PiS ustawia się w podobnej pozycji jak w szczycie „gorączki smoleńskiej” w okresie 2010–2014. Taka narracja mobilizuje radykalny elektorat, ale odstrasza wszystkich innych. Idąc do wyborów lokalnych i prezydenckich z przekazem z Marszu Wolnych Polaków, PiS najpewniej je przegra.
Według szacunków warszawskiego ratusza w pisowskim Marszu Wolnych Polaków wzięło udział 35 tysięcy osób. Organizatorzy podają prawie dziesięciokrotnie większą liczbę – 300 tysięcy. Onet szacuje frekwencję w szczycie marszu na 80–100 tysięcy osób. O 80 tysiącach mają też mówić nie pod nazwiskiem posłowie PiS. Wydaje się więc, że liczba górnych kilkudziesięciu tysięcy uczestników jest najbardziej zbliżona do rzeczywistości.
To politycznie dużo czy mało? Czy PiS może ogłosić sukces, czy też obóz rządowy powinien cieszyć się z klęski populistycznej opozycji?
To więcej, niż się spodziewano
Trzeba przyznać, że marsz okazał się mimo wszystko sukcesem PiS. Frekwencja dobijająca w szczycie do 80–90 tysięcy to jakieś dwa razy więcej, niż spodziewano się jeszcze w czwartek rano, gdy szacunki komentatorów politycznych mówiły raczej o spodziewanych 35–40 tysiącach uczestników. W porywach nawet 100 tysięcy maszerujących z Kaczyńskim na czele sugeruje, że demonstracja nie ograniczyła się do kadr PiS i „Solidarności” zwiezionych do Warszawy autokarami z całej Polski. PiS może nie porwał takich tłumów jak opozycja 4 czerwca czy w trakcie Marszu Miliona Serc, ale na pewno był w stanie przyciągnąć swoich zwolenników niezaangażowanych na co dzień w życie partii czy wspierającego ją związku zawodowego.
czytaj także
Choć nie sprzyjało temu wiele czynników, na czele z pogodą i faktem, że demonstracja miała miejsce w dzień roboczy. Frekwencji nie zaszkodziło też to, że w wyniku decyzji Szymona Hołowni Sejm tego dnia był pusty – uczestnicy demonstracji skandowali swoje okrzyki w próżnię, Tusk, Hołownia, Kosniak-Kamysz czy Czarzasty nie mogli ich usłyszeć. Zmiany w TVP zaszły też już tak daleko, a twarze stacji przeniosły się do Telewizji Republika, że wielu potencjalnych sympatyków PiS mogło zwątpić, czy jest sens wychodzić w zimie na ulicę, by protestować przeciw czemuś, co niespecjalnie da się już odwrócić. Bo to właśnie protest przeciw zmianom w mediach publicznych był powodem zwołania marszu.
Być może mobilizująco zadziałało aresztowanie we wtorek Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. W czwartek byli posłowie zostali przewiezieni do zakładów karnych w Radomiu (Kamiński) i pod Ostrołękę (Wąsik), ich dawni współpracownicy powołali Komitet Obrony Więźniów Politycznych, żony więźniów skarżą się na swój los w pisowskich mediach, a działacze partii opowiadali o „więźniach politycznych demokratury Tuska”, sięgając nawet po zwyczajnie nieprzyzwoite porównania byłych szefów CBA z rzeczywistymi więźniami politycznymi, jak Andrzej Poczobut. Uwięzienie polityków traktowanych przez wyznawców PiS jako pozbawieni skazy „wielcy nieprzekupni”, bohaterowie walki z korupcją, uruchomiło najwyraźniej emocje, jakie zdążyły już wyparować wokół samej sprawy TVP.
Przekaz z katakumb
Jednocześnie ten względny sukces marszu z czwartku nie zmienia ogólnej politycznej dynamiki w kraju. PiS stracił władzę i jeszcze długi czas pozostanie w opozycji. I nie wyrwie się z niej prędko, jeśli będzie się starał dotrzeć do wyborców z podobnym przekazem, jaki docierał z Marszu Wolnych Polaków.
Liderzy PiS przemawiający w trakcie wydarzenia zwracali się co prawda niejednokrotnie do wyborców Trzeciej Drogi z pytaniami: „czy za tym głosowaliście?”, „czy chcieliście się stać przystawką dla rządów Tuska?”, „czy nie czujecie się oszukani?”, ale przekaz skierowany był w zasadzie wyłącznie do najtwardszego elektoratu PiS.
Jarosław Kaczyński w trakcie swojego przemówienia na marszu powtórzył tę samą narrację spiskową, jaką głosi od przegranych wyborów. Maksymalnie streszczając: Niemcy dążą do przekształcenia Europy w superpaństwo zarządzane z Berlina, Tusk został „zainstalowany w Warszawie”, by to umożliwić, jeśli mu nie przeszkodzimy, to Polska zniknie jako suwerenne państwo, zmieniając się w zarządzany z zewnątrz „obszar zamieszkany przez Polaków”. Obce rządy osiedlą nam tu przynoszących konflikty, przestępczość, a nawet terror nielegalnych migrantów, narzucą nam euro, co zrujnuje Polskę gospodarczo i uniemożliwi dogonienie zachodnich gospodarek.
By zrealizować te cele, Tusk łamie konstytucję, „depcze prawa”, likwiduje „wszelkie instytucje kontrolne wobec rządu”, dąży do monopolu medialnego, a w dodatku gnębi i więzi patriotów, jak Kamiński i Wąsik. Następne w kolejce jest „zniszczenie urzędu prezydenta” – cokolwiek by to miało znaczyć. W bonusie prezes Kaczyński zasiał wątpliwość co do wyniku ostatnich wyborów, bo „nie wiadomo, jak z nimi było”, choć zaznaczył, że nie podważa ich wyniku.
To przekaz pasujący do partii okopującej się w katakumbach radykalnej, spiskowej prawicowości, nie siły zdolnej realnie sięgnąć po władzę – zwłaszcza zdobywając samodzielną większość w Sejmie. PiS ustawia się w podobnej pozycji jak w szczycie „gorączki smoleńskiej” w okresie 2010–2014.
Partia opowiadająca, że Tusk na zlecenie Berlina likwiduje polską państwowość, stawia się poza granicą racjonalnej debaty publicznej i nie daje się poważnie traktować. Taka narracja mobilizuje i skupia radykalny elektorat, ale odstrasza wszystkich innych, przestraszonych siłą polityczną przypominającą bardziej sektę niż partię funkcjonującą we własnej, zupełnie równoległej, głęboko paranoicznej rzeczywistości.
Polska potrzebuje lepszej opozycji
Idąc do wyborów lokalnych i prezydenckich z przekazem z Marszu Wolnych Polaków, PiS najpewniej je przegra. Jednocześnie ten kurs na radykalizację i samomarginalizację PiS jest problemem nie tylko dla partii, ale dla całego polskiego życia publicznego. Dobrze urządzona demokracja potrzebuje bowiem mądrej, merytorycznej, respektującej reguły, systemowej opozycji. Totalny, antysystemowy styl opozycji PiS degeneruje nie tylko partię Kaczyńskiego, ale niestety także całe nasze życie publiczne.
Duda chce, byśmy uznali, że Kamiński i Wąsik są jak Andrzej Poczobut
czytaj także
Antysystemowe ofensywy PiS z ostatnich tygodni – czy to w sprawie mediów publicznych, czy Kamińskiego i Wąsika – całkowicie zamroziły jakąkolwiek merytoryczną dyskusję nad rządowymi politykami, całe polskie życie publiczne znów kręciło się wokół walki PiS-u i anty-PiS-u. Ekscesy PiS wymuszają zwieranie szeregów koalicji 15 października, co marginalizuje głos mniejszych, tworzących ją partnerów, nie pozostawiając im wiele przestrzeni do artykułowania własnych politycznych pomysłów. Tak jak kiedyś cała opozycja, chcąc nie chcąc, musiała poświęcać gros swojej energii na walkę z ekscesami PiS przy władzy, tak teraz musi poświęcać ją na walkę z wyczynami w tej partii w opozycji.
Przed Polską stoją tymczasem naprawdę poważne wyzwania. Biorąc je pod uwagę, jest coś wręcz nieprzyzwoitego w tym, że tak wiele miejsca w naszej polityce zajmują problemy z Kamińskim i Wąsikiem – osobami słusznie skazanymi za nadużycia władzy, które nigdy nie powinny objąć tak wysokich funkcji po 2015 roku – i z ego prezydenta, niezdolnego przyznać, że prawie dziewięć lat temu pomylił się, nadużywając prawa łaski. Niestety, innej opozycji długi czas mieć nie będziemy. Pozostaje czekać, aż kolejne klęski zmuszą PiS do otrzeźwienia. Choć frekwencja na marszu w czwartek pokazuje, że jako radykalna opozycja, grająca o swoje 25–30 proc. wyborców, PiS może przezimować w katakumbach dłużej, niż komukolwiek mogłoby się to wydawać.