Unia Europejska, Weekend

Majmurek: Lewicy problem z migracją

Czy dla lewicy najważniejsza powinna być walka o uniwersalne prawa, nawet gdy wchodzą w konflikt z wartościami wyznawanymi przez mniejszości? Czy też lewica ma przede wszystkim bronić mniejszości przed stygmatyzacją, rasizmem i wyzyskiem? Europejska lewica różnie odpowiada na to pytanie, a polska też będzie musiała wypracować własne stanowisko.

Migracja, polityka azylowa, ochrona granic, integracja społeczeństw odmienionych przez masową migrację – wszystkie te tematy stały się w ostatniej dekadzie kluczowymi liniami podziału w zachodnich demokracjach. Dzielą one także europejskie partie lewicowe, których stosunek do migracji i integracji migrantów i ich potomków wcale nie jest prosty i oczywisty.

Lewica również została zmuszona do przemyślenia swoich ideowych założeń w praktyce, do dokonywania trudnych wyborów między uniwersalizmem praw człowieka a politycznymi realiami określającymi możliwości ich praktycznego zastosowania.

Model duński…

Różne lewicowe partie w Europie rozstrzygają te dylematy w odmienny sposób. Najszerzej ostatnio dyskutowaną odpowiedzią jest ta, jakiej udzieliła duńska socjaldemokracja pod wodzą rządzącej krajem od 2019 roku premier Mette Frederisken. W 2015 roku socjaldemokracja przegrała wybory i straciła władzę. Drugie miejsce w wyborach z rekordowym poparciem 21,08 proc. zdobyła antyimigrancka, prawicowo-populistyczna Duńska Partia Ludowa (DPP). Poparła ona mniejszościowy rząd konserwatywno-liberalnej partii Venstre, który zaczął wprowadzać szereg przepisów, których celem było ograniczenie migracji i wymuszenie większej integracji migrantów z duńską większością.

Frederiksen, gdy objęła stery socjaldemokracji po 2015 roku, nie ustawiła partii w kontrze do tej polityki, a wręcz zaczęła ją przesuwać na pozycje coraz bardziej sceptyczne wobec migracji. Program partii z 2018 roku obiecywał „sprawiedliwą i realistyczną” politykę migracyjną i zaczynał się od stwierdzenia: „Nie jesteś złą osobą, bo nie chcesz, by twój kraj fundamentalnie się zmienił. Nie jesteś naiwny, bo chcesz pomóc innym, by mieli lepsze życie”.

Samospełniająca się przepowiednia. Jak Polska sabotuje integrację migrantów

Od powrotu do władzy w 2019 roku lewica kontynuuje główne kierunki polityki migracyjnej rządu Venstre. Na początku lat 80. Dania – w dużej mierze dzięki lewicy – przyjęła jedne z najbardziej liberalnych przepisów migracyjnych i azylowych w Europie. Natomiast w ostatnich 10 latach niezależnie od tego, kto rządzi, konsekwentnie wprowadza jedne z najbardziej restrykcyjnych. Zaostrzyła kryteria umożliwiające ubieganie się o obywatelstwo i azyl – w 2024 roku udzieliła azylu tylko 864 osobom, z wyjątkiem pandemicznego roku 2020 najmniej w ciągu ostatnich 40 lat – i zaczęła wprowadzać politykę mającą wymusić większą asymilację.

Trzecim filarem duńskiej polityki – obok ograniczenia liczby migrantów i zdecydowanej polityki asymilacyjnej – jest pomoc skierowana do obszarów, z których uchodźcy przybywają do Europy, która ma łagodzić problemy skutkujące masową migracją na nasz kontynent. Dania, podobnie jak kiedyś premier Szydło, chce uchodźcom „pomagać na miejscu”.

Frederiksen próbuje przy tym przedstawiać restrykcyjną politykę migracyjną nie w prawicowych kategoriach bezpieczeństwa czy tożsamości narodowej, ale jako środek konieczny do obrony duńskiego modelu społecznego i państwa dobrobytu. Jak mówiła niedawno w rozmowie z „New York Timesem”, socjaldemokratyczna polityka nie polega na tym, że pozwalamy osiedlić się w kraju każdemu, kto ma na to ochotę. Państwo dobrobytu wymaga bowiem dużego poziomu społecznej spójności, wysokiego wzajemnego zaufania i poczucia wspólnoty losu wśród obywateli. Ludzie nie są gotowi płacić wysokich podatków, gdy widzą, że ich pieniądze trafiają nieproporcjonalnie do osób, które nie mają z nimi wiele wspólnego, nie akceptują tych samych społecznych reguł, nie uczestniczą w wypracowywaniu wzrostu gospodarczego.

W dodatku, jak przekonuje amerykańskiego rozmówcę duńska premierka, koszty migracji ponosi szczególnie klasa pracująca, bo rywalizuje z migrantami o najsłabiej płatne miejsca pracy albo nie może wyprowadzić się z dzielnic i miasteczek o najniższych kosztach życia, gdzie osiedlają się najubożsi i sprawiający najwięcej problemów migranci.

…i jego problemy

Frederiksen często chwalona jest przez komentatorów z Europy i Stanów, jako polityczka, która dzięki temu, że wsłuchuje się w głos społeczeństwa w sprawie migracji, zdołała ocalić Danię przed populistyczną prawicą. Faktycznie, w 2019 roku poparcie DPP spadło z 21,08 do 8,74 proc., w 2023 prawicowa partia zanotowała poparcie zaledwie na poziomie 2,63 proc.

Jak w rozmowie z „New Statesman” mówił Martin Engell-Rosen – długoletni szef sztabu i strateg Frederiksen, dziś pracujący dla Komisji Europejskiej – duńscy socjaldemokraci świadomie zdecydowali się poświęcić „głosy liberalnych elit z metropolii”, by odzyskać poparcie mieszkańców ubogich przedmieść z klas ludowych, doświadczających na co dzień skutków migracji.

Dania: Logika getta w skandynawskim raju

Jednocześnie wiele polityk prowadzonych przez rządy w Kopenhadze może wydawać się głęboko kontrowersyjnych nie tylko z punktu widzenia „liberalnych metropolitalnych elit”. Na początku obecnej dekady Dania zaczęła odbierać status uchodźcy migrantom z Syrii, argumentując, że zwycięstwo Asada w wojnie domowej przywróciło elementarny porządek w większości kraju, zatem osoby, które otrzymały status uchodźcy ze względu na toczącą się Syrii w wojnę – a nie dlatego, że były w niej politycznie prześladowane przez reżim – powinny wrócić do kraju.

Największe dyskusje budzą zapisy tzw. ustawy o społeczeństwie równoległym – wprowadzonej w 2018 roku przez prawicę i zmodyfikowanej później nieznacznie przez rząd Frederiksen, której zapisom przygląda się obecnie Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Ustawa ma oficjalnie pomóc w integracji „wrażliwych” dzielnic. O tym, czy dany obszar ma zostać zakwalifikowany jako „wrażliwy”, decyduje pięć czynników: poziom zatrudnienia, przestępczości, edukacji, liczba osób pobierających świadczenia społeczne, a wreszcie – co najbardziej dyskusyjne – procent osób „niezachodniego pochodzenia”. Do tej ostatniej kategorii wliczają się osoby pochodzące z Afryki, Azji oraz Ameryki Łacińskiej.

Społeczeństwa równoległe: odnowa miejska czy umacnianie niewidzialnych granic?

Jeśli dana dzielnica radzi sobie słabo w dwóch z czterech pierwszych wskaźników oraz ma ponad połowę mieszkańców „niezachodniego pochodzenia”, rząd może sięgnąć po specjalne środki. Może np. nakazać władzom lokalnym i spółdzielniom mieszkaniowym zmniejszenie liczby lokali socjalnych w danym obszarze, tak by nie przekraczały 40 proc. zasobu mieszkaniowego. Ma to sprawiać, że ubodzy, wymagający lokali socjalnych mieszkańcy nie będą koncentrowali się nadmiernie w jednym miejscu. We „wrażliwych” obszarach surowiej karana jest też przestępczość, w tym przez mechanizmy odpowiedzialności zbiorowej. Np. eksmitowana może zostać cała rodzina, jeśli przestępstwo popełnił jeden jej członek.

W wyniku zapisów ustawy eksmitowano kilka tysięcy rodzin, a wiele mieszkań socjalnych sprzedano inwestorom lub stoi pustych. Działanie te dotyczą mniej niż 1 proc. duńskiego społeczeństwa, ale zwłaszcza w kontekście zapisów o ludności „niezachodniego pochodzenia” mogą budzić wątpliwości jako stygmatyzujące mniejszości lub wręcz rasistowskie.

Metoda „kopiuj-wklej” nie pomoże

Patrząc na sukcesy Frederiksen, która w 2023 roku zapewniła sobie drugą kadencję, oraz na emocje, jakie wokół migracji budzi skrajna prawica, wielu lewicowych liderów będzie odczuwać pokusę pójścia duńską drogą. Jednocześnie model duński niekoniecznie musi poddawać się łatwej uniwersalizacji, co pokazują choćby ostatnie wybory do Bundestagu.

Ruch Sahry Wagenknecht (BSW) – popularnej polityczki wcześniej związanej z Die Linke – startował w nim z programem powtarzającym w dużej mierze duńskie argumenty w kwestii migracji. Mogliśmy w nim między innymi przeczytać, że w ciągu ostatniej dekady niemieckie rządy przyjęły zbyt wielką liczbę uchodźców i migrantów, tracąc kontrolę nad tym, kogo właściwie wpuszcza się do kraju, to zaś przełożyło się na wzrost przestępczości, w tym tej motywowanej fundamentalizmem religijnym i wymierzonej w kobiety. BSW zwracał uwagę, że za sprawą migrantów „niemieckie dzieci muszą uczyć się w przepełnionych klasach, gdzie wielu uczniów nie mówi w ogóle po niemiecku”, a sytuacja, gdy pieniądze na pomoc społeczną zamiast obywatelom służą uchodźcom, może podsycać nastroje ksenofobiczne w kraju.

BSW postulował, by Niemcy ograniczyły przyjmowanie migrantów i uchodźców, oferując im pomoc w uzyskaniu azylu w „bezpiecznych krajach poza Unią Europejską”. Zachód powinien też przeciwdziałać przyczynom migracji – za które w myśl programu partii odpowiada głównie polityka Stanów Zjednoczonych, w tym ta prowadzona wobec Ukrainy.

Jednak przyjęcie „duńskiej” retoryki w sprawie migracji nie sprawdziło się w Niemczech. Mimo popularności liderki ruch BSW zdobył w wyborach jedynie 4,98 proc. głosów i nie przekroczył pięcioprocentowego progu wyborczego. Zaskakująco dobry wynik – 8,8 proc. – w tych samych wyborach zdobyła za to Die Linke – partia ze zdecydowanie promigracyjnym programem, którą po odejściu z Sahry Wagenknecht wielu komentatorów spisywało na straty.

Program Die Linke opiera się na zasadzie „demokratycznego i socjalnego społeczeństwa migracyjnego, stawiającego w centrum ludzką godność”. Partia proponuje między innymi „znaczną liberalizację reżimu wizowego”, tak by w mniejszym stopniu kierował się on „pochodzeniem” lub „gospodarczą użytecznością” potencjalnych migrantów, oraz poszerzenie prawa do azylu, by obejmowało ono również na przykład ciężką sytuację ekologiczną lub gospodarczą. Postuluje też uproszczenie drogi do obywatelstwa, a nawet przyznanie prawa głosu w wyborach migrantom mieszkającym na stałe w Niemczech od długiego czasu. Administracja publiczna miałaby w myśl pomysłów partii aktywniej działać na rzecz integracji i przeciw rasizmowi oraz wszelkim formom dyskryminacji. By lepiej radziła sobie z tym zadaniem, miałyby w niej zostać zagwarantowane kwoty zatrudnienia osób z migranckim pochodzeniem.

Migracyjne „Squid Games”: reality show dla poddanych Putina, Trumpa i Tuska

W duńską stronę wyraźnie próbuje przesunąć swoją partię także brytyjski premier Keir Starmer. W maju jego rząd ogłosił zaostrzenie polityki wizowej w celu ograniczenia migracji do Wielkiej Brytanii. Ogłaszając nową politykę, Starmer wyraźnie wzorował się na retoryce Frederiksen. Przekonywał, że model gospodarczy oparty na imporcie taniej siły roboczej nie służy ani brytyjskim pracownikom, ani rozwojowi brytyjskiej gospodarki. Podkreślał rolę spójności społecznej i wspólnie dzielonych reguł, istotnych zwłaszcza w różnorodnym społeczeństwie: „Jeśli nie będziemy podzielać wspólnych wartości, to grozi nam, że staniemy się wyspą obcych sobie ludzi, a nie narodem wspólnie budującym przyszłość”.

Słowa o „wyspie obcych sobie ludzi” („island of strangers”) spotkały się z bardzo zdecydowaną krytyką ze strony wielu osób na brytyjskiej lewicy, w tym deputowanych do Izby Gmin z ramienia Partii Pracy. Starmerowi zarzucano, że powiela retorykę skrajnej prawicy. W końcu brytyjski premier przyznał, że sformułowanie nie było fortunne i że pewnie należało użyć innych słów – przez co znów naraził się na zarzuty o brak kręgosłupa i jasnych, sprecyzowanych poglądów w jakiejkolwiek kwestii.

Wyborcze układanki

Reakcja na słowa Starmera, podobnie jak klęska Wagenknecht pokazują, że w kwestii migracji nie da się łatwo wprowadzić modelu duńskiego metodą „kopiuj-wklej”. Laburzystów na łamach „New Statesman” przestrzegał przed tym niedawno David Littlefair, przewodniczący sytuującej się na konserwatywnym kulturowo skrzydle partii grupy Labour Beyond Cities. Brytyjskie społeczeństwo ma bowiem inną niż duńskie historię migracji, wymagającą innych rozwiązań – o wiele lepiej radziło sobie na przykład z ekonomiczną i społeczną integracją migrantów niż Dania.

W Wielkiej Brytanii potomkowie migrantów stanowią też bardzo istotną część wyborców Partii Pracy. W walce o zatrzymanie niechętnego migracji i migrantom elektoratu odpływającego do partii Reform Farage’a Laburzyści nie mogą też zniechęcić do siebie wyborców pochodzących z Afryki czy Półwyspu Indyjskiego, bo od ich poparcia zależą głosy w wielu okręgach wyborczych Londynu i miastach takich jak Birmingham, Coventry, Bradford czy Leicester. W przypadku ostrego antymigranckiego zwrotu partii ten elektorat mógłby odpłynąć do Zielonych albo do kandydatów niezależnych, a także – gdyby faktycznie powstała – nowej partii, której budowę zapowiada Jeremy Corbyn.

Podobna sytuacja panuje we Francji. Francja Nieugięta Jean-Luca Mélenchona bardzo wyraźnie pozycjonuje się dziś jako partia młodej, wielokulturowej Francji wielkich miast i blokowisk na ich przedmieściach, przeciwstawiając ją starej, wymierającej, rasistowskiej i pogrążonej w przeszłości francuskiej prowincji głosującej na prawicę. Gdy radykalna prawica przestrzega przed „islamizacją Francji” albo „wielkim zastąpieniem” rdzennej populacji przez migrantów, Mélenchon odpowiada: we Francji dokonuje się dziś proces „kreolizacji”, migranci dostosowują się do kultury kraju przyjmującego, jednocześnie zmieniając ją – i jest to fakt, z którym francuska polityka musi się pogodzić.

Syndrom oblężonej rasy, czyli o co chodzi z wielkim zastąpieniem

Taka postawa spotyka się jednak z krytyką także na lewicy. Mélenchonowi zarzuca się, że w pogoni za głosem postimigranckich blokowisk wokół wielkich metropolii porzuca uniwersalistyczny, republikański model polityki, otwierając drzwi do sprzecznego z podstawami francuskiego ustroju wielokulturowego „komunitaryzmu”. Pojawia się bowiem pytanie, co zrobić, gdy „kreolizacja” wchodzi w konflikt z republikańskimi wartościami: np. z zasadami świeckości państwa i z wolnością słowa przejawiającą się prawem do nawet najbardziej radykalnej krytyki religii. Albo z prawami kobiet?

Czy dla lewicy ważniejsza powinna być walka o uniwersalne prawa, nawet gdy są one sprzeczne z wartościami wyznawanymi przez mniejszości – albo gdy zakładają użycie wobec nich państwowego przymusu – czy też obrona mniejszości przed niesłuszną stygmatyzacją i rasizmem? Lewica spod znaku Partii Socjalistycznej wydaje się stać bliżej tego pierwszego stanowiska, Francja Nieugięta coraz bardziej przesuwa się ku drugiemu.

Lewica w defensywie

Czy pomiędzy modelem duńskim z jednej strony a „demokratycznym i socjalnym społeczeństwem migracyjnym” z programu Die Linke z drugiej da się znaleźć jakiś złoty środek lewicowej polityki migracyjnej? Niestety nie ma uniwersalnej lewicowej recepty na problemy migracji. W każdym państwie, w zależności od jego lokalnych uwarunkowań trzeba znaleźć własne.

W Polsce kopiowanie modelu duńskiego jest na przykład zupełnie bez sensu choćby z tego powodu, że w przeciwieństwie do Danii nigdy nie byliśmy państwem dobrobytu i społeczeństwem wysokiego zaufania. Można zaryzykować tezę, że dzisiejsza Polska, odmieniona przez ostatnią dekadę migracji, jest znacznie bardziej spójna społecznie i bezpieczniejsza niż była w latach 90., gdy migrantów nie było, ale zostawianie radia w samochodzie uchodziło za rzecz nierozsądną, bo mogło zostać skradzione, a niewłaściwa odpowiedź na pytanie „za kim jesteś?!” zadawane przez z dziada pradziada polską ludność mogło łatwo skończyć się wizytą w szpitalu.

Można jednocześnie wskazać pewne zasady, którymi kierować powinna się lewicowa polityka migracyjna i integracyjna. Po pierwsze, lewica musi przeciwstawiać się demonizacji uchodźców i towarzyszącemu jej rasistowskiemu językowi, który – w dużej mierze dzięki mediom społecznościowym – coraz bardziej przenika do głównego nurtu debaty publicznej. Po drugie, musi bronić prawa do azylu jako istotnej części prawa międzynarodowego. Jednocześnie nie może też traktować masowych migracji jako narzędzia do rozwiązywania problemu globalnych nierówności czy naprawy historycznych niesprawiedliwości, jakich od bogatej Północy doświadczyło globalne Południe – musi brać pod uwagę „migracyjną pojemność” zachodnich społeczeństw i życzenia demokratycznej większości.

Kluczowe jest, by migracja nie tworzyła równoległego rynku pracy dla migrantów – nie tylko z niższymi pensjami, ale i gorszymi warunkami pracy niż dla miejscowych. Istotna jest tu działalność związków zawodowych, które powinny być gotowe na organizację także pracowników migrantów. Wreszcie polityce migracyjnej musi towarzyszyć integracyjna – pozwalająca migrantom na włączenie się w życie miejscowego społeczeństwa. Taka, która w idealnym modelu, nie wymuszając forsownej asymilacji, będzie umiała wyegzekwować przestrzeganie podstawowych reguł, choćby właśnie tych związanych z wolnością słowa czy prawami kobiet.

Czy lewica będzie w stanie udzielić takich odpowiedzi? A może jest skazana na defensywę wobec antyimigranckich ofensyw prawicy? Coraz bardziej radykalizująca się prawica wydaje się wygrywać polską debatę o migracji – choć związane z nią problemy są w Polsce minimalne, a demografia wskazuje, że migracja jest dla nas koniecznością.

Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki

Przykłady z innych europejskich krajów pokazują, że niekoniecznie musi to tak jednak wyglądać. W odpowiedzi na histerię nakręcaną przez Bąkiewiczów, Bosaków i Mateckich lewica nie może jednak po prostu wyjąć gotowego zestawu – obojętnie duńskiego czy niemieckiego – musi zbudować własny.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij