Choć do kompletu zabrakło piastowskich wojów, rycerzy spod Grunwaldu, sobowtórów Sobieskiego i księdza Skorupki, kosynierów Kościuszki, orłów Górskiego i Pudziana, stolica wyglądała w niedzielę, jakby całe narodowe imaginarium w jakiejś pokracznej formie wyszło na ulice, by „bronić papieża”.
Sądząc po zdjęciach i telewizyjnych relacjach z niedzieli, mobilizacja wokół „obrony dobrego imienia Jana Pawła II” wyszła dość średnio. Papieskie marsze pobłogosławione przez rządzący obóz i sprzymierzoną z nim część Episkopatu nie powalały frekwencją, często wyglądały dość absurdalnie, a poczucia groteski dopełniła akcja z papieską kremówką w Pendolino.
czytaj także
Zanim jednak opozycja i sympatyzująca z nią część opinii publicznej z ulgą odetchnie, że papieska mobilizacja nie zażarła, a PiS przegrzał sprawę, warto zrobić pauzę. Bo o tym, czy PiS przegrzał, czy nie, zadecyduje nie frekwencja na marszach z ostatniej niedzieli, ale wyniki rządzącej koalicji w jesiennych wyborach.
Imaginarium na ulicy
Na razie rzeczywiście wszystko wydaje się wskazywać, że papieski temat okazał się kapiszonem. Choć media Sakiewicza mówiły o 200 tysiącach uczestników warszawskiego marszu, to bardziej obiektywne źródła szacują frekwencję na około 10 tysięcy osób.
Z pewnością zdjęcia przedstawiające uczestników marszu w okolicach ronda Dmowskiego pokazują ułamek tłumów, jakie gromadziły się w tym samym miejscu dwa lata temu, by zaprotestować przeciw wyrokowi Trybunału Przyłębskiej, praktycznie zakazującego w Polsce aborcji. O wiele liczniejsze były też protesty z 2017 roku przeciw reformom sądownictwa Ziobry. W pozostałych miastach wojewódzkich marsze gromadziły po kilkaset osób, jeśli w ogóle się odbyły.
Biorąc pod uwagę wsparcie rządzącej partii i jej aparatu medialnego, to bardzo słabe wyniki. Reportaż TVN – który Jarosław Kaczyński nie wprost nazwał w opublikowanym przez PAP liście do członków PiS „bezprecedensową kampanią insynuacji i pomówień wymierzonych w świętego Jana Pawła II” – nie wyprowadził masowo Polaków na ulicę. Polska tradycjonalistyczna, papiesko-pisowska, katolicka nie nakryła czapkami stolicy, o pozostałych dużych miastach nie wspominając.
Z tym że stawiając taką diagnozę, trzeba zrobić jedno istotne zastrzeżenie. W przeciwieństwie do grup, które oburzył wyrok TK Przyłębskiej czy ataki PiS na niezawisłość sądów, elektorat dający się zmobilizować wokół obrony papieża nie mieszka w większości w stolicy, Poznaniu, Wrocławiu, a nawet w „papieskim Krakowie”. Jest rozsiany po Polsce lokalnej, można zgadywać, że jest tym liczniejszy, im większa liczba osób co niedzielę biorących udział w mszy świętej na danym terenie. Z powodu takich kwestii jak wiek, stan zdrowia, ubóstwo „papieski elektorat” jest też średnio mobilny, nie zawsze może podjechać na protest do Warszawy czy nawet najbliższego większego ośrodka. Niekoniecznie potrafi też zorganizować przez Facebooka demonstrację papieską w swoim miasteczku.
Może za to stawić się jesienią przy urnach i poprzeć partię kojarzoną z obroną „dobrego imienia Jana Pawła II”. Do obwodowej komisji wyborczej ma bliżej niż na protest, zwłaszcza po wdrożeniu pisowskiej reformy kodeksu wyborczego. PiS nie gra o to, by wyciągnąć ludzi czujących związek z papieżem na ulice w kwietniu, tylko by zmobilizować ich na wybory w październiku. Bo jak pokazuje też los protestów z 2020 roku, same tłumy na ulicach koniec końców nie wygrywają wyborów i nie wymuszają żadnych konkretnych zmian. Mimo protestów drakońskie przepisy aborcyjne wprowadzone przez wyrok Przyłębskiej do dziś obowiązują w polskim prawie.
Czy telewizyjne obrazy z niedzieli będą w stanie zmobilizować konserwatywnych wyborców do głosowania na PiS? Dla obserwatora z zewnątrz papieskie marsze przybrały dość kuriozalną formę, zwłaszcza ten w stolicy.
W Warszawie na ulice wyszli panowie w sarmackich strojach, wyjechali ułani na koniach, stawiły się sobowtóry Piłsudskiego – jak wiadomo, gorącego katolika – i grupa mężczyzn w kostiumach wyglądających, jakby urwali się z planu dystopijnego serialu o Polsce rządzonej przez katolickich integrystów, gdzie policja religijna pilnuje, czy obywatele odmówili codzienną przepisową porcję różańca. Choć do kompletu zabrakło jeszcze piastowskich wojów, rycerzy spod Grunwaldu, sobowtórów Sobieskiego i księdza Skorupki, kosynierów Kościuszki, orłów Górskiego i Pudziana, stolica wyglądała, jakby cała polska historia, całe narodowe imaginarium, w jakiejś pokracznej, pokręconej formie, wyszło na ulice, by „bronić papieża”. Nawet nie tyle jako religijnego przywódcy czy katolickiego świętego, ile jako obiektu kultu z narodowego panteonu.
czytaj także
Prawdziwym adresatem tego spektaklu była nie stolica z jej bardziej liberalną niż polska średnia ludnością, tylko powiaty i gminy głosujące na PiS, oglądające transmisje z marszu w TVP. To do nich miała trafić retoryka i estetyka marszu, ułani i politycy Solidarnej Polski, minister Błaszczak i sarmaccy rekonstruktorzy, antyaborcyjne hasła i cała budowana wokół postaci papieża Polaka polityczna wizja wspólnoty.
I niestety, jak nie byłoby to niewidoczne z Warszawy, ciągle całkiem liczna jest Polska, do której ten estetyczno-polityczny idiom trafia i przemawia. Podobnie jak całkiem liczni są wyborcy, do których ze swoim specyficznym przekazem idealnie trafia Beata Szydło – polityczka przez bardziej wielkomiejski elektorat traktowania w protekcjonalny, czasem wręcz klasistowski sposób jako symbol politycznego obciachu.
Papież i polska wspólnota wyobrażona
Parada rekonstruktorów na warszawskim marszu idealnie wpisywała się w to, jak PiS ustawia spór o papieża. Partia Kaczyńskiego nie ukrywa bowiem, że nie chodzi jej o religię, materialną prawdę o Karolu Wojtyle, czy nawet o ochronę kościelnej instytucji przed niesprawiedliwymi atakami. Nie, spór o papieża PiS ustawia w kategoriach narodowych, broni papieża jako postaci, w której skupia się duma i honor Polaków, wokół której ogniskuje się cała polska wspólnota.
„Bezpośredni cel tej haniebnej akcji defamacyjnej […] może być tylko jeden: zniszczenie autorytetu najwybitniejszego Polaka w naszych dziejach, zszarganie jego imienia i przemilczenie zasług, moralne zdegradowanie go do poziomu ludzi popełniających czyny pedofilskie. Ale zamysłem docelowym, finalnym, stojącym za tymi obrzydliwymi manipulacjami jest zniszczenie więzów społecznych, zdezintegrowanie i atomizacja społeczeństwa, uczynienie go zewnątrzsterownym, a więc bezbronnym wobec socjotechnicznych zabiegów oraz niezdolnym do myślenia i działania w kategoriach wspólnotowych” – pisał we wspomnianym liście do członków partii Kaczyński.
Lider PiS od lat głosił diagnozę, że w Polsce jedyną alternatywą dla katolickiego systemu wartości jest nihilizm. Teraz, jak widzimy, diagnoza ta zyskuje nowy wymiar: Polska potrzebuje nie tylko Kościoła, ale i narodowego kultu Jana Pawła II, bo bez niego naród rozpadnie się, rozbiegnie jak stado baranów bez pasterza, straci zdolność do działania jako wspólnota polityczna.
Ta wizja nie ma oczywiście wiele wspólnego z rzeczywistością. W Polsce rośnie grupa osób, która dobrze czuje się w swojej polskości, chce angażować się obywatelsko, czuje odpowiedzialność za swój kraj, choć Jan Paweł II nie jest im do tego wszystkiego w ogóle potrzebny, podobnie jak jego myśl społeczno-polityczna. Ta grupa nie będzie w stanie odnaleźć się w projektowanej przez PiS wizji narodowej wspólnoty, w której złożona, pluralistyczna, pełna fascynujących odnóg i niezrealizowanych potencjalności polska historia zostaje zredukowana do prostej linii biegnącej od chrztu do papieża Polaka i Kaczyńskiego.
Wspólnota budowana wokół figury Jana Pawła II coraz większą grupę ludzi odstręcza też swoim autorytaryzmem, kultem jednostki, niezdolnością do zmierzenia się z faktami. Ten miks autorytaryzmu i dziecinnej odmowy konfrontacji z rzeczywistością doskonale widać w niedawnym sondażu IPSOS dla OKO.press i Tok FM, gdzie aż 49 proc. ankietowanych zadeklarowało, że dziennikarze nie powinni badać przeszłości Jana Pawła II. Autorytet trzeba, jak widać, zostawić w spokoju.
Całkiem spora grupa odpowiadająca w ten sposób najpewniej doskonale odnajduje się w autorytarnej okołopapieskiej wspólnocie budowanej właśnie przez PiS. Ale także dla wielu osób odległych od rządzącej partii, a nawet od jej sposobu „obrony papieża”, Jan Paweł II pozostaje – przynajmniej w deklaracjach – ważnym autorytetem, kluczowym dla ich poczucia narodowej tożsamości i rozumienia najnowszej historii Polski. Ten sam sondaż IPSOS pokazuje, że Jana Pawła II za autorytet poczytuje aż 72 proc. badanych.
Wśród partii demokratycznej opozycji tylko elektorat Lewicy pytany o to, czy Jan Paweł II jest ważnym autorytetem moralnym, odpowiada w większości (59 proc.) „nie”. Na pytanie, czy Jan Paweł II jest ważną postacią w twoim życiu, czy jest ci obojętny, tę drugą opcję w większości wybierają znów wyłącznie wyborcy Lewicy (57 proc.) oraz… Konfederacji (51 proc.). „Papież jest dla mnie ważną postacią” deklaruje aż 59 proc. wyborców PO oraz 79 proc. wyborców hipotetycznej wspólnej listy Polski 2050 i PSL-Koalicji Polskiej.
Oczywiście, w tego typu sondażach próba osób deklarujących głosowanie na poszczególne partie nie jest duża i trzeba brać to pod uwagę, analizując wyniki. Niemniej liczby te pokazują, że wspólnota uznająca figurę Jana Pawła II za istotną postać dla swojego rozumienia narodowej tożsamości, historii i więzi społecznej jest znacznie szersza niż osoby dziś deklarujące głosowanie na PiS. Kaczyński liczy, że pokazując tej wspólnocie, iż jest zagrożona przez opozycję i jej media, zmobilizuje wyborców, którzy z różnych przyczyn odpadli od PiS, a być może zrazi też wyborców opozycji do ich partii – jeśli te w ramach gry w papieską polaryzację popełnią błędy.
Jan Paweł II wprowadził Polskę do Europy. Czy teraz ją wyprowadzi?
czytaj także
Jak się odnaleźć w papieskiej polaryzacji?
Czy ta gra może się udać Kaczyńskiemu? Wszystko zależy od tego, co będzie działo się w ciągu następnych sześciu miesięcy. Od tego, czy wydarzenia takie jak wojna i kryzys zostawią miejsce na okołopapieskie spory i jak zachowa się opozycja.
Ta w sprawie papieża ma wyraźny problem, bo obawia się powtórki scenariusza z uchodźcami z 2015 roku i z prawami osób LGBT+ z 2019. Opozycja chyba do dziś nie wie, czy przegrała wtedy, bo za bardzo przesunęła się w progresywną stronę, czy dlatego, że tak przestraszyła się PiS, że nie była w stanie bronić swojego stanowiska.
Szukając odpowiedzi na to pytanie, warto pamiętać, że PiS nie wygrał w 2015 i 2019 tylko na antyuchodźczej i homofobicznej mobilizacji – choć bez wątpienia pomogły jej one w zwycięstwie. Bardzo istotne było jednak co innego: gospodarka. W 2015 roku PiS obiecał redystrybucyjną korektę i był w stanie wygrać ze zużytą władzą PO. W 2019 roku zebrał polityczną premię za to, że w oczach większości dotrzymał obietnicy sprzed czterech lat i za świetny stan gospodarki. Teraz gospodarka może po raz pierwszy grać przeciw PiS, opozycja powinna więc kierować publiczną debatę na to pole.
Nie oznacza to, że ma zupełnie rezygnować ze swoich postulatów w takich kwestiach jak prawa reprodukcyjne, relacje państwa i Kościoła czy związki partnerskie. Samym programem gospodarczym z PiS też się nie wygra, potrzebna jest polityczna wizja wspólnoty, odróżniająca demokratyczną stronę od PiS-u – Polski bardziej pluralistycznej, szanującej różne wartości i style życia, zapewniającą wolność realizacji własnych wartości i przekonań w życiu publicznym nie tylko narodowym katolikom, do czego faktycznie sprowadza się projekt pisowski.
Tę wizję można jednak przedstawiać w oderwaniu od papieskiego sporu, w który opozycja nie ma po co wchodzić. Jedyne, czego w tej kwestii jako wyborca oczekiwałbym od demokratycznych partii, to deklaracja: spór o Jana Pawła II nie jest tematem dla polityków, będzie się on w naturalny sposób toczył w społeczeństwie obywatelskim, my będziemy tylko pilnować, by nikt nie ograniczał wolności słowa biorących w nim udział stron.
czytaj także
Najgorsze, co można zrobić, to dostarczać PiS paliwa do papieskiej mobilizacji. Akty wandalizmu papieskich pomników, niezależnie od przyczyn takiego oddolnego antypapieskiego ikonoklazmu, to polityczne złoto dla PiS, wzmacniające poczucie zagrożenia w elektoracie, dla którego Jan Paweł II pozostaje ciągle ważną figurą.
Marsze papieskie organizowane, gdy nikt nie atakuje papieża, będą wyglądały podobnie jak kolejne miesięcznice smoleńskie, z których sam PiS musiał zrezygnować, gdyż zrażały wyborców.
Choć nie zawsze da się zejść z osi polaryzacji, jaką narzuca przeciwnik, w kwestii papieskiej opozycja ma do tego pole. Jeśli skutecznie nie da się uwikłać PiS w bitwę na warunkach Kaczyńskiego, jesienią może okazać się, że wyniki PiS będą wyglądały równie słabo jak niedzielne marsze.