Dopóki kandydaci oficjalnie nie zostaną zarejestrowani, żadna decyzja nie jest ostateczna. Można sobie wyobrazić, że PiS jest tak niepewne, na kogo postawić, że wypuszcza teraz balon próbny z „kandydatem obywatelskim”, by w razie czego, do stycznia – gdyby było widać, że dramatycznie sobie nie radzi – zmienić go na partyjnego.
Po miesiącach hamletyzowania, wewnętrznych debat i wahań, kontrolowanych i niekontrolowanych przecieków, walk frakcyjnych i analizy sondaży PiS w końcu się zdecydował, że jego kandydatem w wyborach prezydenckich w 2025 będzie prezes Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki. A właściwie będzie on nie kandydatem PiS, tylko „kandydatem obywatelskim” wspieranym przez partię.
Już sama ta dziwaczna formuła pokazuje, jak wielki PiS ma problem z wyborami prezydenckimi – i kandydatura Nawrockiego może go nie rozwiązać.
Duda do potęgi
W PiS w sprawie kandydata na prezydenta w roku 2025 walczyły od miesięcy dwie koncepcje: kandydata reprezentującego dorobek rządów z okresu 2015–2023 i „Dudy bis”. A więc kogoś nieznanego, kogo nie da się powiązać z błędami i nadużyciami popełnionymi w trakcie ośmiu lat rządów PiS, kogo można od zera narracyjnie zbudować w kampanii.
Nawrocki to oczywiście opcja „Duda bis”, a nawet Duda do kwadratu. Bo choć w 2015 roku wielu osobom obecny prezydent mylił się z liderem „Solidarności”, Piotrem Dudą, to w 2015 roku Andrzej Duda był obecny w polityce od dekady. W Ministerstwie Sprawiedliwości za pierwszego Ziobry był podsekretarzem stanu, potem ministrem w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, posłem i europosłem. Wystąpił w budującym smoleński mit filmie Mgła i był dobrze znany elektoratowi smoleńskiemu.
Prezes IPN, według sondażu Radia Zet, jest rozpoznawalny przez zaledwie 39 proc. Polaków – mniej niż jednego na dziesięciu. Nawet w elektoracie PiS nie kojarzy go 40 proc. wyborców. Nawrocki nie ma żadnego doświadczenia politycznego. Nigdy nie zajmował się niczym innym niż polityką historyczną. Nie są znane jego poglądy na kluczowe kwestie, wokół których toczyć się będzie debata prezydencka za rok: od sytuacji gospodarczej po kwestie bezpieczeństwa.
W ostatnich tygodniach, gdy zaczęło się budowanie Nawrockiego jako poważnego kandydata na kandydata, prezes IPN udzielił kilku wywiadów, w których zaczął bardzo świadomie budować narrację wokół swojej osoby.
Można już wyróżnić kilka jej podstawowych filarów: pochodzenie z klasy ludowej, patriotyzm, religijność, umiarkowany, pozbawiony nadmiarowej agresji sposób komunikacji – Nawrocki podobnie jak Krzysztof Bosak potrafi przekazywać radykalne treści w sprawiającej wrażenie umiarkowania formie.
czytaj także
Wszystkie te elementy wróciły w niedzielę w trakcie prezentacji kandydata w Krakowie. Kilkakrotnie podkreślono jego robotnicze pochodzenie. Temat będzie pewnie grzany przez całą kampanię, w kontrze do „elitarnego” Trzaskowskiego, Rafał Woś napisze z 50 tekstów o tym, że „robotniczy” Nawrocki to kolejny dowód na to, że to PiS reprezentuje dziś „demokratyczny socjalizm”.
„Kandydat obywatelski” podkreślał też w Krakowie, że „Polska to kraj chrześcijański” i nie można tu „zdejmować krzyży” – znów, straszenie, że „Trzaskowski zakaże krzyży” będzie jednym z głównych motywów kampanii. Wszyscy przemawiający w Krakowie zachwalali też zasługi doktora Nawrockiego dla troski o narodową pamięć.
Czy taka narracja przekona wyborców? W 2015 roku Polacy byli w stanie postawić na nieznanych, niedoświadczonych polityków jak Duda czy Paweł Kukiz. W 2025 roku sytuacja będzie o wiele mniej stabilna i gotowość elektoratu do eksperymentu z kandydatem bez żadnego doświadczenia i kontaktów międzynarodowych może być mniejsza.
O ile w kwestii braku rozpoznawalności Nawrocki to Duda to kwadratu, o tyle w kwestii wiecowej sprawności na razie Duda do potęgi minus trzeciej. Słuchając krakowskiego przemówienia prezesa IPN, można było docenić charyzmę, retoryczne talenty i flow prezydenta Andrzeja Dudy. Publiczne przemawianie to umiejętność, której można się nauczyć, więc nie jest przesądzone, że Nawrockiemu nie uda się to do rozpoczęcia właściwej kampanii. Ale z pewnością mnóstwo jeszcze przed nim pracy.
Gra na demobilizację i narodowców
Jaki jest polityczny sens kandydatury Nawrockiego? Jak każdy wariant Dudy-bis ma to być gra na demobilizację wyborców koalicji 15 października i rozczarowanego rządami PiS środka. Kandydaci kojarzeni z poprzednimi rządami, zwłaszcza ci najbardziej ideologicznie wyraziści, mogliby bowiem zmobilizować wyborców Trzaskowskiego w drugiej turze. Ktoś taki jak Nawrocki – nieznany, nieuwikłany w szczególne kontrowersje, niesprawiający wrażenia narodowo-katolickiego hunwejbina – miałby uśpić bardziej „leniwych” wyborców, przekonać ich, że wybory prezydenckie nie mają aż tak wielkiej stawki i zamiast na wybory można spokojnie pojechać na grilla.
Ten demobilizacyjny sens startu Nawrockiego w zasadzie wprost potwierdził przemawiający w Krakowie przed „kandydatem obywatelskim” Jarosław Kaczyński. Prezes stwierdził mianowicie, że PiS z badań wyszło, że Polacy mają już dość „wojny polsko-polskiej” i trzeba ją zakończyć. I kimś, kto może to zrobić, jest „obywatelski kandydat” Karol Nawrocki.
Problem w tym, że Nawrocki – choćby przez to, jak zarządzał „wrogo przejętym” przez PiS Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku – jest raczej przykładem czegoś odwrotnego: wprowadzania logiki wojny „polsko-polskiej” do państwowych instytucji i używania ich jako narzędzi w tej wojnie. W niedzielę kierowany przez Nawrockiego IPN dał raz jeszcze pokaz podobnej logiki, wrzucając na swój oficjalny profil zdjęcia z inauguracji kampanii swojego szefa.
czytaj także
Nawrocki ma też pozyskać prawicowy elektorat, który dziś z różnych przyczyn nie głosuje na PiS: od ludowców po narodową część Konfederacji. Jako prezes IPN Nawrocki miał mieć dobre relacje z politykami obu tych partii, pytanie, na ile przekonujący okaże się dla ich wyborców.
Jak skrojone pod narodowy elektorat wygląda to, co w ostatnich wywiadach mówił o pomocy Ukrainie: Polska już dość pomogła i nie dbała przy tym o swoje interesy, to się musi zmienić, warunkiem dalszej pomocy powinno być załatwienie przez Ukraińców sprawy Wołynia. PiS liczy, że w najbardziej optymistycznym scenariuszu Nawrocki zbierze narodowych wyborców Konfederacji już w pierwszej turze, osłabiając w ten sposób nie tylko Mentzena, ale całą jego formację.
Pytanie, czy Nawrocki nie będzie nawet dla narodowych wyborców Konfederacji – mimo swojej „obywatelskości” – za bardzo pisowski, zbyt sklejony z establishmentem tej partii.
„To mogę go przepasać po prostu”
No właśnie, o co chodzi z przedziwną formułą „kandydata obywatelskiego” popieranego przez PiS? Czy partia uznała, że jej marka po ośmiu latach rządów stała się tak toksyczna, że dla każdego kandydata będzie ona jak kamień przyczepiony do szyi? Czy też PiS doszedł do wniosku, że skoro, jak pokazały wyniki Pawła Kukiza w 2015 roku czy Szymona Hołowni w roku 2020, Polacy lubią niezależnych, obywatelskich kandydatów na prezydenta, to trzeba im takiego dać?
Pytanie, kto da się nabrać na taki manewr. Dla każdego minimalnie zorientowanego wyborcy dr Nawrocki będzie tak samo wiarygodny jako „kandydat obywatelski”, jak Stanisław Piotrowicz czy Krystyna Pawłowicz są wiarygodni jako niezależni sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, w swoich orzeczeniach w najmniejszym, ale naprawdę najmniejszym stopniu niekierujący się interesem partii, która niemalże prosto ze swoich ław poselskich wysłała ich do jednego z trzech najważniejszych sądów w kraju.
Kandydata obywatelskiego nie wyłania się w castingu w siedzibie jednej z największych partii politycznej w kraju, nie wskazuje go polityk dominujący w polskim życiu publicznym od prawie 20 lat, nie stoi za nim wielka partyjna machina. I nawet sympatyzujący z poglądami dr. Nawrockiego wyborcy nie dają sobie wmówić, że nie jest on kandydatem PiS.
Przedstawiając „obywatelskiego kandydata” w niedzielę w Krakowie, Kaczyński opowiadał, jak pokonał on w wewnętrznym konkursie PiS trzech partyjnych działaczy: Mariusza Błaszczaka, Tobiasza Bocheńskiego i Przemysława Czarnka.
Oglądając to wszystko, trudno było się oprzeć skojarzeniom ze słynną sceną z Misia, w której projektantka kostiumów do filmu Ostatnia paróweczka hrabiego Barry-Kenta, by z ubranego w pruski mundur i pikielhaubę dziedzica pruskiego zrobić dziedzica polskiego Wawrzyńca Pruskiego, proponuje przepasać go białoczerwoną szarfą. „Obywatelskość” Nawrockiego wygląda na całym widocznym dla każdego pisowskim tle tego kandydata jak białoczerwona szarfa na pruskim mundurze.
Kandydat do wymiany?
Choć być może bardziej odpowiednie byłoby skojarzenie z inną sceną. W kuriozalnie złym sequelu Spalonych słońcem Nikity Michałkowa weteran rewolucji październikowej i ofiara wielkiej czystki, Kotow, po napaści III Rzeszy na Związek Radziecki zostaje wypuszczony z łagru i zaproszony na audiencję do samego Stalina. Ten mu mówi: „pytacie się, za co was zamknęliśmy, ale to jest złe pytanie. Bo powinniście pytać, nie za co, a po co. A zamknęliśmy was po to, by właśnie teraz was wypuścić”.
I mogę wyobrazić sobie Jarosława Kaczyńskiego – prezes podobno uwielbia anegdotki o Stalinie – który w styczniu tłumaczy „kandydatowi obywatelskiemu”: „proszę pana, po to poparliśmy pana jako kandydata obywatelskiego, żeby teraz poparcie wycofać i poprzeć partyjnego”.
Bo dopóki kandydaci oficjalnie nie zostaną zarejestrowani, żadna decyzja nie jest ostateczna. I naprawdę można sobie wyobrazić, że PiS jest tak niepewne, na kogo ostatecznie ma postawić, że wypuszcza teraz balon próbny z „kandydatem obywatelskim”, by w razie czego, do stycznia – gdyby było widać, że dramatycznie sobie nie radzi – zmienić go jeszcze na partyjnego, np. Przemysława Czarnka.
Ten ostatni ma podobno prowadzić kampanię razem z Nawrockim, funkcjonować jako jego numer dwa – idealna pozycja, by w razie czego zająć numer jeden.
Nie lekceważyć przeciwnika
Wszystko to, co dzieje się wokół kandydata PiS w wyborach prezydenckich, pokazuje, jak głęboki jest kryzys partii. Liderzy PiS mogą opowiadać, że rok temu w zasadzie wygrali wybory, że okres 2015–2023 to najlepszy dla Polski czas od czasów Zygmunta Augusta, a jednocześnie chyba wiedzą, jak ludzie oceniają polityków uosabiających tamte czasy.
Jednak najgorsze, co mógłby zrobić obóz rządzący, to zlekceważyć przeciwnika z PiS – kimkolwiek ostatecznie nie będzie. Wybory prezydenckie należą do najbardziej nieprzewidywalnych, na całym świecie elektoraty są wyjątkowo zmienne w swoich nastrojach. W wyścigu może namieszać jeszcze jakiś trzeci, nieznany nam kandydat. Rafał Trzaskowski nie ma jeszcze prezydentury w kieszeni.