Lewica nie musi się martwić końcem Zandberga. Lepszy ferment niż dogorywanie

Choć decyzję o niewchodzeniu do rządu przy jednoczesnym poparciu dla jego działań różnie można było oceniać na początku kadencji, to z perspektywy czasu partyjny aktyw zweryfikował ją nad wyraz krytycznie – jako początek końca Razem, jakie znaliśmy.
Adrian Zandberg. Fot. Monika Bryk

Ostatnie tygodnie były popisem politycznej bezradności kierownictwa Razem, którego symbolem stał się nierozwiązany problem Pauliny Matysiak, wyniki wewnętrznego referendum oraz ich komunikowanie.

Długa tradycja weryfikowania dorobku mężczyzn z lewicy na podstawie tego, jak kończą, nie zadziałałaby na korzyść oceny politycznego dorobku dwóch posłów partii Razem. W ciągu roku od wyborów parlamentarnych kierownictwo partii koncertowo roztrwoniło całkiem przyzwoity kapitał, jakim na tle całej Nowej Lewicy było wprowadzenie ośmiu osób poselskich do Sejmu i dwóch do Senatu. Adrian Zandberg i Maciej Konieczny odegrali w tym procesie kluczowe role.

W partii Razem zostało pięcioro posłów. I dobrze

Choć decyzję o niewchodzeniu do rządu przy jednoczesnym poparciu dla jego działań można było różnie oceniać na początku kadencji, to z perspektywy czasu aktyw zweryfikował ją nad wyraz krytycznie – jako początek końca Razem, jakie znaliśmy. Trudno więc mieć pretensje do Magdaleny Biejat i polityczek, które wczoraj – dwa dni przed partyjnym kongresem, na którym zapewne zostanie ogłoszone wyjście Razem z klubu Lewicy – zdecydowały się na umycie rąk, rozłam i opuszczenie sentymentalnego stowarzyszenia kanapowych kombatantów.

Niewykorzystane sytuacje się mszczą

Zandberg od blisko dekady jest politykiem jadącym na oparach prestiżu, który w 2015 roku zapewniła mu debata przed wyborami parlamentarnymi. Co prawda na X można było przeczytać pochwały, że zamiast angażowania się w medialne potyczki podbija serca na wiecach protestujących pocztowców, ale niewprowadzenie w ostatnich latach do głównonurtowej debaty choćby jednego tematu czy nośnej wypowiedzi trudno uznawać za rozumienie potrzeb „klasy ludowej” i strategię polityczną dającą nadzieję na wzrost poparcia. Z kolei Maciej Konieczny po dokumentnym położeniu swojej kampanii i kompromitującym wyniku w eurowyborach ratunku szukał w niszowych studenckich protestach, a nie w odzyskiwaniu zaufania kolegów i koleżanek z partii czy wysilonej pracy w terenie.

Ostatnie tygodnie były już prawdziwym popisem politycznej bezradności kierownictwa Razem: w wewnętrznym, opiniodawczym referendum na temat przyszłości partii najpopularniejszymi odpowiedziami były negocjowanie wejścia do rządu oraz wyjście z klubu Lewicy – a więc dokładne zaprzeczenie całej strategii przyjętej po 15 października. Na dodatek kompletne nieudacznictwo w sprawie wyrzucania posłanki Matysiak, brylującej od czerwca jako męczennica w mediach swoich nowych, prawicowych kolegów pogłębiało wrażenie niewywrotowości razemickiego walenia.

Z perspektywy minimalizowania szkód po ogłoszeniu kolaboracji Matysiak z PiS najlepszym rozwiązaniem było natychmiastowe pozbawienie jej legitymacji członkowskiej. Minęłyby wakacje i wszyscy poza niszowymi grupkami altlefciarzy zapomnieliby o zassanej na prawicowe listy posłance z Kutna.

Markiewka: Rok w rządzie i w opozycji. Gdzie jest miejsce dla lewicy?

Tymczasem nieustanne zawieszanie i odkładanie sprawy na później coraz bardziej szkodziło partii i gdy kilka dni temu wydawało się, że oto trafił się fantastyczny, medialny pretekst do pozbycia się szkodliwej posłanki – czyli bicie brawa Andrzejowi Dudzie – nie wydarzyło się nic. Matysiak, wciąż pozostająca w szeregach skurczonego klubu, zanotowała kolejny obieg po prawicowych mediach w aureoli męczennicy, a znajdujący się mentalnie już po drugiej, pozaklubowej stronie Zandberg brutalnie punktował mielizny rządów Tuska.

Niemęskie granie

Mankamenty tzw. koalicji 15 października nie wydają się tajemnicą dla odchodzących z Razem polityczek, jednak wycofanie się na z góry upatrzone przez zakon Młodych Socjalistów (do którego poza Zandbergiem i Koniecznym należy również Marcelina Zawisza) pozycje okazało się jeszcze mniej pociągającą alternatywą. Podczas gdy np. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk od trzech lat konsekwentnie buduje polityczne zaplecze, od roku mając do tego potężne narzędzie w postaci ministerialnej teki, jej dawni koledzy i koleżanki mieli do zaoferowania stanowiska asystentek publicystów i członkostwo w reprezentowanym w Sejmie, ale jednak non-profitowym think tanku, którego pomysły za kilka lat przejmie wielkopańskim, inkluzywnym gestem szef Koalicji Obywatelskiej.

Dla partyjnych dołów nie zostały nawet ochłapy, nie mówiąc już o sprecyzowanej ścieżce kariery.

Zarówno Zandberg, jak i Konieczny są przy tym symbolem prawdziwego kryzysu toczącego najbardziej pryncypialne środowisko w polskiej polityce parlamentarnej – czyli nieumiejętności przyciągania nowych polityków. Nawet Lewica potrafiła wyczarować Łukasza Litewkę, nie wspominając o prawicy – zarówno pisowskiej, jak i konfederackiej – która co chwilę prezentuje nam nowy, jeszcze gorszy model ambitnego polityka, wspinającego się w partyjnej hierarchii. A jacy mężczyźni objawili się w Razem w tej dekadzie na forum ogólnopolskim? No właśnie. Jednocześnie dla dwóch ostatnich Mohikanów w partii była to sytuacja nad wyraz wygodna, skoro za żadne przegrane w ostatnich latach wybory nie ponieśli choćby minimalnej odpowiedzialności.

Nieposiadające rozbudowanych lokalnych struktur Razem, nie wchodząc do rządu, pozbawiło się jakichkolwiek atutów, które mogłyby przyciągnąć nowych członków. Gdy po dekadzie obecności w polityce poparcie partii krąży wokół 2–3 proc., niezwykle trudno wciągać młodych polityków czy aktywistki do pracy u podstaw, zwłaszcza poza wielkimi miastami – z miejsca skazują się oni na co najmniej bardzo długi marsz, a najczęściej na rolę politycznego planktonu, który w mieścinach i wioskach utuczonych na dziesiątkach lat prawicowych zwycięstw i związanych z tym profitów może uchodzić za grupę niegroźnych ideowców.

Sztandar wyprowadzono – i co dalej?

Dlatego wysłanie Zandberga i Koniecznego oraz Zawiszy i Matysiak „kibitką do Sulejówka” wydaje się w tym kontekście decyzją tyleż ryzykowną, co nieuniknioną. Wicemarszałkini Biejat już na starcie pociągnęła za sobą większość miejskich radnych, których i które Razem wyniosło na urzędy po wyborach samorządowych – być może ostatni nieroztrwoniony kapitał partii, której ambicją nie powinno być tworzenie warszawskiego klubu dyskusyjnego, a obliczone na lata budowanie struktur pomagających w osiągnięciu osobistego rozwoju, zawodowego awansu czy życiowej stabilizacji.

Ukryty kryzys władzy [nowy raport Sierakowskiego i Sadury]

Jednocześnie nic nie wiadomo na razie o trajektorii Najnowszej Lewicy pod przywództwem niedoszłej prezydentki Warszawy. Wiadomo za to, że uniknięcie konfrontacji w wyborach prezydenckich to w tym momencie jedyne możliwe rozwiązanie – wsparcie dla Dziemianowicz-Bąk i odległa perspektywa kolejnych wyborów pozwolą na przegrupowanie i okrzepnięcie nowej lewicowej frakcji.

Dla Biejat co najmniej równie ważne będą wybory przewodniczących Nowej Lewicy, w których po raz pierwszy po rozłamie będzie mogła udowodnić mityczną już, odmienianą przez wszystkie przypadki sprawczość swojego otoczenia politycznego.

Niezależnie od tego, w jakim miejscu będzie znajdować się Biejat po dwóch latach rządów KO i spółki, wydaje się, że wczorajsza decyzja to dobra informacja dla polskiej lewicy – parlamentarnej i nie tylko. Od czasu, gdy Adrian Zandberg uznawany był za polityka mogącego faktycznie zdziałać coś na poziomie ogólnopolskiej polityki, do głosu doszło wiele środowisk z progresywnym, prospołecznym zapleczem, którym monopol pogrążającego się w marazmie Razem na lewicową ortodoksję coraz bardziej ciążył. Teraz będą mogły udowodnić, że choć inna polityka nie jest dostępna na wyciągnięcie ręki, to nawet w umiarkowanie atrakcyjnych zastanych warunkach nie trzeba skazywać się na rolę obrażonego i stroniącego od wzięcia jakiejkolwiek władzy marginesu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij