Czytaj dalej, Weekend

Klucz i wytrych do Kaczyńskiego [recenzja]

Trzecia teza książki Krasowskiego mówi, że jako inteligencki polityk Kaczyński chce być bardziej liderem opinii niż władcą. Nie walczy o realną władzę, ale ściga się z Michnikiem w walce o rząd dusz. Dlatego w latach 2015-23 lider PiS zmienił państwo w gazetę głoszącą jego poglądy.

Robert Krasowski, „Klucz do Kaczyńskiego”, Wyd. Czerwone i Czarne

Wszystkie książki Roberta Krasowskiego o polskiej polityce są świetnie napisane, błyskotliwe, pełne odważnych, prowokujących i zapładniających intelektualnie tez. Jednocześnie im bliżej czytelnik zaczyna analizować zawarte w nich stwierdzenia, tym bardziej okazują się one dyskusyjne, podobnie jak trafność stawianych przez autora diagnoz.

Nie inaczej jest z Kluczem do Kaczyńskiego. Z jednej strony jest to najciekawsza książka autora od Czasu Kaczyńskiego z 2016 roku, historii pierwszych rządów PiS. Z drugiej, pełna błyskotliwych diagnoz i miejscami faktycznie odkrywczych obserwacji publikacja pozostawia spory niedosyt. Przedstawia dalece niepełny obraz zarówno samego Kaczyńskiego, jak i jego rządów w okresie 2015-23. Tytułowy klucz do Kaczyńskiego okazuje się niestety w wielu miejscach wytrychem, a autor pomija szereg zjawisk, nieodzownych dla zrozumienia tego, co stało się w okresie drugich rządów PiS, które nie pasują mu do tez mających wyjaśniać zagadkę Kaczyńskiego.

Kaczyński to przede wszystkim żoliborski inteligent – niestety

Jakie to tezy? Krasowski formułuje trzy diagnozy na temat Kaczyńskiego, które organizują cały jego wywód. Po pierwsze – co padło już w Czasie Kaczyńskiego – według Krasowskiego, Kaczyńskiemu bardziej niż na władzy w państwie zależy na władzy w partii. Bardziej niż realnym władcą chce być magnatem – dysponującym, inaczej niż Radziwiłłowie czy Lubomirscy w XVII i XVIII wieku – nie wielkimi majątkami, prywatnymi pułkami i siecią szlacheckich klientów, co zamożną, silną partią, dającą stały wpływ na rzeczywistość.

Michnik wybiórczo polityczny

Dlatego też, twierdzi Krasowski, cała polityka Kaczyńskiego w okresie 2015-23 podporządkowana była utrzymaniu przez niego dożywotniej władzy w partii. Kaczyński nie wziął władzy w państwie, pozostał na Nowogrodzkiej, prezydentem i premierami zrobił ludzi, których nigdy nie szanował. Jeśli wchodził do rządu to nie po to, by realizować tam jakiekolwiek państwowe cele, ale by godzić skłócone partyjne frakcje, sasinowców z partią Morawieckiego, ludzi premiera z ziobrystami.

Porównajcie, zachęca czytelników Krasowski, Kaczyńskiego z Orbánem. Premier Węgier wykorzystał niezwykłą szansę, jaką przyniosło mu zdobycie większości konstytucyjnej w wyborach 2010 roku i realnie zbudował w swoim kraju nowy system władzy, w którym utratę władzy przez Fidesz, jeśli nawet jest teoretycznie możliwą, w praktyce bardzo trudno sobie wyobrazić. Kaczyńskiemu nie udało się dokonać takiej systemowej transformacji, choć także gwałcił reguły i instytucje liberalnej demokracji.

Zdaniem autora książki nie wynikało to z nieudolności lidera PiS, ale z założeń, z jakimi podchodził do rządzenia. Choć w 2015 Kaczyński przejął całą pulę, choć odnowił mandat w wyborach 2019-20, to cały czas myślał nie o przekształceniu państwa, ale wykorzystaniu go do tego, by maksymalnie „nakarmić” partię. Tak by zebrała „zapasy” na czasy, gdy w końcu utraci władzę, tak, by jej członkowie, wdzięczni Kaczyńskiemu za „wielkie żarcie” z czasów politycznej prosperity nigdy nie zakwestionowali jego przywództwa w partii.

Za destrukcją przez Kaczyńskiego liberalnych instytucji na czele z sądownictwem konstytucyjnym stało jeszcze jedno: jego porachunki z liberalną inteligencją. Kaczyński, to druga teza książki, jest bowiem politykiem absolutnie inteligenckim. Ukształtowanym przez żoliborski inteligencki salon, przyjmujący go jako główny punkt odniesienia. Cała polityka Kaczyńskiego po roku ’89 wynika ze środowiskowych niechęci i zawiści w tym środowisku, niszcząc państwo Kaczyński nie tyle realizuje jakiś konsekwentny plan przekształcenia demokracji liberalnej w kryptoautokrację, co mści się na liberalnej inteligencji, z którą pozostaje w konflikcie od czasów „wojny na górze”.

Dlaczego PiS zrezygnował z przyspieszonych wyborów w 2006 r.?

Nie można więc tłumaczyć tego, co działo się w Polsce po 2015 roku, odwołując się do porównań z zachodnim populizmem – Trumpem, Brexitem, wzrostem potęgi Alternatywy dla Niemiec czy Marine Le Pen. Choroba z okresu 2015-23 ma według Krasowskiego wybitnie lokalny charakter, odpowiada za nią polska inteligencja i jej wady.

To inteligencja, czytamy w książce, ponosi winę za obłędną skalę politycznej polaryzacji w Polsce. Grupa ta, ukształtowana w okresie zaborów, nie potrafi bowiem myśleć o Polsce inaczej niż w apokaliptycznych kategoriach. Żyje z zawodowego przestrzegania przed groźbą końca Polski lub końca demokracji. Kaczyński ze swoimi szalonymi diagnozami o Niemcach i Unii dążących do likwidacji państwa polskiego czy zamachu smoleńskim powtarza kulturowy kod polskiej inteligencji, podobnie jak jego liberalni przeciwnicy, rozpaczający w ostatnich ośmiu latach nad „końcem demokracji”. Innymi słowy, jak twierdzi Krasowski, wszystko, co najgorsze w Kaczyńskim jako polityku bierze się z jego inteligenckości.

Wreszcie, to ostatnia teza książki, jako inteligencki polityk Kaczyński chce być bardziej liderem opinii niż władcą. Nie walczy o realną władzę, ale ściga się z Michnikiem w walce o rząd dusz. Dlatego w latach 2015-23 lider PiS zmienił państwo w gazetę głoszącą jego poglądy. Ministrowie, zamiast rządzić propagowali bliskie Kaczyńskiemu poglądy. Głównym trybem komunikacji władzy z opinią publiczną, ale także partnerami międzynarodowymi stał się język polemiki prasowej.

Czy Kaczyńskiemu naprawdę nie zależy na władzy?

Wszystkie te trzy tezy są błyskotliwe i ciekawe, ale czy trafne? Na pewno taka jest obserwacja, że w trakcie drugich rządów PiS państwo polskie zmieniło się w słup ogłoszeniowy dla prawicowej publicystyki – najlepsze przykłady to działalność prof. Piotra Glińskiego jako ministra kultury i prof. Przemysława Czarnka jako ministra edukacji i nauki. Gliński, zamiast zajmować się organizacją warunków działania przemysłów kultury w Polsce, nieustannie łajał liberalną inteligencję twórczą, wdawał się z nią z urzędu w polemiki, w tym z noblowskim wykładem Olgi Tokarczuk. Czarnek z pozycji swojego urzędu atakował dorobek naukowy wybitnej badaczki Zagłady, prof. Barbary Engelking, grożąc ograniczeniem finansowania zatrudniającej ją placówce naukowej.

Krasowski ma też rację, że z całej destrukcji instytucji przez Kaczyńskiego narodziła się nie rewolucja ustrojowa, ale chaos i „wielkie żarcie” dla PiS i przystawek. Czy to jednak wystarczy, by powiedzieć, że Kaczyńskiego nie interesuje władza? Mam wątpliwości.

Jak w takim razie wytłumaczyć wszystkie działania podejmowane w latach 2015-23, które miały zmaksymalizować szanse PiS na zwycięstwa w kolejnych wyborach? Nowelizację kodeksu wyborczego pisaną po to, by wycisnąć maksimum frekwencji z terenów wiejskich? Zaangażowanie państwa w akcje profrekwencyjne także skierowane do mniejszych gmin, statystycznie częściej głosujących na PiS? Przesunięcie wyborów samorządowych tak, by przypadały po parlamentarnych – by słaby wynik w wyborach lokalnych nie zaszkodził szansom partii na trzecią kadencję. Albo próbę zablokowania autonomii samorządów przez ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, zawetowaną przez prezydenta Dudę.

Polityka nie zmienia świata [rozmowa z Robertem Krasowskim]

 

Jak wytłumaczyć szaleństwo z wyborami pocztowymi, o których Krasowski praktycznie w ogóle w książce nie wspomina? Z jednej strony dałoby się je wyjaśnić, posługując się tezami Krasowskiego: Kaczyński zainicjował całą awanturę o wybory, bo rząd i prezydent zaczęli w sytuacji pandemicznej za dobrze układać się z opozycją, przy okazji na chwilę zyskując trochę realnej władzy. Kaczyński musiał więc wywrócić stolik, zainicjować totalny konflikt z opozycją, by odzyskać władzę nad partią. Trudno jednak na poważnie bronić tezy, że poza tym partyjnym kontekstem nie chodziło o desperacką próbę umieszczenia własnego człowieka w Pałacu Prezydenckim po to, by zabezpieczyć władzę swojego obozu w państwie.

Czy w przejęciu TVP, zakupie mediów lokalnych przez Orlen, odcięciu krytycznych wobec władzy mediów od reklam ze spółek skarbu państwa i skierowaniem ich strumienia do tych władzy przyjaznym, wreszcie w Lex TVN – chodziło tylko o publicystykę i pognębienie liberalnej inteligencji, czy o stworzenie systemu, w którym władza może działać swobodnie bez kontroli wolnych mediów, co zwiększa jej szanse na wygrywanie kolejnych wyborów?

Wojna z sądami była nie tylko wojną z liberalną inteligencją prawniczą, ale także próbą wymontowania z systemu bezpieczników, kontrolnej funkcji sądów, pilnujących tego, by politycy działali w ramach prawa. Owszem, obsadzony przez Przyłębską, Pawłowicz i Piotrowicza Trybunał Konstytucyjny ostatecznie też często zajmował się wyłącznie publicystyką – bo do tego sprowadzały się wyroki „unieważniające” niepasujące rządowi przepisy traktatów europejskich – ale faktyczna likwidacja kontrolnej wobec władzy funkcji TK była bardzo daleko idącą zmianą ustrojową, która mogła zostać wykorzystana do dalszych, zmierzających w naprawdę niebezpieczną stronę transformacji systemu.

Mam wrażenie, że Krasowski myli dwie rzeczy: pragnienie władzy i realną zdolność jej użycia. Jak pokazały lata 2015-23 Kaczyński, mając przynajmniej do 2020 roku, więcej władzy niż jakikolwiek inny polski polityk po 1989 roku – więcej niż Wałęsa w okresie 1990-91, bo rząd Bieleckiego miał słabą demokratyczną legitymację, więcej niż Miller w pierwszych latach swoich rządów, bo lider SLD musiał liczyć się z mocną prezydenturą Kwaśniewskiego – zupełnie nie potrafił jej użyć. Zabrakło mu politycznej wyobraźni, diagnozy, z jakimi obejmował państwo, były anachroniczne, jeśli nie od początku przestrzelone, kadry, jakie sobie dobrał skazywały go na klęskę. Nie znaczy to jednak, że nie chciał władzy, że na władzy mu nie zależało.

Wreszcie jakie nie byłyby subiektywne motywacje Kaczyńskiego do deptania demokratyczno-liberalnych instytucji, to ich obiektywne skutki były destrukcyjne i mobilizacja opinii publicznej przeciw temu, co PiS robił z sądami czy próbował z mediami, była w pełni uzasadniona. Jak przesadzone hasła przy jej okazji by nie padały.

Nie tylko polska choroba

Nie przekonuje mnie też diagnoza autora, że to, co dzieje się od 2015 roku, nie ma nic wspólnego z zachodnim populizmem, jest zaś wyłącznie efektem wad polskiej inteligencji.

Po pierwsze, polska inteligencja nigdy nie mówiła po ’89 roku swoim językiem. Wrzucona w nową rzeczywistość demokracji rynkowej importowała języki wypracowane w zachodniej debacie publicznej. Prawicowa inteligencja, której liderem został Kaczyński, od lat kopiuje język radykalnych nurtów amerykańskiej prawicy. Sztandary, pod którymi PiS gromadził w ostatnich latach prawicowy elektorat walka z „ideologią LGBT” czy „ideologią gender”, wojna z elitami, która „gardzą polskością” – to produkt na licencji z Kentucky czy Teksasu. Tylko u nas „łże elity” narzucające narodowi „pedagogikę wstydu” zastąpiły „liberałów z wybrzeży gardzących prawdziwą Ameryką”.

Patrząc na przykład amerykański trudno też przyjąć tezę, że to inteligencja i jej wady – skłonność do apokaliptycznego myślenia, oderwanie od realnej, praktycznej wiedzy koniecznej do prowadzenia polityki – odpowiadają za obecną polską polaryzację. Ameryka jest jeszcze bardziej toksycznie spolaryzowana niż Polska, choć nigdy nie miała inteligencji w polskim rozumieniu tego terminu. Także w amerykańskiej debacie publicznej można znaleźć apokaliptyczne diagnozy, przestrzegające przed końcem demokracji nawet nie w przypadku drugiej wygranej Trumpa, ale nawet pierwszej Busha jr. czy Nixona. Po tym, gdy w 2016 roku Brytyjczycy zdecydowali się wyjść z Unii, brytyjskie chattering classes pisały o zwolennikach Brexitu bardzo podobne rzeczy do tych, jakie polska liberalna inteligencja wypisywała o „pięćset plusach”, którzy sprzedali polską demokrację Kaczyńskiemu.

Podział między miastami i klasą średnią, głosującą na szeroko rozumiane liberalne centrum, a populistyczną prawicą popieraną przez mniejsze ośrodki i warstwy ludowe, jaki obserwujemy w Polsce najpóźniej od 2018 roku, nie jest charakterystyczny tylko dla nas, ale dla wielu demokracji, od Węgier, przez Wielką Brytanię po Stany Zjednoczone.

PiS i przystawki bardzo świadomie wpisują się też w międzynarodowe sieci trumpowsko-populistycznej prawicy. W zeszłym tygodniu czołówka obozu Zjednoczonej Prawicy zjawiała się na trumpowsko-orbánowskiej imprezie w Budapeszcie.

Nie można ignorować tego międzynarodowego kontekstu, pisząc o PiS i Kaczyńskim. Inteligenckie dziedzictwo bez wątpienia nadało polskiej populistycznej rewolcie jej specyficzne kształty, nie wyjaśnia ono jednak ani źródeł sukcesów PiS, ani szerszego sensu triumfów Kaczyńskiego.

Wyjrzeć poza salonkę

Krasowski pisze w pewnym momencie, że Kaczyński niezależnie od tego czy walczy z układem, z Komisją Europejską czy liberalną ideologią współczesnego zachodu, tak naprawdę cały czas walczy z polską liberalną inteligencją. W jakimś sensie podobną rzecz można powiedzieć o Kluczu do Kaczyńskiego – autor, pisząc o liderze PiS, tak naprawdę pisze o polskiej inteligencji, prowadzi z nią swoje osobiste rozliczenia i porachunki. Te pełne pasji rozliczenia nadają książce jej publicystyczną energię, wciągają nas w polemiczną pasję autora, ale jednocześnie zniekształcają obraz Kaczyńskiego, zwłaszcza z ostatnich ośmiu lat.

Na końcu książki pojawia się kolejna błyskotliwa metafora. Krasowski porównuje Polskę do pociągu, który po ’89 roku zmierza w ogólnie dobrą stronę. Do tego pociągu przyczepiła się jednak anachroniczna inteligencka salonka. Choć jej pasażerowie coraz mniej rozumieją z otaczającego ich świata, to całkowicie zdominowali debatę w pociągu. Pozostałe wagony – ten kapitału, świata pracy, realnych ekspertów – pozostają nieme.

Niestety, ale autor sam tkwi w tej salonce. Widać to choćby po tym, że pisząc o Kaczyńskim w 2024 roku, skupia się na jego sporach z Michnikiem, Mazowieckim i Geremkiem, sięgających początków lat 90., bardzo niewiele miejsca poświęca zaś analizie tego, co Kaczyński realnie robił w ciągu ostatnich ośmiu lat – wojnie z sądami i mediami, z Komisją Europejską, wyborom pocztowym, wyrokowi TK w sprawie aborcji. Zauważa jedynie rolę, jaką dla utrzymania przez PiS władzy odegrało uruchomienie redystrybucji na poważną skalę.

Gdula o Krasowskim: Spektakularna porażka

Zaskakująco mało miejsca zajmuje w książce konflikt Kaczyńskiego z Tuskiem – politykiem, jak przyznaje sam Krasowski, „wykształconym i oczytanym, ale nie inteligenckim”, niezainteresowanym rywalizacją z Kaczyńskim o rząd dusz w salonce. Skąd w takim razie, w kluczu zaproponowanym przez autora, zupełnie irracjonalna, nadmiarowa, obsesyjna nienawiść Kaczyńskiego do Tuska?

Krasowski nie zauważa też zupełnie, jak sferę publiczną odmienił internet i media społecznościowe, detronizując tradycyjne inteligenckie media i autorytety. Wracając do metafory z pociągiem: salonka może być ciągle przekonana, że mówi w imieniu i do całego pociągu, ale pasażerowie pozostałych wagonów dawno wyłączyli radiowęzeł, przez który latami mówili do nich inteligenci z salonki i przenieśli się na portal X.

Klucz do Kaczyńskiego to książka pozwalająca dobrze nazwać i zrozumieć wiele rzeczy, jakie działy się w Polsce w okresie 2015-23. Ale znacznie zyskałaby, gdyby wyjrzała poza granice inteligenckiej salonki, bo jej wewnętrzne środowiskowe spory coraz mniej wyjaśniają polską politykę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij