Kiedy ludzie słyszą, że ktoś „chce łupić podatkami klasę średnią”, mają odnieść wrażenie, że chodzi właśnie o nich. Gdyby politycy doprecyzowali, co mają na myśli, i powiedzieli „chodzi nam o kilka procent najlepiej zarabiających Polaków”, wtedy ta retoryczna sztuczka przestałaby działać.
Kilka tygodni temu „Gazeta Wyborcza” zamieściła wywiad z socjologiem Radosławem Markowskim na temat Konfederacji. Markowski wciela się tam w rolę analityka, który trochę tłumaczy sukcesy Konfederacji, a trochę przyznaje, że są tam niepokojące, skrajne tendencje.
Najciekawsze w tym wywiadzie są jednak te fragmenty, w których Markowski wychodzi z trybu analityczno-krytycznego.
Mówi na przykład, że w Polsce dominuje narracja „podwyższać podatki, brać od tych, którzy ciężko pracują, i rozdawać tym, którzy jakoś tam sobie gorzej radzą, są poza rynkiem pracy”. Zaraz potem dodaje, że wyborcy Konfederacji to „w coraz większym stopniu są ciężko pracujący ludzie w średnim wieku, którzy uważają, że nie, dosyć tego”. Uznaje też, że nawet Platforma Obywatelska zajmuje się „wszechobecnym rozdawnictwem”, a Konfederacja jest jedyną siłą mającą postulaty „liberalnego ekonomicznie porządku”.
Kto za kim powtarza?
Właściwie wszystkie te tezy są przekłamane.
Na przykład: gdzie dokładnie dominuje narracja „podwyższać podatki”? To trochę śmieszna teza w świetle tego, że największym posunięciem obecnego rządu w sferze podatkowo-składkowej jest obniżka składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Na stole nie ma żadnej realnej propozycji podwyżki podatków. Nikt z Koalicji Obywatelskiej w ogóle nie podejmuje takiego tematu.
czytaj także
Nie bardzo też wiadomo, dlaczego Markowski z uporem powtarza tezę o tym, że „ciężko pracujący” są obciążani podatkowo, by wspomóc tych, którzy gorzej sobie radzą.
Dostępne analizy ekonomiczne wskazują, że w Polsce ten mechanizm redystrybucji nie spełnia swojej funkcji. Nie dość, że system podatkowy jest bardzo hojny dla osób dobrze zarabiających, to jeszcze mamy mało programów nakierunkowanych na ludzi bezrobotnych albo z kłopotami finansowymi. Co zresztą jest przyczyną tego, że Polska ma jedne z największych nierówności społecznych w Europie.
Trójka polskich ekonomistów – Michał Brzeziński, Michał Myck i Mateusz Najsztub – zbadała skalę redystrybucji w Polsce. Mówiąc najprościej, sprawdzili, jak bardzo Polska przekierowuje pieniądze od najbogatszych (zbierając od nich pieniądze w podatkach) w stronę najbiedniejszych (zapewniając im programy socjalne). Wyszło im, że ten mechanizm działa u nas słabo.
czytaj także
Wszystkie wrzutki Markowskiego łączy jedno: bezkrytycznie powielają dokładnie te mity ekonomiczne, na których buduje swoją popularność Mentzen i Konfederacja. Mamy za wysokie podatki! Wszędzie króluje rozdawnictwo! Ludzie sukcesu są gnębieni przez państwo. Zamiast liberalizmu gospodarczego mamy socjalizm!
Czyż nie jest to doskonałe podsumowanie mainstreamowych mediów w Polsce? Niby nie znoszą Mentzena, niby przed nim ostrzegają, ale w rzeczywistości powtarzają jego najważniejsze hasła. Choć być może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że to Mentzen powtarza najpopularniejsze mity ekonomiczne powielane przez polskie media.
Wywiad z Markowskim dobrze też obrazuje, jak się te mity powiela: między innymi za pomocą sprytnych fraz, takich jak „ciężko pracujący”, „wszechobecne rozdawnictwo” czy „liberalizm”.
Tak się manipuluje Polakami
Weźmy frazę „ciężko pracujący Polacy”. To niby proste sformułowanie okazuje się poręcznym sposobem manipulowania opinią publiczną.
Za każdym razem, gdy ktoś zaproponuje wyższe podatki dla – powiedzmy – 10 proc. najlepiej zarabiających obywateli, natychmiast dochodzi do podmianki słownej. Wielu komentatorów politycznych i polityków przedstawia tych obywateli jako „ciężko pracujących”.
Majmurek: Czy powinniśmy trzymać kciuki, by Mentzen rozbił duopol?
czytaj także
W efekcie postulat „Podnieśmy podatki 10 proc. najlepiej zarabiającym Polakom” zostaje zamieniony przez tych komentatorów i polityków na „Podnieśmy podatki ciężko pracującym Polakom”. A to już brzmi głupio, groźnie, wręcz represyjnie. Cholerne komuchy znowu czepiają się ludzi harujących w pocie czoła?!
Taka podmianka to oczywiście nic innego jak tania demagogia. Nie chodzi mi o to, że wśród 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków nie ma osób pracujących ciężko. Z pewnością jest ich wielu w tym gronie. Rzecz w tym, że w pozostałych grupach dochodowych także nie brakuje ludzi, którzy ciężko pracują.
Niektórym „ekspertom” może być trudno w to uwierzyć, ale nauczyciele, kasjerki, magazynierzy, ratowniczki medyczne czy urzędnicy również się nie obijają – mimo że nie zarabiają kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie.
Musimy też pamiętać, że większość propozycji podniesienia podatków dla najzamożniejszych ma na celu zwiększenie progresywności systemu – czyli zwiększenie korzyści dla osób o niższych dochodach. Takie założenia miała chociażby pierwsza wersja Polskiego Ładu, a jeszcze wcześniej proponowała je partia Razem, postulująca silnie progresywny system podatkowy.
Uczciwie byłoby więc powiedzieć: „Partia X chce zwiększyć podatki 10 proc. najbogatszych ciężko pracujących Polaków po to, by ulżyć pozostałym ciężko pracującym Polakom”.
czytaj także
Tyle że taka wersja już nie brzmi aż tak groźnie – trudno wokół niej rozpętać medialną histerię, że komuchy cię okradają.
W podobny sposób manipuluje się opinią publiczną przez nieprecyzyjne użycie terminu „klasa średnia”. To nie przypadek, że ten zwrot najczęściej pozostaje niedookreślony w polskich mediach.
Kiedy ludzie słyszą, że ktoś „chce łupić podatkami klasę średnią”, mają odnieść wrażenie, że chodzi właśnie o nich. Gdyby politycy doprecyzowali, co mają na myśli, i powiedzieli „chodzi nam o kilka procent najlepiej zarabiających Polaków”, wtedy ta retoryczna sztuczka przestałaby działać. Wiele osób uznałoby, że ich to raczej nie dotyczy; dotyczyć może za to ich szefa, który zarabia kilka, może kilkanaście razy więcej.
To właśnie za pomocą takich manipulacji, ładowanych konsekwentnie do głów Polaków, od 30 lat utrwala się neoliberalną hegemonię. To na nich popularność buduje sobie Mentzen.
Antidotum na propagandę
Jak reagować na taką propagandę? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie, bo zależy to od tego, kto reaguje.
Ekonomiści mogą na przykład starać się przede wszystkim jak najrzetelniej opisać polskie realia gospodarcze. Wielu to robi, dzięki czemu wiemy, że skala redystrybucji w Polsce nie jest tak duża, jak sugeruje część komentatorów. Publicyści mogą zaś popularyzować i wpisywać wyniki tych badań w szerszą debatę polityczną na temat kształtu naszego społeczeństwa.
W przypadku polityków jedno i drugie jednak nie wystarczy. Nie da się wygrać z neoliberalnymi mitami, mówiąc wyborcom: „Wbrew temu, co twierdzi pan Mentzen, badania z 2022 roku pokazały, że…”.
Jeżeli część polityków (i komentatorów politycznych) nie ma skrupułów, by przedstawiać progresję podatkową jako „łupienie ciężko pracujących Polaków”, to może sprzeciw wobec takiej progresji należy przedstawiać konsekwentnie jako „pogardę dla większości ciężko pracujących Polaków”, czyli dla osób, które nie zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych?
Jeśli ktoś mówi, że obniżka składki zdrowotnej to wyraz szacunku do przedsiębiorców, to może warto to skontrować, mówiąc za każdym razem, że jest to brak szacunku dla zdrowia i życia etatowców?
Neoliberałowie za pomocą swojej retoryki skutecznie wytworzyli w Polsce zbiorową tożsamość przedsiębiorców i odwołują się do niej za każdym razem, gdy chcą podjąć decyzję korzystną dla garstki najzamożniejszych obywateli. Lewica powinna w odpowiedzi tworzyć tożsamość pracowników. Pokazać im (który to już raz!), że są większością, a ich interesy nie pokrywają się z interesami bogaczy.
Krótki przewodnik po ludzkości i naturze przed nastaniem kapitalizmu
czytaj także
Tymczasem wbrew powszechnym wyobrażeniom polska lewica jest dość grzeczna na tle konkurencji pod względem retoryki. Jasne, lewa strona nie ma takiej infrastruktury medialnej, jaką dysponują neoliberałowie, więc promocja tożsamości pracowniczej nie będzie łatwa. Ale skoro udało się przeforsować frazę „śmieciowe prace” i częściowo wyprzeć za jej pomocą neoliberalne „elastyczne formy zatrudnienia”, to znaczy, że jest tu jakieś pole do walki – jeśli tylko ta walka odwoła się do prawdziwych problemów społecznych.
Ciekawe jest w tym kontekście badanie, którego wyniki opublikowała w marcu „Rzeczpospolita”. Okazuje się, że pokolenie Z, mając do wyboru różne formy zatrudnienia, zdecydowanie preferuje „umowę o pracę na etat” – aż 74 proc. anektowanych woli takie rozwiązanie. Być może wyparcie „elastycznych form zatrudnienia” przez „umowy śmieciowe” w tym pomogło. Na pewno jest potencjał na budowanie pracowniczej tożsamości takich osób.
To nie są tylko czcze gierki językowe. Bez odzyskania wyobraźni politycznej lewicowe recepty, nawet poparte najlepszymi badaniami, zawsze będą przegrywały z neoliberalnymi hasłami o „ciężko pracujących polskich przedsiębiorcach”.