Z okazji Dnia Nauczycielki i Nauczyciela życzę im wszystkim, by mogli sprawować swą podstawową i najważniejszą rolę: ludzi, pedagogów, przewodniczek.
Kryzys systemu edukacji w Polsce nakłada się na szybko zmieniającą się rzeczywistość. Część procesów przyspieszyła pandemia. Przez ostatnie osiem lat ogromnie wzrosła popularność platform cyfrowych i tzw. mediów społecznościowych, w których dziś dzieje się wszystko: od życia osobistego, przez handel, po aktywizm i politykę. W sieci można również znaleźć wszystko: mamy dostęp do świetnych wykładów, filmów, literatury do czytania i do słuchania, badań i raportów, ale i do śmieci: całej masy dezinformujących tekstów i obrazów, teorii spiskowych i kompletnych idiotyzmów, języka nienawiści i obrazów przemocy. Do tego dochodzi rozwój sztucznej inteligencji i coraz bardziej powszechny dostęp do ChataGPT.
Czy szkoła wychodzi naprzeciw tym zmianom? Wiadomo, że nie. Za laptopami dla czwartoklasistów nie idą żadne zmiany programowe, dydaktyczne ani w kształceniu nauczycieli – chyba że sami się doszkalają. Dzieciaki dalej maszerują do szkoły, dźwigając ciężkie plecaki, a uczą się nieodróżniania prawdy od fałszu, lecz odpowiadania na pytania „z klucza”.
Najnowszą propozycją, jaką Ministerstwo Edukacji i Nauki przedstawiło uczniom, jest łacina od siódmej klasy szkoły podstawowej. Trudno ją zrozumieć inaczej niż jako ukłon w stronę zwolenników powrotu do mszy odprawianych po łacinie (np. w rycie trydenckim), co na pewno wzmacnia tajemniczość i ekskluzywność obrzędów religijnych, a to z kolei może przełożyć się na wzrost pozycji kapłanów, których blask ostatnimi czasy nieco zblakł. Łacina wchodzi do szkół w nimbie niedostępności, bo nie ma nauczycieli ani podręczników. Także z tej perspektywy będzie to przedmiot dla wybranych.
Młodzież ma poczucie życia w równoległych światach, które mają się do siebie nijak. Ten szkolny, najbardziej dotkliwy, wymagający najwięcej wysiłku jest zarazem absurdalny, bo rzeczywistość poza szkolnymi murami jest zupełnie inna. Szkoła nawet nie próbuje być przewodniczką po świecie, nie daje narzędzi do jego rozumienia, poruszania się w nim, podejmowania decyzji, odcedzania prawdy od fałszu, szukania dobrych źródeł wiedzy. Nie uczy wyławiania informacji z gąszczu dezinformacji, nie uczy oddzielać fantazji od rzeczywistości. „To wydarzyło się naprawdę?” – o historii Polski, „Czytam książki historyczne, np. Hobbita” – nie wymyśliłam tych wypowiedzi, są dowodem na fiasko, jakie ponosi szkoła. W efekcie mnóstwo dzieciaków pozostaje wobec świata bezradnych i bezbronnych.
czytaj także
Trudno się dziwić, że mamy coraz więcej uczniów sfrustrowanych, przemęczonych, myślących o sobie coraz gorzej, choć przecież nie dają sobie rady dlatego, że po to jest skonstruowany ten system. Żeby pokazać na każdym kroku: jesteście słabi, nie szanujemy was, waszego czasu, waszego wysiłku. A jak będziecie się buntować, to przykręcimy śrubę. Coraz więcej dzieci w szkołach po prostu cierpi.
Odszkolnieni
Kryzys zdrowia psychicznego nie bierze się znikąd. Propozycja upchnięcia w szkolnych gabinetach psychologicznych niewykwalifikowanych studentów to tylko kolejny dowód lekceważenia zdrowia i życia dzieci. Dlatego coraz więcej rodziców szuka alternatyw, tyle że nie każdego stać na opłacenie czesnego w szkole prywatnej czy społecznej. Pandemia pokazała zaś wszystkim, że można też uczyć się w domach. Według danych MEiN z 30 września w edukacji domowej uczy się już 48 114 uczniów, co oznacza wzrost wobec czerwca o blisko 6 tysięcy osób. Pierwszy raz w historii liczba uczniów liceów w ED jest wyższa od liczby uczniów szkół podstawowych w tym trybie. W ciągu ostatnich trzech lat zaobserwowano prawie 370 proc. wzrost liczby uczniów liceów w ED.
Edukacja domowa jeszcze parę lat temu była najpopularniejsza w środowiskach konserwatywno-religijnych, gdzie rodzice próbowali wychowywać dzieci według swoich wartości, chroniąc je zarazem przed dysonansem poznawczym, którego siłą rzeczy musiałyby doświadczać, spotykając się w szkołach z przeróżnymi postawami. W ostatnich latach, pod presją kolejnych reform systemu edukacji, po edukację domową sięgały kolejne grupy, tym razem progresywne, z wysokim kapitałem kulturowym, dysponujące czasem, mogące posiłkować się korepetycjami albo współpracującą rodziną. Ukuto pojęcie „odszkolnienia”, czyli zmiany rytmu edukacji, a przede wszystkim zmiany źródła motywacji z zewnętrznej związanej z ocenami, sprawdzianami i przymusem, na wewnętrzną, wynikającą z ciekawości. Korzystały z tej drogi najczęściej dzieci uzdolnione w różnych obszarach, chcące poświęcać więcej czasu na treningi sportowe, rozwój artystyczny czy naukowy. Ten sposób nauki okazał się również pomocny dla dzieci mierzących się z kryzysem zdrowia psychicznego, które czasem po roku–dwóch wracały do szkoły systemowej.
Widać też coraz szybszy rozwój branży edTech: powstają kolejne platformy wspierające edukację domową, dzięki którym uczniowie mogą przyswajać wiedzę według własnego rytmu, częściej pracując metodami projektowymi, skupiając się na jednym–dwóch przedmiotach w danym czasie.
To rozwiązanie oczywiście nie jest dla wszystkich: za edukację domową biorą odpowiedzialność rodzice, muszą zatem dysponować czasem, umiejętnościami, wiedzą o tym, gdzie szukać wsparcia, a także sprzętem i internetem. Rosnące zainteresowanie edukacją domową pokazuje jednak, że jest coraz więcej osób zdeterminowanych, by szukać innych rozwiązań edukacyjnych, by eksperymentować z metodami, które pozwolą na edukację bardziej odpowiadającą aktualnym i przyszłym wyzwaniom.
Wiele z nich chętnie wróciłoby do szkoły, gdyby nie kojarzyła się przede wszystkim z opresją i zmęczeniem.
Diduszko-Zyglewska: Lewica ma konkretny plan na wsparcie kultury i edukacji
czytaj także
Te eksperymenty na razie rozwijają się oddolnie i raczej wbrew sympatiom tak rządu, jak i samorządów. Obawy związane z rosnącą popularnością edukacji domowej są zresztą zrozumiałe. Z jednej strony to kwestie finansowe – tu dobrym przykładem jest samorząd warszawski, który stanął przed wyzwaniem finansowania tysięcy nowych uczniów Szkoły w Chmurze spoza Warszawy. Innym problemem jest obawa, wynikająca z doświadczeń pandemii, że dzieciaki mogą „znikać”, kiedy nie będzie żadnej instytucji, która będzie miała szansę interweniować, gdyby doświadczały przemocy, braku opieki, zaniedbania. Trzecia obawa dotyczy tego, że nowe modele wymykają się pomysłom na kształtowanie nowego obywatela. Jeszcze inne dotyczą kwestii socjalizacji dzieci w ramach ED, ich rozwoju fizycznego, zagrożenia uzależnieniami np. od gier czy internetu. Kolejna wreszcie dotyczy samej jakości edukacji, którą odbierają.
Czy nauczycieli da się zastąpić?
Oddolnie rozwijają się i inne eksperymentalne rozwiązania. Czasem, jak pokazuje projekt Budzącej się Szkoły, jest to możliwe nawet w szkołach publicznych, lecz niestety coraz mniej jest nauczycieli zdeterminowanych, by szkołę ulepszać w ramach istniejącego systemu. Oni też uciekają z edukacji publicznej.
Minister edukacji musi być bardzo z siebie zadowolony. Mimo faktu, że 1 września pod siedzibą MEiN znów demonstrowali nauczyciele, domagając się podwyżek płac i dowodząc, że marne pensje i coraz gorsze warunki pracy popychają ich do ucieczki z zawodu – minister przekonuje, że nie ma problemu. Nauczycieli się dociśnie, pensje starczają na miskę ryżu, więc belfrzy wezmą (i biorą) jeszcze dodatkowe pół, albo nawet trzy czwarte etatu i jeszcze parę godzin w innej szkole.
Czy rząd martwi się tym, że nauczycielskie pensje nie starczają na życie? Ależ skąd, władza ustami Piotra Uścińskiego radzi: zamieszkaj za miastem i weź – nie, nie kredyt, bo na to już nauczycieli nie stać – dodatkowe godziny.
czytaj także
W końcu takie były oczekiwania od początku deformy, żeby nauczyciele zaczęli pracować jak zwykli ludzie: pod tablicą nawet i 40 godzin w tygodniu. Zresztą mają wakacje, a to przecież obraza boska, żeby na wakacjach dwa miesiące w domu siedzieć! No to już nie siedzą, bo dla aż 20 procent z nich niskie pensje okazały się zachętą, by w czasie wakacji wyjechać do pracy, np. do Niemiec, zbierać warzywa, pracować na kasie, sprzątać. Dla kolejnych 20 procent, by spróbować się przebranżowić, uciec ze szkoły.
Czy nauczyciele czują się jeszcze potrzebni? Na pewno tacy są. Ale role, w jakich są upychani, dla wielu mogą być zbyt ciasne. W systemie, który polega na ciągłym ocenianiu, pilnowaniu, dyscyplinowaniu, strofowaniu, nie ma zbyt wiele miejsca na bycie pedagogiem, na nawiązanie z uczniami relacji, budowanie zaufania, które jest potrzebne, żeby ktoś zechciał za przewodnikiem przez świat podążać.
Kwestia wychowania już od lat była „gorącym kartoflem” przerzucanym między szkołami a rodzicami. Rodzice, nieustannie zarobieni, nie mają czasu na wychowywanie i oczekują tego od szkoły, a nauczycielom wychowywać też się nie chce, bo to już wyjątkowo ciężka praca. Brakuje im też często autorytetu, który w społeczeństwie konsumpcyjnym wiąże się powszechnie z zasobnością portfela. Nauczyciel musi się zatem coraz częściej przedzierzgać w strażnika, pilnującego klasy, cenzora, strzegącego, by mówić np. o Niemcach (zamiast o Krzyżakach), podającego i odbierającego kolejne testy i sprawdziany, których jest tyle, że sprawdzanie „z klucza” staje się jedynym wyjściem, by to zadanie ogarnąć. Przestrzeni na wymianę myśli, na swobodną dyskusję, na budowę współpracujących ze sobą grup projektowych jest coraz mniej. Często osobami w szkołach, które nawiązują więź z uczniami, są woźne, pomagające dzieciakom szukać zagubionych butów, bluz i czapek czy pocieszające te płaczące w szatni z powodu złej oceny.
Jednak wszystkie funkcje nadzorcze są zastępowalne: sztuczna inteligencja będzie mogła zaraz sprawdzać wydajność, poprawność odpowiedzi oraz układać pytania. Na wejściu do szkoły będzie można odbijać kartę jak w Amazonie.
czytaj także
Czym to się skończy, wiadomo dość dobrze: coraz powszechniejszymi kryzysami zdrowia psychicznego.
Dlatego w tej zmieniającej się szybko rzeczywistości nauczyciele muszą znaleźć dla siebie inną rolę: właśnie tę ludzką, w której nikt ich nie zastąpi. Tak jak nie zastąpi prawdziwej relacji między nauczycielem a uczniem żadna forma edukacji zdalnej. Wiele, jeśli nie większość dzieci tak w szkole, jak w edukacji domowej wspierana jest przez korepetytorów, którzy nie tylko przygotują do sprawdzianu czy zaliczenia, ale mogą zarażać pasją, pokazać, jak świat jest ciekawy, docenią wolność i ciekawość młodych ludzi, nawiążą z nimi relację, będą przewodniczką i wsparciem dla młodych, przechodzących przez procesy dojrzewania, socjalizacji, okażą się człowiekiem. Korepetytor to jednak wciąż rozwiązanie dla wybranych. Jeśli nie nastąpią zmiany, zawód guwernantki 3:0 będzie luksusem klasy wyższej. Reszta dzieciaków będzie obcować ze sztuczną inteligencją.
Z okazji Dnia Nauczycielki i Nauczyciela życzę im wszystkim, by mogli sprawować swą podstawową i najważniejszą rolę: ludzi, pedagogów, przewodniczek. W publicznych, powszechnych szkołach. W tym nic ich nie zastąpi.