Felicita – niebinarna kosmopolitka ze Szczecina [rozmowa]

Rozmowa z Piotrem Szarotą, autorem wydanej właśnie książki „Felicita! Psychobiografia Felicity Vestvali”.
Piotr Szarota. Fot. Jakub Szafrańśki

Doszliśmy do momentu, w którym wcale nie jest jasne, czy zmarła prawie 150 lat temu Felicita Vestvali dziś zostałaby na przykład wpuszczona do Stanów Zjednoczonych i czy na lotnisku JFK w Nowym Jorku problemem nie okazałaby się jej tożsamość płciowa – mówi Piotr Szarota.

Paulina Januszewska: Pańskie poprzednie książki Wiedeń 1913, Paryż 1938 i Londyn 1967 roku łączy to, że opowiadają o przededniu przełomowych historycznych wydarzeń. Czy osadzona w drugiej połowie burzliwego XIX w. biografia pochodzącej ze Szczecina, ale znanej na całym świecie queerowej i najprawdopodobniej niebinarnej śpiewaczki operowej Felicity Vestvali jakkolwiek podąża za tym wielkodziejowym kluczem?

Piotr Szarota: O ile rozpięcie całej narracji wokół motywu przechadzki po europejskiej i światowej historii było w tych trzech książkach całkowicie świadome i zamierzone, o tyle w przypadku najnowszej – Felicity! – dzieje się to raczej przy okazji. Wiosna Ludów, wojna secesyjna w USA, walka o zjednoczenie Włoch, a wreszcie zakończona haniebnym dla Francji pokojem wojna francusko-pruska, która w nowo powstałym Cesarstwie Niemieckim wywołała falę nacjonalistycznego wzmożenia, stanowią tło biografii Vestvali, ale można je odczytywać także jako przygotowania do XX wieku, w którym z hukiem wybuchną wszystkie pęczniejące w opisywanej przeze mnie epoce animozje i nacjonalizmy.

„Homolobby. Aktorzy II RP”: I Lopek stworzył mężczyznę

Felicita zresztą odnotowuje w wydanych pod koniec życia memuarach zaniepokojenie rosnącymi w Cesarstwie Niemieckim ksenofobią i antysemityzmem.

W latach 70. XIX w. Europa na oczach głównej bohaterki, z kosmopolitycznej utopii czy też prototypu zjednoczonej wspólnoty, której powrót i pełen rozkwit nastąpią dopiero po II wojnie światowej, zmienia się w głęboko podzielony i skonfliktowany kontynent państw narodowych. Należy tu zastrzec, że perspektywa Felicity różniła się od tej polskiej, zdefiniowanej przez trzy rozbiory i martyrologię powstań narodowych. Odzwierciedlała jednak doświadczenia sporej części pozostałych Europejczyków, swobodnie podróżujących po trajektoriach łączących Londyn, Paryż, Florencję czy Neapol i stojących w obliczu – jak pisał Orlando Figes w swojej książce Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury – niespodziewanego przerwania na długie dekady snu o otwartym dla wszystkich świecie.

Skojarzenia ze współczesnością nasuwają się same. Czy słusznie i czy je właśnie miał pan na myśli, pisząc, że Felicita! „powstawała w mrocznych czasach”?

Jak najbardziej taka szukająca analogii w teraźniejszości lektura jest uprawniona, zwłaszcza gdy dodatkowo spojrzymy na dzisiejsze czasy z perspektywy lat 90. XX w. Wtedy także złudzenie postępu nie pozwalało wyobrazić sobie, że świat pójdzie koleinami, w których się znaleźliśmy. Doszliśmy do momentu, w którym wcale nie jest jasne, czy zmarła prawie 150 lat temu Felicita Vestvali dziś zostałaby na przykład wpuszczona do Stanów Zjednoczonych i czy na lotnisku JFK w Nowym Jorku problemem nie okazałaby się jej tożsamość płciowa. 20-30 lat temu, gdy wydawało się (tak jak kosmopolitycznym Europejczykom w XIX w.), że zmierzamy w stronę obyczajowej liberalizacji, pomysł o prezydencie publicznie przekonującym o istnieniu wyłącznie dwóch płci czy deportującym migrantów mogłaby spotkać się ze zdumieniem. Na pewno spotyka się z moim. Nie sądziłem, że XIX wieczne nacjonalistyczne obsesje i pachnący naftaliną obskurantyzm staną się znowu modne w naszym stuleciu.

Nacjonalizm i gender nie jest czymś, co intuicyjnie łączylibyśmy w parę, a jednak Felicita rozszczelniała granice państw rozumiane zarówno dosłownie, jak i te dotyczące płci. W USA, gdzie rozkręciła swoją karierę, miała na to większe przyzwolenie niż w Niemczech, do których powróciła zza oceanu. Zupełnie odwrotnie niż dziś. Dlaczego?

Liberalizm obyczajowy oraz siła przywiązania do konwencji rządzących sztukami performatywnymi, a więc kluczowymi dla Felicity: operą i później teatrem, rzeczywiście w dużej mierze zależała od geografii. Zbyt dużym uproszczeniem byłoby jednak powiedzieć, że w USA panowała całkowita swoboda transgresji, a Niemcy pozostawały jednolitym bastionem konserwatyzmu. Amerykańscy recenzenci nie zawsze chwalili męskie kreacje Vestvali. Na pewno oburzała się na nie katolicka Bawaria, ale już w bardziej postępowym Berlinie Felicitę witano z entuzjastycznym aplauzem. Kontrowersje wokół operowego cross-dressingu – notabene bardzo popularnego w czasie wojny secesyjnej w USA – różniły się także w zależności od ról, gatunku czy kontekstu.

„Felicita!”: pierwsza polska artystka, której udało się zrobić światową karierę

Co to znaczy?

O ile na przykład wejście kobiety w buty scytyjskiego wodza Arsacesa w Semiramidzie Rossiniego nie wzbudzało sprzeciwu, o tyle ten sam zabieg w przypadku opery Belliniego, gdzie śpiewała partię Romea, wyznającego na scenie miłość Julii – innej kobiecie – uwierało krytyków i część publiczności.

Słowem: uwierał ich domniemany, choć w przypadku Vestvali uzasadniony, safizm?

Zapewne tak właśnie było, warto przy okazji dodać kilka słów o cross-dressingu poza teatralną sceną. Choć we Francji, która była mniej pruderyjna niż Niemcy, cross-dressing w teatrze, zwłaszcza bulwarowym, nikogo nie oburzał, trudno było sobie wyobrazić kobiety, które odważyłyby się pokazać publicznie w męskim stroju. Było kilka wyjątków, na przykład George Sand, ale i ona odważyła się na to zaledwie kilka razy, reszta to legenda. Druga połowa XIX wieku była pod tym względem bardziej liberalna, aby pokazać się na ulicy w męskim stroju, Francuzki potrzebowały jednak zaświadczenia z policji. Co więcej, były kobiety „noszące się po męsku”, które budziły ogólny respekt i zapraszane były na salony, choćby celebrowana archeolożka, Jane Dieulafoy, która wraz z mężem prowadziła wykopaliska w Persji. W 1886 za zasługi dla Francji została udekorowana przez prezydenta Legią Honorową.

Związki lesbijskie także pozostawały tabu, choć w USA dwie żyjące ze sobą (także platonicznie) kobiety nie wzbudzały chyba takiego poruszenia jak w Europie? Romanse Felicity i rozkochiwanie w sobie fanek także nie było chyba tajemnicą?

Generalnie świat anglosaski wydawał się pod tym względem dość postępowy. O realiach życia Anne Lister, znanej jako Gentleman Jack, wiemy dzięki pozostawionemu przez nią dziennikowi, w którym opisywała swoje kontakty seksualne z kobietami. W 1834 wraz ze swoją partnerką Ann Walker wzięła udział w religijnej ceremonii, którą obie traktowały jako potwierdzenie zawarcia małżeństwa. Takich małżeństw było później więcej, ale wszystko odbywało się z reguły w warunkach konspiracji, nie jest w końcu przypadkiem, że swój dziennik Lister pisała, posługując się szyfrem.

Nagłe ożycie kobiet prawie martwych [o biografii Konopnickiej i „Maśle” Yuzuki]

Dość szybko informacja, że na Wyspach Brytyjskich możliwy jest ślub pomiędzy kobietami, trafiła za ocean. Podczas pracy nad książką dowiedziałem się, że jedna z pierwszych odtwórczyń roli Hamleta, Amerykanka Charlotte Cushman w roku 1843 planowała, że wyjedzie do Anglii, aby tam poślubić swoją ukochaną, ostatecznie jej plany pokrzyżował ojciec. Sama Felicita w swoich memuarach, które ukazały się pod koniec 1872 roku, nie wspomina ani słowem o swojej życiowej partnerce, Elise Lund. Uznała, że jest to temat, którego nie powinna poruszać publicznie. W swoich wspomnieniach gumkuje zresztą też swoją nieślubną córkę.

Co zdecydowało o tym, że urodzona we wtedy pruskim Stettinie Anna Maria Stegemann, przedstawiająca się później jako Felicita Vestvali, zrobiła międzynarodową karierę? Przywilej? Osobowość? Szczęście? Poliglotyzm?

Napędzały ją upór i wiara w siebie. Była głodna sukcesu i bardzo ambitna. Na swojej drodze spotykała raczej więcej przeszkód niż szczęśliwych zbiegów okoliczności, choć tych drugich oczywiście nie brakowało. Jej matka pochodziła ze zubożałej szlachty, a ojciec – z mieszczaństwa, więc można powiedzieć, że była dzieckiem z prawdopodobnie wymuszonego ekonomicznie mezaliansu. Ojciec umarł, gdy miała 14 lat, a potem rodzina utrzymywała się z wojskowej renty. Nie odziedziczyła żadnej fortuny, która pozwalałaby jej budować karierę, w okresie studiów muzycznych w Paryżu urodziła nieślubne dziecko, które trzeba było utrzymać. Zanim zaczęto proponować jej angaże operowe, zarabiała lekcjami muzyki, występami na podwieczorkach u arystokracji i pomniejszych koncertach. Zbierała pieniądze na wyjazd do Neapolu, by tam uczyć się śpiewu u dyrektora tamtejszego konserwatorium.

Dużo więc było w niej samozaparcia, do którego ani trochę nie pasuje opowieść o dziewczynce z dobrego domu, która zapragnęła zostać diwą operową. Prawdą jest natomiast, że znała języki.

Legendy mówią, że płynnie władała aż sześcioma.

Wydaje mi się mało prawdopodobne to, by w prowincjonalnym wtedy Stettinie mogła nauczyć się włoskiego, czy hiszpańskiego. Znajomość francuskiego była wtedy edukacyjnym standardem, a z domu wyniosła zapewne znajomość polskiego, miała bowiem polskich przodków. Angielskiego nauczyła się znacznie później, odwiedzając Anglię, a potem mieszkając w Stanach.

Legendę o wszechstronnym wykształceniu przyjmować trzeba z ostrożnością, również z uwagi na umiarkowane zasoby finansowe, jakimi dysponowała rodzina. Nie miała też wśród krewnych i przodków artystów czy osób mogących pociągać za sznurki w Mediolanie lub Paryżu. Po prostu na swojej wyboistej drodze spotkała kilka postaci, które zdecydowały się jej pomóc. Jedną z nich była Wilhelmine Schröder-Devrient – gwiazda opery niemieckiej, nietuzinkowa, wyemancypowana kobieta, dla której Wagner napisał partię Wenus w Tannhäuserze. Jestem przekonany, że to ona ułatwiła Felicicie przedwczesny debiut w Lipsku.

Dlaczego przedwczesny?

Bo nie była wtedy jeszcze gotowa, aby wystąpić na operowej scenie, w dodatku w głównej roli. Występ uświadomił jej, jak wiele ma jeszcze przed sobą pracy, ale również umocniła się wtedy w przekonaniu, że chce związać ze sceną resztę swojego życia. Dopiero sześć lat później dzięki wysiłkom, studiom i doskonaleniu głosu pod okiem kolejnych mistrzów będzie gotowa do dojrzałego debiutu na scenie mediolańskiej La Scali.

„Lesbijska miłość”: jak książka sprzed 100 lat otworzyła lesbijkom drogę do głównego nurtu

We wszystkim, co sobie postanawiała – w najśmielszych marzeniach wspierał ją przyrodni czy też przybrany (nie udało mi się rozwikłać tej zagadki) brat Henryk, który zdawał się wierzyć w jej talent i niezależność co najmniej tak silnie jak ona sama. Towarzyszył w dalekich podróżach, których bez męskiej eskorty nie mogłaby odbyć, dbał o kontrakty i finanse. Przynajmniej do swojej przedwczesnej śmierci w 1863 r.

Czy sytuacja dziejowa jakkolwiek jej wówczas sprzyjała?

Myślę, że rewolucja lutowa 1848, strącenie z tronu Ludwika Filipa i proklamowanie II Republiki, a przede wszystkim rewolucyjny nastrój, który ogarnął wtedy Francję, musiały mieć duży wpływ na mieszkającą wtedy w Paryżu Felicitę. Potem przyszło oczywiście rozczarowanie: w kwietniowych wyborach do Zgromadzenia Narodowego wygrali monarchiści i burżuazja, a rząd zaczął wycofywać się z liberalnych reform. W grudniu prezydentem republiki wybrany zostanie Ludwik Napoleon Bonaparte, który cztery lata później przestanie udawać republikanina i ogłosi się cesarzem Napoleonem III.

Był to więc czas zawiedzionych nadziei na stworzenie lepszego, sprawiedliwego świata, ale ziarno zostało zasiane. Myślę, że podjęta przez Felicitę decyzja wyjazdu do Stanów Zjednoczonych w pewnym stopniu mogła mieć podłoże polityczne. Jechała do kraju, który wydawał się urzeczywistnieniem ideałów, o których marzyło wtedy wielu Europejczyków. Była zachwycona amerykańską demokracją, nie miała pojęcia o głębokich animozjach społecznych, widziała natomiast wolność ekonomiczną i artystyczną. Znakomicie odnalazła się też w czymś, co dziś nazwalibyśmy public relations. Miała znakomity kontakt z prasą, okazała się mistrzynią autokreacji.

Amerykanofile mogliby nazwać ją self-made woman. Pan pisze o niej, że miała bardzo feministyczne podejście do życia, które kłuło w oczy jeszcze mocniej niż jej role en travesti. Kogo najbardziej?

Na pewno mężczyzn, którym nie mieściło się w głowie, że kobieta pragnie samodzielności i niezależności – w tym przede wszystkim ekonomicznej, ale i artystycznej. Mężczyźni rządzili wszystkim w dodatku nie zawsze uczciwie, historia kariery Vestvali to również historia konfliktów z dyrektorami oper, dyrygentami i agentami. Swoich racji zdarzało jej się dochodzić kilkakrotnie w sądzie.

Pomagała jej w tym chyba przynależność do socjety artystycznej, w której można było sobie pozwolić na więcej odwagi i swobody niż gdzie indziej. Może mówiła o sztuce, że jest całym jej życiem, bo paradoksalnie przebierając się na scenie, mogła prawdziwie być sobą?

Na pewno ma pani rację, bo po pierwsze to się wiąże wyjątkowym statusem kobiet-aktorek i śpiewaczek, które nie musiały tak skrzętnie dbać o pozory, jak damy z towarzystwa. Sądzę, że nastoletnia Felicita, a wtedy jeszcze Anna Maria, musiała sobie zdawać sprawę, że najlepszą drogą ucieczki przed niechcianą rolą przywiązanej do męża i dzieci żony jest właśnie kariera artystyczna. Wizja teatru jako alternatywnego świata wolności z pewnością było czymś, co ją dopingowało do studiów muzycznych.

Queerowe ciała, międzykontynentalne połączenia: czytając Eileen Myles w Polsce

Czy w równym stopniu dotyczyło to jej dylematów związanych z tożsamością płciową?

Jesteśmy wygodnej pozycji, mogąc dziś nazwać Felicitę osobą queerową czy niebinarną. Sądzę, że te aspekty były dla niej mniej oczywiste. To znaczy – Felicita dość długo nie miała dostępu do języka czy wzorców pokazujących alternatywne style życia. Myślę, że dopiero w Paryżu po raz pierwszy trafiły w jej ręce książki, które mogły otworzyć jej oczy. Była to literatura francuska z lat 30. i 40. XIX w., w której pojawiały się wątki związane z androgynią czy rozważania o trzeciej płci. Spotkamy je na przykład u Théophile’a Gautier w Pannie de Maupin. Czy jednak tytułowa Magdalena de Maupin i jej transformacja w przystojnego młodzieńca Teodora de Sérannes wpłynęła na to, że nasza bohaterka we wspomnieniach pisze o sobie raz jako Felicicie, a innym – jako Felixie? Możemy tylko snuć domysły.

Co wiemy o jej związkach z polskością? Czy kosmopolitka Felicita chciałaby być nazywana gwiazdą z Polski?

Szczecin, w którym się urodziła, był w XIX w. miastem bez wątpienia pruskim, a proporcje polskości i niemieckości w jej rodzinie pozostają niejasne. Wielokulturowe rodziny nie były rzadkością w tamtym czasie i znalazłem kilka tropów prowadzących do tego, że Felicita miała zarówno niemieckich, jak i polskich przodków. Jej tajemniczy, ale bardzo obecny w życiu brat Henryk nosił nazwisko Westwalewicz, które przybierze Felicita w 1850 jako swój pseudonim artystyczny i dopiero trzy lata później zamieni na łatwiejsze do wymówienia: Vestvali.

Tu zaszła zmiana: LGBTQ+ z perspektywy 20 lat

W okresie jej kariery operowej i w pierwszych latach kariery teatralnej prasa zagraniczna: włoska, angielska, a potem amerykańska pisała o niej zawsze: „Polka”. Sama fabrykowała rozmaite wersje swoich życiorysów, charakterystyczne, że rodzinny Stettin, który nie rymował się wtedy z polskością, zastąpiony został na potrzeby amerykańskich dziennikarzy przez Kraków. Przedstawianie się jako artystka znad Wisły mogło być porywem serca, ale także pomysłem na wyróżnienie się za oceanem, bo niemieckich śpiewaczek tam nie brakowało.

Zmiana następuje jednak po powrocie z USA. Co się wtedy dzieje?

Wraca do Europy ze swoją niemiecką partnerką Elise Lund i razem planują zamieszkać w Hamburgu. Zmienia wtedy pseudonim na von Vestvali i twierdzi, że urodziła się w Berlinie. Nie wszyscy jednak chcą widzieć w niej Niemkę. Niektórzy dziennikarze wypominają Felicicie amerykańskie maniery i „obcy” styl aktorski. Sama przyzna potem we wspomnieniach, że jest kosmopolitką, ojcu przypisze pochodzenie z cudzoziemskiego rodu, a ostatecznie znów będzie się czuć outsiderką, która tak naprawdę nigdzie nie jest u siebie.

Felicita zmarła w Warszawie w willi kamienicy przy Marszałkowskiej. Dziś przy tej samej ulicy mieści się Queer Muzeum, w którym wiele osób ma szansę po raz pierwszy w ogóle usłyszeć o Vestvali. To nie może być przypadek.

Zwłaszcza że całkiem niedawno w trakcie budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej odkryto fundamenty tzw. pałacu Vestvali, który wybudowano w sercu miasta niedługo przed śmiercią Felicity. Dziś to miejsce w cieniu Pałacu Kultury nosi nazwę placu Centralnego.

Gej, który ubrał metal w skórę i pejcze

czytaj także

Wspomniał pan, że wielu faktów z życia Vestvali nie udało się potwierdzić, głównie z powodu uciążliwej niedostępności źródeł i skłonności Felicity do konfabulacji. Ja bym tu dodała jeszcze niefrasobliwość ówczesnych dziennikarzy, którzy nie zaprzątali sobie głowy weryfikacją informacji. Co pana napędzało w tej żmudnej pracy?

Fascynacja Felicitą i fakt, że jesteśmy spokrewnieni. Jedną z głównych inspiracji była dla mnie biografia Eleonory Kalkowskiej autorstwa Anny Dżabaginy. W tej właśnie książce przeczytałem o swojej sławnej praciotce po raz pierwszy, wcześniej wiedziałem tylko, że w rodzinie ze strony ojca była tajemnicza XIX-wieczna aktorka. Gdy zobaczyłem zdjęcie przedstawiające Vestvali jako Hamleta i zarys jej oszałamiającej kariery, pomyślałem, że ta książka jej się po prostu należy.

Pół roku poszukiwań skończyło się zebraniem materiału wystarczającego co najwyżej na skromny artykuł, potem było już jednak znacznie lepiej. Najważniejsze, że na swojej drodze udało mi się znaleźć osoby, które podzielały moją fascynację. Tak było z Amerykanką Jean Dickson, emerytowaną pracowniczką uniwersytetu w Buffalo, której referat o feministycznych aspektach kariery Vestvali wygrzebałem w internecie. Jak się okazało, Jean wygłosiła go w 2012 roku na KUL-u. Dzięki Facebookowi udało mi się nawiązać z nią kontakt, który podtrzymujemy do dzisiaj. Teraz, po czterech latach swoich poszukiwań mam poczucie, że udało mi się zrekonstruować precyzyjnie artystyczną karierę Vestvali, gorzej z jej życiem osobistym, które strzegła bardzo dobrze. Kto wie, może ta książka uruchomi proces odkrywania tajemnic, których nie udało mi się rozwikłać.

**

Piotr Szarota – profesor w Instytucie Psychologii PAN, specjalista w dziedzinie psychologii kulturowej. Autor książek z pogranicza psychologii i kulturoznawstwa, m.in. Psychologii uśmiechu (2006), oraz trylogii poświęconej historii intelektualnej i społecznej Europy: Wiedeń 1913, Paryż 1938 i Londyn 1967, której pierwszy tom nominowany był w 2014 r. do Nagrody Literackiej NIKE.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Autorka książki „Gównodziennikarstwo” (2024). Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij