Gdyby nawet Duda podpisał projekt ekipy Tuska, dostęp do tabletki „dzień po” niespecjalnie by się rozszerzył. Nadal o zdrowiu reprodukcyjnym jednostki zadecyduje w pierwszej kolejności zasobność portfela.
Losy przyjętej 22 lutego 2024 roku przez Sejm nowelizacji prawa farmaceutycznego są bardziej niż niepewne, bo umożliwienie Polkom korzystania z antykoncepcji awaryjnej wymaga jeszcze pozwolenia od Senatu i prezydenta. Piszę „pozwolenia”, bo spora część (zwłaszcza męskich) decydentów w parlamencie i rządzie, wywołując panikę moralną wokół wprowadzenia w Polsce europejskiego standardu, daje wyraz swojemu antykobiecemu protekcjonalizmowi i kupczy bezpieczeństwem połowy społeczeństwa według własnego widzimisię, a nie z racjonalnych przesłanek.
Nie ma pokolenia 15 października, jest pokolenie Strajku Kobiet
czytaj także
To pokłosie przekonania, że zdrowie i prawa reprodukcyjne są kwestią światopoglądową. Dla panów, których to nie dotyczy, być może są. Dla obywatelek niechciana ciąża to sprawa życia lub śmierci, a zajście w nią zwłaszcza w wieku nastoletnim stwarza poważne zagrożenie w postaci powikłań – zarówno przed porodem, w jego trakcie, jak i podczas połogu. Światowa Organizacja Zdrowia wskazuje, że matki poniżej 19. roku życia częściej niż dwudziestolatki zmagają się m.in. z zapaleniem błony śluzowej macicy i infekcjami drobnoustrojowymi.
Wiek nie pozostaje bez znaczenia także w przypadku dzieci rodzonych przez nastolatki. Nierzadko przychodzą na świat przedwcześnie i w ciężkim stanie. Poza tym niechciana ciąża w każdym wieku może być tragedią dla matki, a przymuszanie kogokolwiek do rodzicielstwa trudno nazwać inaczej niż przemocą, generującą szereg problemów społecznych i stanowiącą pogwałcenie podstawowych praw człowieka.
Pigułka wciąż tylko dla uprzywilejowanych
Mimo wyraźnej ekspozycji swojego przywiązania do patriarchalno-katolickiej narracji politycy upierają się, że w debacie o dostępności antykoncepcji awaryjnej chodzi o ochronę kobiet. Andrzej Duda niczym samozwańczy ekspert medyczny zdążył już obwieścić, że tzw. tabletka „dzień po” to „bomba hormonalna”. Pytany o to, czy w takim razie, chcąc uniknąć jej zapłonu, nie podpisze ustawy, nie udzielił jasnej odpowiedzi. Przypomniał natomiast, że przychylił się do stanowiska dermatologów w sprawie ograniczenia osobom poniżej 18. roku życia dostępu do solarium.
Z „kompromisem” i referendum aborcyjnym Trzecia Droga gra na osłabienie Lewicy
czytaj także
„Do solariów, nie do bomby hormonalnej, jaką jest ta pigułka” – podkreślił, choć nie wytłumaczył, jakiej destrukcji miałaby dokonywać w organizmach nastolatek przebadana i stosowana w wielu krajach tabletka. To stanowisko można zinterpretować jako chęć zmian w nowelizacji w taki sposób, by z antykoncepcji bez recepty mogły skorzystać tylko osoby pełnoletnie, choć tzw. wiek przyzwolenia ustalono na 15 lat.
Konserwatyzm Dudy bynajmniej więc nie zelżał. Dywagacje o wieku mają wybić zęby nowelizacji prawa i przeciągać jej wdrożenie w nieskończoność. W takiej sytuacji także Donald Tusk ma czyste ręce, bo może zadeklarować, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by spełnić przynajmniej jedną daną kobietom obietnicę wyborczą, ale PiS znowu mu w tym przeszkodził.
Nie ma co przesadzać z tym wielkim prezentem, który przygotował polityk Koalicji Obywatelskiej, bo – jak to zwykle bywa w przypadku jego centroprawicowej partii, wdzięczącej się przede wszystkim do klasy średniej – zniesienie recepty na tabletkę EllaOne nie zmienia sytuacji młodych i najmniej uprzywilejowanych ekonomicznie osób. A to właśnie one pozostają szczególnie dotknięte obecnymi, wprowadzonymi przez rząd Zjednoczonej Prawicy ograniczeniami.
czytaj także
Dziś trzeba prosić lekarzy o wystawienie recepty na tabletkę, a także – niemało, bo w ramach prywatnych usług – zapłacić za nią i za wizytę. Gdyby nawet Duda podpisał projekt ekipy Tuska, dostęp do tabletki niespecjalnie by się rozszerzył. Nadal o zdrowiu reprodukcyjnym jednostki zadecyduje w pierwszej kolejności zasobność portfela.
Nowelizacja prawa farmaceutycznego dopuszcza bowiem do obiegu bez recepty wspomnianą tabletkę EllaOne. Sprawdziłam jej ceny w niektórych aptekach – sięgają nawet 199 zł. Na rynku dostępna jest jednak tańsza Escapelle, którą można nabyć już za 34,99 zł, ale musi przepisać ją lekarz. Oba środki różnią się składem oraz czasem stosowania. Pierwszą – octan uliprystalu – można przyjąć do 120 godzin po stosunku, drugą – lewonorgestrel – tylko do 72. Obie są skuteczne, jednak projekt nowelizacji przewiduje, że „bez recepty dostępny będzie jeden z hormonalnych środków antykoncepcyjnych (octan uliprystalu)”.
Trzecia Droga centymetr w lewo
Systemowe przerzucanie odpowiedzialności za wsparcie społeczeństwa na sektor samorządowy sprawia, że Polska w Atlasie Antykoncepcyjnym, opracowanym przez Europejskie Forum Parlamentarne (EPF) ds. praw seksualnych i reprodukcyjnych, czwarty raz z rzędu plasuje się na ostatnim miejscu pod względem dostępności środków pozwalających kontrolować reprodukcję. Wyprzedzają nas nawet Rosja, Turcja czy Białoruś.
Badanie – co podkreśla analizująca jego wyniki Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – wskazuje jasno, że problemem jest nie tylko wymóg recept, ale i „brak dodatkowych ulg finansowych dla młodych kobiet i dziewcząt oraz tzw. grup wykluczonych (uchodźczyń wojennych, osób żyjących w ubóstwie czy w kryzysie bezdomności)”, „nieefektywny system refundacji środków antykoncepcyjnych (zarzuty dotyczą przede wszystkim refundowania środków hormonalnych dawnych generacji oraz nieuwzględnienia w systemie refundacyjnym długo działających środków antykoncepcyjnych, tj. wkładek domacicznych oraz implantów hormonalnych)” oraz „częściowy wymóg posiadania zgody osoby trzeciej na dostęp do antykoncepcji (zgody rodzica lub opiekuna prawnego w przypadku osoby niepełnoletniej, która może już legalnie angażować się w kontakty seksualne)”.
czytaj także
Przy wszystkich tych zarzutach nie zabrakło adnotacji o tym, że w Polsce leży edukacja – nie tylko brakuje jej w szkole, ale i w innych placówkach publicznych, które z inicjatywy państwa powinny dostarczać „merytorycznych informacji o antykoncepcji”. Dla odmiany w krajach, które znajdują się na szczycie listy EPF, oczywistością jest nie tylko dostarczanie wiedzy, ale i dostęp do darmowej antykoncepcji. Gdzie tak jest? Na przykład w Wielkiej Brytanii, Francji czy Belgii, gdzie jednocześnie rodzi się więcej dzieci niż w Polsce, więc opowieści prawicy o braniu tabletek jak cukierków wyludniających kraj można włożyć między bajki.
Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:
Zaskoczeniem może być dla niektórych fakt, że tą drogą chcą podążyć politycy bardziej prawicowej niż lewicowej Trzeciej Drogi, która złożyła w Sejmie projekt ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych. Posłowie i posłanki jednocześnie odmawiający Polkom liberalizacji przepisów antyaborcyjnych poprzez zasłanianie się koniecznością przeprowadzenia referendum chcą, by dostęp do antykoncepcji był darmowy dla osób do 25. roku życia. Środki dla starszych pacjentek zamierzają objąć szerszą niż do tej pory refundacją.
Nie można przy tym zapominać, że to, co we wszystkich krajach Unii Europejskiej jest standardem, zwyczajnie nam się należy – nie stanowi aktu wyjątkowej dobroduszności ze strony reprezentantów politycznych, których zadaniem jest realizować wolę obywateli i obywatelek. A ci i te jasno opowiadają się za dostępnością antykoncepcji. Przy okazji przypomnę, że w sprawie dostępu do antykoncepcji awaryjnej, tak jak w przypadku aborcji farmakologicznej, można zgłosić się do aktywistek. Pomocy udziela m.in. kolektyw „Dzień po”, do którego możecie pisać na adres: [email protected] bez konieczności uzyskania zgody Tuska, Dudy czy Cieszyńskiego.