kimś innym na Pomorzu i na Śląsku.

Dlaczego tak kochamy antysemitę Kolbego?

Kurski to wiedział, ale obywatele i obywatelki Polski niekoniecznie. A wiecie dlaczego? Bo nikt nas tego nie uczył w szkole na lekcjach historii. Narracja krakowsko-warszawska, którą przyjęliśmy jako jedyną odpowiednią do opowiadania o losach współczesnej Polski, nijak się ma do historii, która działa się na Pomorzu albo na Śląsku. Dlatego tak łatwo nami manipulować. Nie wiemy tego, bo opowieść o Pomorzanach i Ślązakach zawsze była na marginesie oficjalnej narracji historycznej. Dlatego ta wystawa jest tak ważna i potrzebna.

Czułam, że prawaki nie zostawią na niej suchej nitki. To woda na młyn. Znane wszystkim na pamięć „für  Deutschland” znów zostanie odpalone z narodowej racy.

No i dziś zawrzało. Portal Niezależna.pl nazwał wystawę „skandaliczną”. Michał Rachoń z TV Republika stwierdził, że „to tylko krok od stwierdzenia, że skoro nasi chłopcy byli w armii III Rzeszy, to my odpowiadamy za II wojnę światową”.

Majewski: Cechą kolaboracji jest to, że to okupant zawsze rozdaje karty [rozmowa]

Posłowi Janowi Knathakowi nie odpowiada z kolei tytuł, który pozwala, jego zdaniem, rozmyć odpowiedzialność i może doprowadzić do myślenia, że Polacy mieli swój wkład w zbrodnie dokonane przez Niemców.

Mariusz Błaszczak, szef klubu parlamentarnego PiS, napisał za to na Facebooku:

„To jawna realizacja niemieckiej narracji, a prowadzą ją przecież instytucje, które powinny strzec polskiej pamięci historycznej. Tego rodzaju wystawy to próba przekłamania historii. »Nasi chłopcy« bronili Polski i ginęli od niemieckich dział, a nie zakładali mundury Wermachtu czy SS” [pisownia oryginalna – przyp. red.].

Przyłączyć Polskę do Wolnego Miasta

W narracji Błaszczaka gdańska wystawa to „polityczna prowokacja”. Zapowiedział, że stanowczo sprzeciwi się „projektom, które zamiast bronić pamięć – zakłamują historię”.

Otóż nie, panie Błaszczak. Nasi chłopcy nie zakłamują historii. Przeciwnie – odkłamują ją. I nią nie manipulują, w odróżnieniu od tego, co robi pańska formacja polityczna.

**

Wystawę Nasi chłopcy można zobaczyć do 10 maja 2026 roku w Muzeum Gdańska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij