Uber-liberalni komentatorzy idą śladami Trumpa i darwinowskiej wizji społeczeństwa, w którym rządzi prawo silniejszego. Uwiera ich, że młodzi ludzie oczekują bezpiecznego i raczej przyjaznego otoczenia, a rodzice starają się je im zapewnić.
Kilkanaście lat temu, będąc młodym i naiwnym nastolatkiem, miałem jedno z pierwszych olśnień w kwestii jakości naszej debaty publicznej.
Po przeczytaniu któregoś z kolei tekstów na temat grzechów „bezstresowego wychowania” postanowiłem zapoznać się bliżej z tym pojęciem. Kto wprowadził bezstresowe wychowanie? Od kiedy stosuje się je w szkołach i domach? W jakich książkach można poczytać o jego założeniach?
Szybko odkryłem, że „bezstresowe wychowanie” to przede wszystkim kategoria publicystyczna. Polskie szkoły nigdy czegoś takiego nie wprowadziły. Trudno było też znaleźć autorów i autorki, którzy pisaliby książki lub choćby artykuły zachwalające „bezstresowe wychowanie”.
czytaj także
Okazało się, że „bezstresowe wychowanie” to pojęcie używane przez krytyków tegoż. Zawsze w ten sam sposób. Gdy napotykali cokolwiek, co nie podoba im się we współczesnym świecie – od wyników matur po styl ubioru młodzieży – zwalali to na „bezstresowe wychowanie”.
Dziś ten termin nieco wypadł z mody, ale narzekania na młodzież mają się dobrze. Ulubionym terminem współczesnych krytyków młodzieży stał się „narcyzm”.
Jakiś czas temu natknąłem się na mem, który krytykuje rozprzestrzenianie się pseudopsychologicznego języka w debacie publicznej. Jeden z przykładów brzmiał: „nie każda osoba, której zachowania cię denerwują, jest narcyzem”. Krytycy współczesnej młodzieży powinni to sobie powiesić na ścianie.
Grzechy młodzieży
Do tych rozważań skłonił mnie tekst Dominiki Tworek w „Gazecie Wyborczej” zatytułowany Przewrażliwieni, lękowi, w roli ofiary. Kult bezpieczeństwa pozbawia młodych ludzi ważnych życiowych doświadczeń. Czegoż tam nie ma! Oto skrócona lista grzechów młodzieży (a czasem ich rodziców) ułożona przez autorkę z pomocą ekspertów i ekspertek, z którymi rozmawiała:
„Place zabaw pokrywane są gumowymi płytami, które mają zamortyzować upadki”.
„Co rusz dostajemy alerty RCB z ostrzeżeniami o groźnych anomaliach, które okazują się normalnymi zjawiskami pogodowymi”.
Ostatnie Pokolenie: skończył się czas na grzeczne zwracanie uwagi
czytaj także
„Nawet »proekologicznym« rowerzystom przeszkadzają liście i gałęzie na ścieżkach rowerowych – opisuje specjalistka”.
„Często rozmawiam ze studentami o podróżowaniu. Spora część z nich trafia w te same miejsca, je to samo, ma te same fotografie”.
„Motywacją do izolowania się we własnych bańkach jest nie tylko asekuracja przed fizycznym skrzywdzeniem, lecz również pragnienie, by inni – z jakichkolwiek powodów – źle o nich nie pomyśleli”.
„Dziś dziecko nie powinno być informowane, jeżeli robi coś złego, albo zetknąć się z jakąkolwiek konsekwencją swojego złego zachowania, bo to je jakoś straumatyzuje”.
Wybaczcie tę wyliczankę, ale chciałem uwidocznić jej wszechogarniającą rozpiętość – od zabezpieczeń na placach zabaw (najgorzej!) po zamykanie się w internetowych bańkach. Zarazem – i paradoksalnie – widać w tych przykładach dość rażącą wybiórczość i niekonsekwencję. Zwróćcie uwagę: za to, że młodzi ludzie są pełni obaw o to, „co ludzie pomyślą”, sztorcują ich właśnie ludzie, którzy źle o nich pomyśleli.
Kto użala się na sobą?
Pomińmy już to, że niektóre tezy padające w tekście wydają się zupełnie wyssane z palca.
Na przykład ta, że współczesne społeczeństwo w ogóle „nie waliduje” takich cech jak odwaga. Serio? Czy autorka tekstu albo wygłaszający tę tezę Paweł Droździak byli w ciągu ostatnich 20 lat w kinie? Albo oglądali choć jeden z niezliczonych seriali promujących bohaterów i bohaterki podejmujących różnego rodzaju ryzyko?
Innym przykładem jest teza, że dziś dzieci albo się chwali, albo wysyła na terapię. Przepraszam, ale co?! Kto, gdzie, jak?
czytaj także
Nawet jeśli przymkniemy oko na wymyślanie niektórych przykładów, to pozostaje główny problem. Autorka zachowuje się dokładnie tak jak krytycy „bezstresowego wychowania” sprzed lat. Każdą rzecz, która nie podoba się jej lub rozmówcom, wrzuca do worka z napisem „przewrażliwiona, narcystyczna młodzież”.
A może jednak jest jakaś wartość w tym, że dzieciak ma mniejsze szanse rozbić sobie głowę na placu zabaw? Wychowałem się na wsi, gdzie mieliśmy dużo niebezpiecznych zabaw. Mógłbym tworzyć na ich temat legendy, ale wiem też, że niektóre kończyły się niepełnosprawnością na całe życie. I naprawdę, nie widzę żadnego związku między bezpiecznymi placami zabaw a na przykład posługiwaniem się rekomendacjami aplikacji w trakcie podroży turystycznych.
Ze współczesnych eksperymentów wiemy, że trudno nawet mówić o istnieniu uniwersalnej cechy „skłonności do podejmowania ryzyka”, bo wszystko zależy od tego, o jakim rodzaju ryzyka mówimy. Ci sami ludzie, którzy lubią sporty ekstremalne, mogą unikać podejmowania ryzyka finansowego. I na odwrót.
Jaki sens ma w takim razie zrównywanie ze sobą tak różnych czynności życiowych jak zabawa na placach i podróżowanie lub zamykanie się w internetowych bańkach?
Jednocześnie – jak wspomniałem – ta krytyka jest zastanawiająco wybiórcza w doborze przykładów. Kilka razy pojawia się w tekście teza, że młodzi ludzie kreują się na ofiary, przyjmują „ofiarniczą postawę” i wyolbrzymiają każdą „niedogodność”, a swoją frustracją mogą „bez końca terroryzować otoczenie”.
Pokolenie Pana Samochodzika spotyka pokolenie Harry’ego Pottera
czytaj także
Pytam więc: dlaczego w tego typu wywodach przykładem „kreowania się na ofiarę” zawsze jest mityczna „młodzież” ze swoim „narcyzmem”? Czemu nie na przykład polscy kierowcy? Chcecie przykład kogoś, kto wyolbrzymia każdą niedogodność? Trudno o lepszy niż właśnie oni. Jakiś czas temu Łukasz Warzecha utyskiwał, że prawo nie pozwala mu jeździć samochodem po chodniku.
Albo czemu przykładem syndromu ofiary nie są ci palacze, którzy chlipią za każdym razem, gdy nie mogą zapalić w miejscu publicznym i histeryzują o totalitarnym prawie? Albo publicyści, którzy biegają po wszystkich mediach, ale każdą krytykę odbierają jako próbę ich „cancelowania”? Przedsiębiorcy, których gnębi państwo? A może liczni przedstawiciele polskiej prawicy, którzy głośno informują otoczenie o swoim cierpieniu, gdy nie mogą mieszać z błotem mniejszości seksualnych albo wbrew nauce uparcie powtarzać, że „są dwie płcie”?
Mam niemiłe podejrzenie, że skłonność do „bycia ofiarą” to bardzo płynne pojęcie, które ludzie dobierają sobie pod własne uprzedzenia. Tak samo jak „narcyzm” czy „bezstresowe wychowanie”.
Co się pomija
Jednocześnie w tekście brak większej refleksji nad socjoekonomicznymi problemami młodzieży. Autorka utyskuje na temat gumowych zabezpieczeń na placach. Co z problemem tego, że w ogóle często takich placów brakuje, a część z tych, które są, przypomina wyglądem więzienia?
Młodzi są rozpieszczani przez rodziców i brak im samodzielności? Pewnie łatwiej byłoby się im usamodzielnić, gdyby mogli sobie pozwolić na zakup mieszkania.
Korzystanie z aplikacji podczas wojaży turystycznych? Czy nie warto byłoby się w tym kontekście zastanowić nad nieograniczoną władzą cyfrowych korporacji, które od najmłodszych lat uzależniają ludzi od swoich produktów? To nie młodzi nawalili. Przeciwnie, to pokolenie polityków i komentatorów politycznych dziś po pięćdziesiątce zupełnie olało ten problem.
czytaj także
Wątek klasowy i ekonomiczny jest niemal całkowicie nieobecny. Przywołuje go właściwie jedynie Katarzyna Szumlewicz, gdy wspomina o tym, że to rodzice z wyższych klas społecznych mają najczęściej problem z niskimi ocenami dzieci.
To również bardzo typowe dla tego rodzajów tekstów. Im więcej utyskiwania na kulturowe i psychologiczne „usterki” w wychowywaniu dzieci, tym mniejsza refleksja nad tym, jakie siły ekonomiczne kształtują nasze społeczeństwo.
Kilka dni po tekście w „Wyborczej” portal gazeta.pl opublikował wywiad z dwiema pracowniczkami PAH-u. „Są uczniowie, którzy z powodu niedożywienia mdleją w szkole, w stołówkach dopytują, czy po obiedzie zostało coś, co mogliby dojeść, a może jest suchy prowiant, żeby go zabrać do domu” – mówi Marta Chojnacka.
To jedno zdanie podsumowuje wszystko to, co pozostaje niewypowiedziane w tekście „Wyborczej” – ukryte za narzekaniami nad rozpieszczoną młodzieżą.
Rozumiem, że dla niektórych to jest wygodne przekierowanie tematu. Nic dziwnego, że na przykład w USA specjalizują się w tym różnej maści konserwatyści. I to nie jest przypadek, że autorka puentuje swoje rozważania jedną z ulubionych fraz amerykańskich konserwatystów: „Dobre czasy tworzą słabych ludzi, zaś trudne – silnych. To wielka kulturowa iluzja, że w rzeczywistości tak ogromnej rywalizacji ktoś będzie się z nami cackał i nad nami użalał”.
Niestety, taka puenta budzi podejrzenia, że celem tych wywodów jest nie tyle troska o dobrostan młodzieży, ile chęć przygotowania ich do darwinowskiej wizji społeczeństwa. Świata wielkich nierówności; świata, w którym silniejszy bierze, co chce, bo może; świata, w którym hierarchie i podziały są traktowane jako odwieczne prawo natury.
Warto może sobie przypomnieć, że to, co zwykliśmy nazywać „postępem cywilizacyjnym”, polegało w dużej mierze na czynieniu świata wygodniejszym i bezpieczniejszym dla kolejnych pokoleń. Osobiście, mniej się obawiam gumowych zabezpieczeń na placach zabaw niż tego, że wygra darwinistyczna wizja społeczeństwa, mająca ostatnio potężnych reprezentantów w postaci choćby Trumpa i całej otaczającej go świty.