„Byle lewaków dupa bolała”. Jak amerykańska prawica wygrała wojnę o media

„Żaden lewak, żaden międzynarodowy socjalista, żaden komunista nigdy nie zostanie wysłuchany”.
Fot. Jared Rodriguez/Truthout/Flickr.com

Prawica w USA zbudowała informacyjny ekosystem, który ma izolować odbiorcę od innych punktów widzenia. Media już nie informują, ale konsolidują bazę wyborczą przez utrzymywanie odbiorcy w poczuciu, że na zewnątrz prawicowej bańki jest nieustannie okłamywany.

W 1991 policja w Los Angeles zatrzymała po samochodowym pościgu czarnego kierowcę, Rodneya Kinga. King był pod wpływem alkoholu. Przypadkowy przechodzień zarejestrował to, co wydarzyło się po zatrzymaniu: czterech funkcjonariuszy ciężko pobiło Kinga, kopiąc go, okładając pałkami i rażąc paralizatorem, kiedy mężczyzna leżał już na ziemi. Kilku innych policjantów przyglądało się scenie.

Nagranie trafiło do mediów i wywołało skandal. Funkcjonariusze otrzymali zarzuty, lecz zostali uniewinnieni. Po kilku godzinach od ogłoszenia wyroku w Los Angeles wybuchły trwające sześć dni zamieszki, które doprowadziły do śmierci 63 osób. Tysiące innych zostało rannych, straty materialne oszacowano na ponad miliard dolarów.

Prawo i przemoc. O źródłach brutalności policji

czytaj także

Trwała kampania prezydencka, nie można więc było pozostawić zamieszek bez komentarza. „Co się stało? Dlaczego? Jak możemy temu zapobiec w przyszłości?” – zapytał podczas przemówienia wiceprezydent w gabinecie urzędującego G.H.W. Busha, Dan Quayle, po czym sam udzielił sobie odpowiedzi: „Murphy Brown – postać, która rzekomo uosabia dzisiejszą inteligentną, wysoko opłacaną profesjonalistkę – kpi ze znaczenia ojców, rodząc samotnie dziecko i nazywając to po prostu wyborem stylu życia”. Quayle nawiązał w ten sposób do popularnego serialu, w którym tytułowa bohaterka decyduje się samodzielnie wychować dziecko po tym, jak jego ojciec odchodzi.

Doszukiwanie się przyczyn zamieszek w postępowaniu fikcyjnej postaci (skądinąd postępowaniu jedynym słusznym, wszak zakaz aborcji już od dawna był postulatem republikanów) było absurdem. Wiceprezydent zebrał za nie cięgi w mediach, ale to zdarzenie było kolejnym objawem nowej politycznej strategii konserwatystów: wciągania każdego możliwego tematu w wir wojen kulturowych.

Taktykę nieustannego podsycania wśród wyborców syndromu oblężonej twierdzy, jakoby atakowanej zewsząd podstępną lewicową propagandą, przetestowano z powodzeniem już w poprzedniej dekadzie, kiedy to na fali sztucznie wywołanej antyaborcyjnej histerii udało się skonsolidować twardy ewangelikalny elektorat głosujący na republikanów. Teraz wartościom rodzinnym zagrażała nagle Murphy Brown, samodzielna matka, która ośmieliła się być kompetentnym i spełnionym rodzicem, co podkopywało konserwatywną wizję świata.

Jak „moralna większość” urabiała Amerykę i wzięła aborcję na cel

O tym wszystkim obywatele mogli dowiedzieć się nie tylko od wiceprezydenta, lecz w głównej mierze od niejakiego Rusha Limbaugha, pioniera i najjaśniejszej gwiazdy fenomenu zwanego talk radio.

Limbaugh, gospodarz i jedyny gość własnego programu radiowego, przez pięć dni w tygodniu wygłaszał tyrady na wszelkie możliwe tematy, dbając o to, by jego słuchacze stawali się równie wściekli jak on. Słuchaczom podobał się ów styl; w szczytowym momencie Rusha słuchało 20 milionów odbiorców tygodniowo.

To on ukuł termin „feminazistka” („kobieta, dla której najważniejszą rzeczą w życiu jest dopilnowanie, by przeprowadzono jak najwięcej aborcji”), oceniał atrakcyjność prezydenckich córek (trzynastoletnią wówczas Chelsea Clinton nazwał „psem w Białym Domu”), stworzył segment poświęcony wyłącznie nabijaniu się z osób umierających na AIDS przy akompaniamencie piosenek o miłości, a podczas pierwszej kampanii Obamy puścił piosenkę o tytule Barack, magiczny czarnuch.

Jego radiowa persona, coś między prezenterem wiadomości, komentatorem politycznym i kabareciarzem, wygłaszała tyrady przeciwko lewicy i ową agresywno-żartobliwą retoryką wychowała specyficzny typ prawicowego wyborcy, którego cele polityczne sprowadzają się do swojskiego „byle lewaków dupa bolała”. W pojęciu owego wyborcy politycznego zwycięstwa nie osiąga się przez wprowadzenie konserwatywnych rozwiązań na korzyść obywateli, ale przez zranienie wroga do żywego. Sprzedaż kubeczków „na łzy lewaków” ma się świetnie do dziś.

Limbaugh nie promował konserwatywnych rozwiązań, które miałyby przynieść pozytywne dla republikanów zmiany. Jego zadaniem było szukanie wroga, tropienie lewackich spisków i wzniecanie oburzenia.

Dlatego też od razu przyszedł w sukurs Quayle’owi: wziął na celownik serial Murphy Brown, który ukazywał samodzielne matki i gejów jako normalnych członków społeczeństwa, okrzykując go skrzętnie zaplanowanym lewicowym zabiegiem dążącym do rozluźnienia norm społecznych. Uznał serial, inaczej mówiąc, za polityczne narzędzie lewicy. On sam, zapewniał, nie ma nic przeciwko gejom i samodzielnym matkom, ale irytuje go, że twórcy serialu nie chce przyznać, że są politycznymi aktywistami.

Było to pomysłowe i skuteczne, bo niechęć do odmienności czy równouprawnienia można było ukryć teraz pod płaszczykiem przekonań politycznych i walki z ideologią przeciwnika. Uprzedzenia to po prostu postawa polityczna, do której Amerykanie mają święte prawo. Sam nie będąc człowiekiem religijnym, Limbaugh dostarczył prawicy świeckie usprawiedliwienie bigoterii wobec gejów, samodzielnych matek i kobiet w ogóle. Jego retoryka „przewracających się jeden po drugim klocków domina” wciąż jest jednym z dominujących zabiegów w politycznym dyskursie: Murphy Brown – puszczalskie karierowiczki – dzieci z rozbitych rodzin – zamieszki w Los Angeles w 1992. Albo: czarna kobieta na czele straży pożarnej – marnotrawienie funduszy na lewackie fanaberie – apokaliptyczne pożary trawiące Los Angeles w 2025.

Człowiek, któremu zawdzięczamy „feminazistki”

Jak na konserwatystę przystało, Limbaugh był też potężnym hipokrytą. Moralizował o konieczności karania „ćpunów” więzieniem, a tymczasem z pomocą swojej gosposi kupował warte setki tysięcy dolarów opioidowe leki przeciwbólowe, za co ostatecznie otrzymał zarzuty. Następnie użył swoich pieniędzy i wpływów, żeby wymigać się od kary w zamian za stawienie się na odwyk. Bezdzietny, trzykrotnie rozwiedziony i czterokrotnie żonaty, pomstował na lewicę, która jego zdaniem niszczyła wartości rodzinne.

Nie tylko wartości rodzinne, ale i kariera samego Rusha były nieustannie zagrożone. Zagrożeniem była na przykład próba wskrzeszenia ustawy, której nadał złowieszczą nazwę „Uciszyć Rusha”, a która oficjalnie była znana jako „Doktryna uczciwości” (Fairness Doctrine).

Pod koniec lat 30. ubiegłego wieku trzy czwarte amerykańskich gospodarstw posiadało radio. Było to powszechnie dostępne i tanie źródło informacji i rozrywki; sprzedaż radioodbiorników rosła nawet podczas Wielkiego Kryzysu. Federalna Komisja Łączności (FCC), świadoma propagandowego potencjału medium i przyglądająca się jego skutkom w faszyzującej się Europie, uchwaliła w 1941 roku prawo… zakazujące wygłaszania opinii na antenie. Miało to zapewnić bezstronność kanałów informacyjnych i w dużej mierze było reakcją na propagowanie antywojennych i antysemickich nastrojów przez niektórych nadawców. Ustawa Mayflower Doctrine skutecznie owe głosy uciszyła. Dla wielu sprawa stała się jasna; radio jest narzędziem rządu USA, a na jego falach nie ma miejsca na sprzeciw wobec poczynań polityków.

Osiem lat później FCC zmieniła nastawienie, stwierdzając, że stacje radiowe jako dobro publiczne mają wręcz obowiązek poruszania tematów istotnych społecznie i kontrowersyjnych, lecz w określony sposób: wymogiem stało się prezentowanie różnych punktów widzenia na daną kwestię, jeśli zaś określona grupa lub osoba uznała, że jej interes został przedstawiony krzywdząco lub niedostatecznie, przysługiwał jej darmowy czas antenowy na sprostowanie. Stanowiło to podstawę doktryny uczciwości. Nadawcy jej nieprzestrzegający mogli stracić licencje reglamentowane przez FCC. Komisja uzasadniała ową ingerencję w treść programów argumentem z niedoboru: jako że widmo elektromagnetyczne jest fizycznie ograniczone, ktoś musiał ustalić kryteria i zdecydować, komu zostanie przyznana licencja.

Po drugiej wojnie światowej doktryna uczciwości zaczęła ciążyć prawicowym nadawcom. Niejednokrotnie woleli zrezygnować z programów niż uwzględnić w nich głos drugiej strony. „Możecie być pewni, że żaden lewak, żaden międzynarodowy socjalista, żaden komunista nigdy nie zostanie wysłuchany” – obwieścił konserwatywny gospodarz program radiowego Clarence Manion w 1956 roku.

Po objęciu władzy przez Richarda Nixona prawica zaczęła postrzegać doktrynę jako szansę na upowszechnienie konserwatywnych idei. W 1968 powstała organizacja Accuracy in Media, która miała kontrolować media głównego nurtu. Na papierze AIM była neutralna, lecz w praktyce szukała wyłącznie dowodów na to, że media są stronnicze wobec prawicy, składając skargi do FCC na programy, które uznała za jednostronnie lewicowe.

Ciemne Oświecenie i mafia z PayPala, czyli za co płaci Elon Musk

W miarę upływu czasu i rozwoju technologii doktryna uczciwości traciła na znaczeniu. Miała zastosowanie jedynie do stacji radiowych, natomiast prasa i rozwijająca się w ogromnym tempie telewizja kablowa nie podlegały jej regulacjom. FCC oficjalnie zaprzestała egzekwowania doktryny w 1987 roku. Powołany przez Reagana przewodniczący komisji Mark Fowler za swój główny obowiązek uznał deregulację branży komunikacyjnej. A już rok później Rush Limbaugh rozpoczął swój pełny oburzenia program, zmieniając oblicze mediów i całego konserwatywnego ruchu.

Ostatnia poważna próba przywrócenia doktryny z inicjatywy konserwatystów nastąpiła w 1993 roku, po objęciu władzy przez Clintona. Szczególnie Newt Gingrich, spiker Izby Reprezentantów, który pałał do Clintona szczerą nienawiścią, uznał przywrócenie doktryny za sposób na odparcie lewicowego szaleństwa. Ostatecznie jednak nie znalazł wśród partyjnych kolegów wystarczającego poparcia dla swojej inicjatywy.

Limbaugh i jego naśladowcy zdążyli już bowiem zbudować osobny informacyjny ekosystem, którego fundamentem było izolowanie odbiorcy od innych punktów widzenia; przywrócenie doktryny było zatem ostatnią rzeczą, której potrzebowali. Celem stworzonych przez nich mediów nie było informowanie, lecz konsolidowanie bazy wyborczej poprzez utrzymywanie odbiorcy w poczuciu, że jest nieustannie okłamywany przez „liberalne media”. Liberalnymi, reżimowymi mediami są zaś te, których oni sami nie uznają za dość konserwatywne. W ten sposób Fox News, które jest najchętniej oglądanym kanałem w kraju, może bez mrugnięcia okiem twierdzić, że nie jest częścią mainstreamu.

Swój The Rush Limbaugh Show prezenter prowadził niemal do swojej śmierci w lutym 2021 roku. Nie trzeba jednak cofać się do archiwów, żeby posłuchać pełnego złości i niewybrednych żarcików gawędzenia – wystarczy włączyć podcast.

Na listopadowej imprezie powyborczej, świętując triumf Trumpa, niejaki Dana White wystosował podziękowania za pomoc w reelekcji Trumpa: „Nelk Boys, Adin Ross, Theo Von, Bussin with the Boys i wreszcie potężny Joe Rogan!” – wołał White w burzy oklasków.

Wymienieni to lifestylowi podcasterzy z ogromną rzeszą fanów na YouTubie i TikToku. Za namową White’a Trump gościł w ich programach, co według wielu było języczkiem u wagi w jego zwycięstwie. Wypadał w nich zaskakująco dobrze. Brady Brickner-Wood przywołuje w „New Yorkerze” sytuację, kiedy to Trump gościł w podkaście Theo Vona, popularnego komika z Luizjany:

„Wydarzyła się rzecz nieprawdopodobna: Trump zainteresował się życiem wewnętrznym innej osoby. Zamiast paplać o jednym ze swoich ulubionych tematów – krwiożerczych przestępcach zalewających południową granicę; Joe Bidenie będącym najgorszym prezydentem w historii Ameryki – Trump słucha ze szczerym zaciekawieniem, jak Von, były narkoman, opowiada o zażywaniu kokainy. »Już tego nie robisz?« – pyta Trump. – Wracasz więc do alkoholu?” Von wyjaśnia następnie, że picie wywołuje chęć zażywania koksu. »Czy to dobre uczucie?« – pyta Trump. Von odpowiada, że to bardzo kiepskie uczucie.

Scena ta wyjaśnia poniekąd fenomen podcastów i ich polityczną siłę. Tak jak kiedyś talk radio, podcasty oferują iluzję intymności, wtajemniczenia w pełne anegdot koleżeńskie rozmowy o życiu, czyli przeciwieństwo wycyzelowanego przekazu sztywniackich polityków. Podcasty te są pozornie apolityczne; uczestnicy streamują gry wideo lub rozmawiają o sporcie i kobietach. Łączy ich nieufność wobec autorytetów i przekonanie, że większość polityków ich okłamuje. Upozorowanie przynależności do owej grupy antysystemowców jest potężnym atutem prawicy.

Strategia White’a okazała się skuteczna, a on sam, dyrektor generalny federacji U.F.C. organizującej pojedynki w oktagonie, stał się symbolem samca alfa dla młodych mężczyzn z obsesją na punkcie walki, kobiet i luksusowych samochodów. White darzy Trumpa wielką sympatią i szacunkiem. „Wszyscy mamy nadzieję, że jesteśmy chociaż w jednej czwartej takim facetem jak [Trump], kiedy do niego strzelano” – oznajmił White.

Polityczne MMA: soft power budowane pięściami

Rozgoryczeni wynikiem wyborów demokraci roztrząsali konieczność stworzenia czegoś w rodzaju lewicowego Joe Rogana. Pomysł jest jednak chybiony; Rogan latami budował swoją popularność na treściach innych niż polityka. Jest komikiem, miłośnikiem sportu i zapasów, który zapraszał na pogawędkę najpierw swoich kumpli z branży, a potem ekspertów i pasjonatów wszelkiej maści, od których dowiadywał się, jak działa świat. Cieszy się wiarygodnością osoby obiektywnej i apolitycznej; w prawyborach demokratów w 2020 roku poparł Berniego Sandersa, zachwalając konsekwencje i autentyczność polityka na przestrzeni dziesięcioleci.

Tak jak kiedyś Limbaugh, Joe Rogan posiada wymierny, rzeczywisty wpływ na politykę. Nie jest to wniosek szczególnie odkrywczy; wszak media to czwarta władza, a w obecnym krajobrazie medialnym ich regulowanie wydaje się wręcz niemożliwe. Całodobowy dostęp do informacji, mnogość nadawców i twórców, setki tysięcy ludzi, z których każdy ma teoretycznie szansę stać się niezależnym medium, tworzą chaos, któremu nie sprosta żadna odgórna regulacja. Informacyjne bańki pęcznieją i uszczelniają się zarazem, próbując zatrzymać odbiorców w swoim wnętrzu, wykorzystując ugruntowaną przez Limbaugha podejrzliwość wobec establishmentu i nieufność wobec tradycyjnych mediów.

11 stycznia 2025 Mark Zuckerberg ogłosił zakończenie programu weryfikacji faktów na Facebooku i Instagramie w Stanach Zjednoczonych. Inicjatywa ta obejmowała partnerstwa z organizacjami takimi jak PolitiFact i International Fact-Checking Network. Meta planuje zastąpić profesjonalnych weryfikatorów faktów systemem „community notes”, czyli kontekstem dodawanym przez użytkowników, podobnym do modelu stosowanego przez X Elona Muska.

Wybielanie nazizmu wkracza do głównego nurtu radykalnej prawicy

Jest to model daleki od doskonałości, bo „kontekst” jest zwykle dodawany kilka dni po publikacji fałszywych informacji, które w międzyczasie żyją już własnym życiem. Posty Muska zawierające fałszywe i wprowadzające w błąd twierdzenia dotyczące amerykańskich wyborów zostały obejrzane prawie 1,2 miliarda razy, zanim zostały zweryfikowane. Nietrudno też wyobrazić sobie sytuację, w której odpowiednia liczba współpracujących ze sobą użytkowników zwyczajnie wypromuje wspieraną przez siebie interpretację faktów.

Czy w takim razie zdziwi was wiadomość, że w styczniu Mark Zuckerberg powołał Danę White’a do zarządu Mety?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bazylewicz
Magdalena Bazylewicz
Filolożka angielska
Magdalena Bazylewicz – filolożka angielska, obecnie doktorantka literaturoznawstwa na uniwersytecie SWPS zgłębia amerykańską powieść zaangażowaną społecznie. Baczna obserwatorka amerykańskiej rzeczywistości.
Zamknij