Sudan, Kongo, Libia – mgliście wiemy, że toczą się tam pełne straszliwych okrucieństw lokalne wojny „etniczne”. Ale podłożem tych wojen nie są dzikie (jakoby) zwyczaje lokalnej populacji – są nim globalne koncerny i zamożni konsumenci kupujący ich produkty. Gdy ich usunąć z równania, cały gmach „wojen etnicznych” się zawali.
Jeśliby szukać postaci, która najlepiej odzwierciedla najgorsze tendencje naszych brutalnych czasów, od razu przychodzą do głowy takie nazwiska jak Jahja Sinwar (lider Hamasu w Gazie), Benjamin Netanjahu, Kim Dzong Un czy Władimir Putin. Ale to głównie dlatego, że informacjami na temat tych właśnie liderów jesteśmy nieustannie bombardowani.
Jeśli rozejrzymy się wokół, by dostrzec okropieństwa ignorowane przez większość zachodnich mediów głównego nurtu, organizatorzy wojny domowej w Sudanie wyróżnią się nawet na tle tamtych. Nowi watażkowie wojenni tego kraju dopuszczają się wprost szokujących okrucieństw i zarazem pozostają obojętni na los własnej ludności (czy po prostu ludzi żyjących na ziemiach, które kontrolują), utrudniając dostarczanie pomocy humanitarnej i przechwytując ogromne jej ilości dla siebie.
Uciekają do nas, bo są biedni. Są biedni, bo my jesteśmy bogaci
czytaj także
Sytuacja w Sudanie ujawnia wprost globalną logikę ekonomiczną, która w innych przypadkach bywa bardziej pogmatwana. Oto bowiem jeszcze w 2019 roku masowe demonstracje doprowadziły do obalenia wieloletniego dyktatora tego kraju, Omara al-Baszira, pod którego rządami utrzymywały się przynajmniej pozory pokoju i stabilności po secesji Sudanu Południowego (kraju z dominacją chrześcijan, obecnie pogrążonego we własnej wojnie domowej). Potem, po krótkim okresie rządów przejściowych i nowych nadziei na demokratyzację, wybuchła tam brutalna wojna między dwoma muzułmańskimi watażkami: generałem Abdelem Fattahem al-Burhanem, przywódcą Sudańskich Sił Zbrojnych (SAF), nominalnie będącym wciąż głową państwa, a Mohamedem Hamdanem Dagalo (zwanym Hemedti, „małym Mohamedem”), dowódcą Sił Szybkiego Wsparcia (RSF) i jednym z najbogatszych ludzi w kraju.
To właśnie RSF stoi za częścią najgorszych zbrodni w obecnym konflikcie, w tym za masakrą w Chartumie z 3 czerwca 2019 roku, gdzie zamordowano ponad 120 demonstrantów, kilkuset zostało rannych, tysiące kobiet zgwałcono, a wiele domów zostało splądrowanych. Nie tak dawno temu siły Dagalo uruchomiły kolejny cykl przemocy 15 kwietnia 2023 roku, kiedy to przeprowadziły ataki na bazy SAF w całym kraju, w tym w samej stolicy.
Choć obie strony mgliście wyrażają przywiązanie do demokracji, nikt tych twierdzeń nie traktuje serio. Tak naprawdę chcą nam powiedzieć: „najpierw musimy wygrać wojnę, a potem się zobaczy”. To zresztą zrozumiałe podejście: dla wszystkich zainteresowanych jakaś z grubsza przyzwoita dyktatura w rodzaju rwandyjskiego reżimu Paula Kagame to chyba najlepsze, na co mogą realistycznie liczyć.
Jeszcze bardziej całą sytuację komplikują siły zewnętrzne. Przykładowo, rosyjska Grupa Wagnera, Libijska Armia Narodowa (pod dowództwem Kalify Haftara) oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie miały ponoć zaopatrywać RSF w dostawy sprzętu wojskowego, helikoptery i broń na skalę, która pozwoliła im się uzbroić lepiej niż SAF. Równocześnie SAF szuka własnych sprzymierzeńców, między innymi Chińczyków.
RSF ma jeszcze jedną, ważną przewagę: Dagalo kontroluje region zasobny w złoto, które pozwala mu na zakup broni, jakiej tylko zapragnie. Przypomina to o starej prawdzie, z jaką mierzy się wiele krajów rozwijających się: zasoby naturalne równie dobrze jak podstawą pokoju i dobrobytu mogą stać się źródłem biedy i przemocy.
Podręcznikowym tego przekładem jest Demokratyczna Republika Konga, której przekleństwem przez całe lata były zasoby surowców krytycznych, diamentów i złota. Gdyby ich tam nie było, kraj byłby dalej biednym, ale być może szczęśliwszym i spokojniejszym miejscem do życia. DRK to również pokazowy przykład tego, jak rozwinięty Zachód przyczynia się do powstania warunków dla masowej migracji. Za fasadą „prymitywnych” namiętności etnicznych wybuchających raz po raz w afrykańskim „jądrze ciemności” da się bowiem rozpoznać niepodrabialne kontury globalnego kapitalizmu.
Po upadku Mobutu Sese Seko w 1997 roku DRK przestała istnieć jako funkcjonujące państwo. Jej wschodni region składa się dziś z wielości terytoriów rządzonych przez lokalnych watażków, których armie rekrutują siłą i faszerują narkotykami dzieci, utrzymując zarazem więzi biznesowe z zagranicznymi korporacjami wydobywającymi miejscowe złoża minerałów. Taki układ służy obydwu stronom: korporacje dostają koncesje na wydobycie bez konieczności odprowadzania podatków, a watażkowie dostają pieniądze na zakup broni. Wiele z tych minerałów trafia potem do naszych laptopów, telefonów komórkowych i innych gadżetów technologicznych.
czytaj także
Problemem nie są zatem „dzikie” zwyczaje lokalnej populacji; to raczej zagraniczne firmy i zamożni konsumenci kupujący ich produkty. Gdy ich usunąć z równania, cały gmach „wojen etnicznych” się zawali.
DRK nie jest tu wyjątkiem, czego ilustracją może być de facto rozczłonkowanie – lub raczej „kongoizacja” – Libii po NATO-wskiej interwencji i upadku Muammara Kaddafiego. Od tamtego czasu na większości terytoriów tego kraju rządzą uzbrojone lokalne gangi, które sprzedają ropę bezpośrednio zagranicznym klientom, co przywodzi na myśl nieustanną potrzebę zapewnienia przez kapitalizm stałych dostaw tanich surowców. To właśnie przez to tak wiele krajów obłożonych klątwą surowcową nie może wybrnąć ze swej niedoli.
Tragiczny wniosek z tego wszystkiego jest taki, że żadna ze stron w trwającym konflikcie nie będzie prawa ani niewinna. W Sudanie problemem nie jest wyłącznie RSF; obie strony grają w tę samą brutalną grę. Na pewno jednak nie da się ich położenia sprowadzić do „zacofania” narodów jakoby niegotowych na demokrację, bo tak naprawdę chodzi tu o trwającą cały czas kolonizację gospodarczą Afryki – nie tylko przez Zachód, ale także przez Chiny, Rosję i zamożne kraje arabskie. Nie powinno nas zaskakiwać, że w Afryce Środkowej coraz bardziej dominują rosyjscy najemnicy i muzułmańscy fundamentaliści.
czytaj także
Janis Warufakis napisał elokwentnie o przechodzeniu kapitalizmu w kierunku „technofeudalizmu”, czego dowodem mają być koncerny big tech sprawujące faktyczny monopol nad swoimi rynkami. W krajach takich jak Sudan czy DRK bliżej chyba do czegoś, co przypomina feudalizm epoki średniowiecza. Tak naprawdę jednak obydwa opisy są prawdziwe: w coraz większym stopniu żyjemy w warunkach kombinacji feudalizmu hi-tech i analogowego. Dlatego właśnie Hemedti – bardziej nawet niż Elon Musk – jest prawdziwym wcieleniem naszej epoki.
**
Copyright: Project Syndicate, 2024. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Michał Sutowski.