W dłuższej perspektywie ściganie się na fajność z KO Trzaskowskiego dla Lewicy może skończyć się tragicznie.
Przez kilka ostatnich lat tłumaczono porażki Lewicy tym, że zbyt wiele mówi o żeńskich końcówkach, prawach osób LGBT czy aborcji, czym zraża swoich wyborców. Tymczasem dwie ostatnie kampanie, prezydencka i parlamentarna, były prowadzone z naciskiem na sprawy socjalne, więc na „ideologię woke” zwalać dłużej się nie da. Podkreślmy więc: Lewica, mówiąc o budowie mieszkań komunalnych i o krótszym czasie pracy, najpierw przegrała wybory prezydenckie, a w ostatnich parlamentarnych straciła blisko pół miliona wyborców i niemal połowę mandatów.
Strategiczny dylemat
W obu przypadkach ten sam progresywny elektorat uciekł do KO i Trzaskowskiego, a ostatnio do Trzeciej Drogi Hołowni. Okazało się, że to jednak zbyt socjalne postulaty (jak na polskie warunki) odstraszają część wyborców. Owszem, partia Razem poprawiła swój stan posiadania na Lewicy, ale stało się tak właśnie dlatego, że część wyborców progresywnych – ale nie socjalnych – zdecydowała się głosować na kogoś innego, więc głosy prorazemowych wyborców socjalnych na Lewicy zaczęły ważyć więcej. Potwierdza to Marcin Duma z IBRIS-u, który w swojej analizie wskazuje, że obecny elektorat lewicowy jest bardziej liberalny światopoglądowo niż socjalny ekonomicznie.
czytaj także
Lewica ma więc strategiczny dylemat: czy stawiać na póki co mniejszy, ale bardziej socjalnie zorientowany lewicowy elektorat, czy wobec dominacji PiS-u w klasie ludowej ów elektorat odpuścić i powrócić do lib-leftowej koncepcji Wiosny, która przecież na początku miała nawet 15 proc. poparcia. Stawiać na powolne uwiarygodnianie się jako socjalna kotwica czy prezentować się jako lewica obyczajowa?
Wydawać by się mogło, że to drugie wyjście jest bardziej kuszące, w końcu daje pewne profity w głosach. Tyle że w dłuższej perspektywie ściganie się na fajność z KO Trzaskowskiego może się dla Lewicy skończyć tragicznie. W końcu skoro ten progresywny elektorat raz już uciekł, to może uciec znowu. A pogoń za nim coraz bardziej będzie przybliżała Lewicę do pozycji Barbary Nowackiej czy Zielonych, którzy nawet jeśli dostaną jakąś fuchę, to są już finansowo i organizacyjnie skazani na starszego brata Donalda Tuska.
Z drugiej strony uprawianie polityki socjalnej w krótkim czasie może nie dawać satysfakcjonujących wyników. Dopóki PiS jest wiarygodny w swoim socjalnym zwrocie, media sączą liberalną propagandę ekonomiczną, a Lewica nic konkretnego dać nie może, dopóty pozycjonowanie się na socjalną alternatywę daje jej właśnie owe 8–9 proc. poparcia.
Twarz stracić, rubla nie zarobić
I właśnie przy takim dylemacie należy rozstrzygnąć: czy warto iść w koalicję z Tuskiem, Trzecią Drogą i PSL? Argumenty za przystąpieniem wydają się oczywiste. Lewica jest z nimi w pakcie senackim, obiecywała odsunąć od władzy PiS, którego jej elektorat nienawidzi. Lewica zapowiadała rozbudowany program do zrealizowania i wreszcie będzie sprawcza.
Tylko czy na pewno? Czy bardzo podobni do siebie ideologicznie politycy, tacy jak Tusk, Hołownia i Kosiniak-Kamysz, dadzą realizować Lewicy jej program? Sygnały płynące z medialnych przecieków są bardzo niepokojące. Polityczki lewicowe nie tylko nie są rozważane jako osoby od finansów, gospodarki czy rozwoju, ale kwestionowana jest nawet ich chęć kierowania edukacją. Wszystko to przy medialnym jazgocie wujów dobra rada, tych wszystkich Matczaków, Szubartowiczów czy Lisów, którzy ewentualną rolę Lewicy w MEiN postrzegają jako nadmiernie ideologiczną. Jak wiadomo, ciepły posiłek w szkole albo psycholog to ideologia, nie to co lekcje przedsiębiorczości.
czytaj także
Dodatkowo media liberalne wraz z politykami KO i Trzeciej Drogi uruchomiły (zupełnie jak przy Nowym Ładzie) zmasowany propagandowy atak na temat rzekomej tragedii finansów publicznych i deficycie na 35 miliardów we wrześniu, mimo że planowany roczny deficyt na poziomie ponad 90 miliardów jest znany od dawna.
Już przy pierwszych powyborczych wypowiedziach politycy PSL zapowiedzieli też, że nie poprą liberalizacji prawa aborcyjnego. Może się okazać, że Lewica przy swej niewielkiej sile przetargowej wchodzi do rządu, gdzie ma z jednej strony dawać twarz konserwatywno-liberalnym praktykom nierealizowania obietnic wyborczych, a z drugiej sama nie może wykazać socjalnej sprawczości, bo albo nie dostanie odpowiednich ministerstw, albo nie dostanie pieniędzy. I twarz stracić, i rubla nie zarobić – takie jest realne ryzyko dla Lewicy przy wejściu w koalicje z ludźmi myślącymi jak Ryszard Petru.
Trzecia droga Lewicy
Tyle że niewchodzenie teraz do rządu z własnej inicjatywy mogłoby być dla Lewicy wizerunkowo zabójcze. To na nią spadłoby odium tych, którzy nie tylko blokują wszystkie rzekome tuskowe dobrodziejstwa, ale też tych, co chodzą pod rękę z PiS-em. Owszem, kłamstwa o sojuszu Razem z PiS kolportowane są i dzisiaj, by wspomnieć chociażby Hannę Lis, ale co innego, gdy pisze to jedna dziennikarka, a co innego, gdy grzeją to wszystkie medialne stacje w kraju.
Zdaniem niektórych optymalnym rozwiązaniem byłoby wejście do rządu z wyraźnie postawioną granicą, kiedy i pod jakimi warunkami Lewica z rządu odejdzie. Warunki muszą być znane przede wszystkim lewicowym decydentom i ustanowione już teraz. Inaczej granica będzie przesuwana coraz dalej, aż w końcu partia skończy jak Jarosław Gowin, którego największym osiągnięciem we współpracy z PiS były przepisy o liberalizacji przechowywania gaśnic w biurach.
Tyle że do takiej polityki trzeba mieć odwagę rzucenia papierami i o tej odwadze wiedzieć powinien koalicjant. Jeśli bowiem Lewica wejdzie do tego rządu jako desperat, to tak będzie traktowana, a żarty z Ministerstwa Rybołówstwa okażą się prorocze.
Być może więc najlepszym rozwiązaniem będzie wyrzucenie Lewicy z tej koalicji i zastąpienie jej przez dziewięciu posłów wyłuskanych z innych klubów. Dla wielu może się to jawić jako negatywna perspektywa utraty możliwości lewicowych postulatów. Ale jeśli Lewica i tak może tych postulatów nie zrealizować, bo brakuje pieniędzy, koalicjanci się sprzeciwiają, a zmiany zablokują weto prezydenta czy orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, to właściwie po co ma trwać w takim układzie?
Bez względu na to, jaką strategię wybierze partia, bardziej socjalną czy obyczajową, to wiadomo, że jej przyszłością będą młodzi. Ale oni w kolejnych wyborach nie pójdą już głosować, jeśli wybrać będą musieli między imposybilizmem partii paktu senackiego a posybilizmem PiS-u czy Konfederacji.