Kinga Dunin czyta, Weekend

Intymne wyznania, szczerość – ale nie z tych powodów to ważna książka [„Moja ukochana i ja” Renaty Lis]

Chociaż najnowsza książka Renaty Lis reklamowana jest sloganem, że każda lesbijka musi ją przeczytać, to jest ona przynajmniej w równej mierze queerowa. Kinga Dunin czyta nową książkę Renaty Lis – „Moja ukochana i ja” – oraz „Podwilcze” Martyny Bundy.

Renata Lis, Moja ukochana i ja, Wydawnictwo Literackie 2023

Teczka jest z brązowej tektury, zawiązana na tasiemki. Dwa słowa wypisane na niej pismem technicznym mojego ojca mówią o mnie i nie o mnie: Renata-Katarzyna.

Po docenionych, ale jednak erudycyjnych esejach takich jak Ręka Flauberta czy Lesbos Renata Lis tym razem z książką, która ma szanse podbić serca szerokiego grona czytelników. To po prostu opis życia, które mogłoby być lepsze, ale także dużo gorsze. Dzieciństwo, młodość, wielka miłość, trwający ćwierć wieku udany związek, w którym oczywiście pojawiają się jakieś zawirowania, ale z czasem tylko się umacnia. Praca – o tym najmniej, podróże. Trudne wydarzenia, nieudane małżeństwo rodziców, choroby, depresja, śmierć bliskiej osoby… Żadne życie nie jest pasmem niczym niezmąconego szczęścia.

Intymne wyznania, szczerość, ale nieprzekraczająca granicy, za którą mogłaby się stać ekshibicjonizmem. Bardzo ładnie napisane, czyta się dobrze – może to wystarczyłoby na dobrą książkę, bo w końcu często właśnie tego szukamy, możliwości wglądu w cudze życie, porównywania go z własnymi doświadczeniami.

Tylko że to nie jest o tym, albo przynajmniej nie tylko o tym. To książka ważna zupełnie z innych powodów. I spróbuję tutaj te powody, czy problemy, nad którymi warto się przy okazji zastanowić, wymienić.

Niektóre przynajmniej dla mnie, pewno też dla naszych czytelników, są dość oczywiste. Homofobia wpisana w naszą kulturę, jej drobne przejawy, których można nie dostrzec, jeśli nas nie dotyczą, brak akceptacji dla odmienności, kolejne próby wprowadzenia związków czy też małżeństw jednopłciowych, które każdorazowo spełzły na niczym. Kłopoty z coming outem w świecie przyjmowanej za oczywistą heteronormatywnością. Patriarchat, szczególnie ten na poziomie rodziny, często podtrzymywany i umacniany przez kobiety, także trenowany już w szkole, w grupach rówieśniczych. Katolicyzm konformistyczny i oparty na hipokryzji oraz dlaczego warto dokonać aktu apostazji. Nie są to jednak w tej książce jedynie słuszne deklaracje, tylko wiele osobistych, czasem nawet drobnych, ale znaczących przeżyć.

Po co lesbijkom małżeństwo? Żeby mogły się rozwieść

Dla mnie jednak najciekawsze były te może mniej oczywiste kwestie. Twierdzenie, że lesbijki nie mają dostatecznej reprezentacji w kulturze, często zbywane jest podobnie jak zwracanie uwagi na niedostateczną reprezentację kobiet w polityce – no przecież jest ta i tamta, zdarza się, że bywają nawet premierkami. Tak, a na Netfliksie jest kilka seriali o lesbijkach i jest jeden czy drugi film, przecież są jakieś znane wyoutowane pary… A jak ich nie ma dość, to niech się outują, piszą książki i robią seriale.

Jeśli dobrze zrozumiałam autorkę, u podstaw tego problemu może leżeć stosunek do erotyzmu i seksu lesbijskiego, który z natury rzeczy uznawany jest za gorszy, może nawet niemożliwy. Prawdziwy seks musi być męski, władczy i związany z penetracją. Trudno docenić inny w kulturze, której totemem jest wciąż fallus. Za tym idzie lekceważenie związków między kobietami, jako nie do końca poważnych, mniej wartościowych, przejściowych, bo przecież najważniejsze są te z mężczyznami. I jeszcze ta konieczność dopełnienia związku posiadaniem dzieci. Lis pięknie pisze o seksie lesbijskim, który jest inny i podważa całą tę kulturę. Oraz o głębokim, autentycznym związku, który zbudowały z partnerką.

Kowalska przeżyła z autorką „Nocy i dni” 22 lata i stworzyła z nią nierozerwalny związek

Ale czy to naprawdę jest seks lesbijski, czy chodzi o coś bardziej złożonego? Czemu w Lesbos pisała o „lesbijkach”, skąd ten cudzysłów? Chociaż najnowsza książka reklamowana jest sloganem, że każda lesbijka musi ją przeczytać, to jest ona przynajmniej w równej mierze queerowa. Dzisiaj niehetero orientacja seksualna stała się czymś, bo ja wiem – konserwatywnym? Interesująca jest tożsamość płciowa. Queer, który zawsze dowartościowywał różnorodność, płynność, zmienność, niejednoznaczność, z jednej strony jest na sztandarach, z drugiej tworzy wiele nowych mocno określonych tożsamości, domagających się miejsca, uwagi i nazwy. Swoich zaimków. Trochę tak – po wittgensteinowsku – jakby bez języka wszystko to kiedyś nie istniało.

Bohater, bohaterka, bohatero

Lis i jej partnerka są starsze – jedna po pięćdziesiątce, druga po sześćdziesiątce – i chyba lepiej czują się w tej płynnej, zmiennej i wielowymiarowej przestrzeni. Autorka opisuje swoje odczucia z dzieciństwa, kiedy nie chciała być dziewczynką, ale to wcale nie znaczyło, że chciała być chłopcem. Może nawet nie chciała być osobą niebinarną. (I ta nudna Ania z Zielonego Wzgórza, jakże dobrze to rozumiem!) Pokazuje, jak w ich życiu prywatnym identyfikacje płciowe i te związane z orientacją, chwilowo przyjmowane role, towarzyszące temu gry językowe mogą się zmieniać. Trudno to wszystko upchnąć w kategoriach: „kobieta” czy „lesbijka”. Tu przywołuje spór z Argonautów Maggie Nelson: Czy dla tych wszystkich niemieszczących się w sztywnych podziałach binarnych i cis-kategoriach przeżyć, identyfikacji i praktyk życiowych potrzebny jest nowy język? A może wystarczają nasze prywatne wynalazki? Tu chyba odpowiedź jest taka, że w polityce i aktywizmie niuanse jednak się nie sprawdzają.

Z Księżyca czy z Netflixa?

Ciekawe jest też to, co pisze Lis o awansie społecznym. Choć twierdzi, że pochodzi z klasy ludowej, to jednak jest to raczej niższa klasa średnia, w każdym razie jej rodzice nie pracowali fizycznie. Jednak kapitał kulturowy i ta gorsza część Warszawy, czyli Targówek, sprawiały, że miała co nadrabiać. Bourdieu i Eribon… Jednak jest też specyfika polskich realiów, szczególnie tych historycznych, z czasów PRL-u. Ach, ta elita ducha i intelektu, jaką była walcząca z komuną opozycja, która jednocześnie była gotowa nosić na rękach każdego Robotnika. Jaka się za tym kryła prawdziwa gra prestiżu i pogardy, to warte zastanowienia, szczególnie spostrzeżenie, w jaki sposób ta dystynkcja klasowa posługiwała się szantażem patriotycznym.

To ważna książka i chociaż z osobistymi doświadczeniami w zasadzie trudno dyskutować, to jednak warta i dyskusji, i głębszej niż ta analizy.

Cher Monsieur Eribon

*
Martyna Bunda, Podwilcze, Wydawnictwo Literackie 2023

Najpierw dostrzegła szyję. Bardzo długą. Płynnie łączyła czarne włochate ciało z ładnie wysklepioną głową. Linia biegła lekko, tuż nad karkiem wyginając się w szlachetny łuk. Piękne. Kiedyś przed wielu laty, Kornelia widziała podobną olbrzymkę.

Ta olbrzymka to sznaucer olbrzymi i te psy są ważnymi bohaterami tej powieści. Zaczyna się od tego, że Kornelia jest bohaterką medialnego seksskandalu, chociaż nie poznajemy na razie szczegółów. Znajduje w internecie interesującą propozycję – ma na dłuższy czas zająć się dwiema sznaucerkami, gdzieś na głębokiej prowincji, w pięknym pałacyku. Właściciel pałacyku i psów musi na dłużej wyjechać do Niemiec w sprawach spadkowych.

W jej sytuacji to idealne wyjście i chyba już następnego dnia tam jedzie, do Podwilcza. Będzie musiała dogadać się z psami, żyć w samotności, co, jak wiadomo, sprzyja refleksjom. Pozna historię rodziny, która mieszkała w tym miejscu, i genealogię psów. Niektóre z nich bywają wyjątkowe, czasem uciekają do lasu, w którym potrafią przeżyć, a może też krzyżują się z wilkami. Jednak swoje młode przyprowadzają ludziom, żeby się nimi zajęli.

I w ten sposób dostaje szczeniaka, który jest trudny, i to mało powiedziane. Demoluje wszystko, wymaga nieustannej uwagi, jest agresywny. Ale oczywiście jest też cudowny, trzeba go tylko dobrze ułożyć. Należy do tych wyjątkowych psów pochodzących z Podwilcza, które mają hiper wyostrzone zmysły, są jakby bardziej jeszcze zwierzętami niż zwykłe psy. Jednocześnie są piękne, można patrzeć na nie też jak na dzieła sztuki, w końcu czy nie po to istnieją wystawy psów rasowych? Zdolność doceniania i przeżywania piękna to cecha specyficznie ludzka. Tu pojawią się rozważania o tym, jak zdolność tworzenia i obcowania ze sztuką równoważą człowiekowi jego brak siły i zwierzęcych instynktów.

Świat kobiet i bez kobiet

Jednak obcowanie ze sztuką wymaga przygotowania, wróćmy zatem do dzieciństwa Kornelii. Wychowuje ją samotna, przepracowana matka, surowa i nierozumiejąca swojej córki. Śpią w jednym łóżku, na waleta, i Kornelia co noc wącha pachnące cebulą, zimne stopy matki. Bieda biedą, ale mają psa i jest to przepiękna sznaucerka olbrzymka. Żeby ratować domowe finanse, Kornelia postanawia połączyć ją z psem z sąsiedztwa i sprzedać szczeniaki. Dziewczynka przy okazji dowie się czegoś o seksualnym życiu zwierząt oraz o porodzie – to akurat jedna z najbarwniej przejmujących scen w powieści. A przy okazji pozna panią Narcyzę, właścicielkę psa.

Narcyza ma piękną rodzinę, mieszka w pięknym domu, sama jest piękna i kocha sztukę. Zostanie mistrzynią Kornelii, a jednocześnie powstanie między nimi silna więź, której istotą nie jest tylko przekazywanie wiedzy. Na przykład, opowiadając o dziełach, malarzach, Narcyza opowie jej także o modelkach, bohaterkach obrazów. A poza tym ich emocjonalne relacje są też związane z pożądaniem, miłością – chociaż nie dochodzi tu do oczywistych nadużyć. Do nieoczywistych chyba tak, ale jest to też piękne, rozwijające. Kornelia, której późniejsze życie emocjonalne i seksualne niezbyt dobrze się układa, zawsze będzie tęskniła za Narcyzą. Może ją odnajdzie, zgłębiając historię Podwilcza? A może będzie to jedynie pogoń za wspomnieniami?

Kornelia powtórzy ten model relacji ze swoją uczennicą i to będzie ten seksskandal wspomniany na początku powieści. Z jednej strony zwierzęcy seks, z drugiej kobiece pożądanie, wielowymiarowe, bogate, może nawet seksu niepotrzebujące. No i jakaś kobieca odmiana „greckiej miłości”, inicjacji młodych chłopców przez starszych mężczyzn. Kornelia wróci z Podwilcza do swoich problemów, poznamy też dalsze losy jej nieszczęśliwej i złej matki, która odnajdzie szczęście z inną kobietą.

Dobrze i szybko mi się to czytało, ale z jakimś rodzajem niewygody, poczucia, że są to wydumane historie. Może powinnam powiedzieć grzeczniej – wymyślone, no ale w fikcji literackiej zawsze są to wymyślone historie. Pytanie, czy zawieszamy tę wiedzę w trakcie lektury i czytamy tak, jakby były prawdziwe. Niebieskie koty (chociaż takich, aż tak niebieskich, kotów nie ma) z poprzedniej powieści kupiłam, a sznaucery (są!) jakoś mniej mnie przekonały.

636 lat samotności

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij