Nie idą na nas zbrojne oddziały, ale ludzie wciąż jeszcze pełni nadziei na lepszy los, chcący żyć, pracować, a dzieci posłać do szkoły. I przeciw tym ludziom PiS wysyła uzbrojonych, brutalnych żołnierzy. Jednak jeśli teraz wysyłamy wojsko, odbierając ludziom nadzieję, to musimy umieć sobie wyobrazić, że następnym razem przyjdą ludzie bez nadziei.
Na TikToku, Facebooku czy Twitterze pełno jest postów na temat polsko-białoruskiej granicy. Jest na przykład film, na którym widać wesołych ludzi jadących przez Białoruś jak na wycieczkę. Na jednym ze zdjęć z kolei chłopak trzyma bose, poranione stopy na walizce, takiej podręcznej, na kółkach, samolotowej. Ci ludzie, jadąc z różnych miejsc autobusami i samolotami, nie do końca wyobrażają sobie, czym jest przeprawa przez puszczę, tym bardziej przekonywani przez agentów-przemytników, że do Niemiec jest tędy blisko, a podróż jest znacznie bezpieczniejsza niż przez Grecję. Nie wiedzą, co ich czeka, ale mają nadzieję na lepszy los.
Kolejne filmy: chaotyczne ujęcia, krzyki i płacz dzieci w ciemnościach, prowizoryczne szałasy albo po prostu obozowiska pod gołym niebem, forsowanie zwojów drutu żyletkowego i wreszcie, interwencja polskich służb, które ciągną ludzi po błocie, przyduszają do ziemi, skuwają im ręce na plecach, wszystko przy akompaniamencie przeraźliwego krzyku dzieci i lamentu kobiet.
czytaj także
Pomiędzy filmami przewijają się ostrzeżenia w różnych językach pisane przez polskich aktywistów z grupy Rodziny bez Granic: „Przekraczanie granicy Białoruś–Polska jest nielegalne. Obecnie granice są zamknięte. Białoruskie służby okradają ludzi i siłą przepychają przez drut żyletkowy na granicy z Polską. Planują rozdzielanie rodzin. W Polsce ogłoszono Stan Wyjątkowy. Wojsko pilnuje granicy i nie przepuszcza nikogo. Osoby są wyłapywane w polskim lesie i zawracane na Białoruś. Strefa nadgraniczna staje się pułapką, z której nie ma wyjścia. Jest bardzo zimno (w nocy poniżej 0 stopni Celsjusza) i pada deszcz. Na Białorusi setki przybyszów głodują i nie mają wody. Jest duże ryzyko śmierci z wychłodzenia. Podróż na Białoruś to zagrożenie życia. Jest śmiertelnie niebezpiecznie. Kilka osób już umarło. Nie dajcie nabrać się oszustom, którzy chcą tylko Waszych pieniędzy”.
Na ostrzeżenia od polskich służb nie trafiłam. Pojawiają się za to kolejne prośby o pomoc w odszukaniu zaginionych w polsko-białoruskich lasach synów, córek, sąsiadów. Trwają dyskusje pod konkretnymi zdjęciami. Niektórzy nie wierzą, że tak właśnie jest, przekonują, że to zdjęcia z Grecji, sprzed sześciu lat z Bałkanów. Ktoś odpisuje: nie, to zdjęcie zrobiła Agnieszka Sokołowska z „Gazety Wyborczej”. Ale zdjęcia z innych miejsc i z innego czasu też można znaleźć, bo − jak to w internecie − wszystko się miesza, trzeba wiedzieć, czego szukać i na co się patrzy, bo sam obraz jeszcze nie wystarcza. Czasem wydaje się, że na zdjęciu ktoś się uśmiecha i macha, ale jak zajrzysz dalej, zobaczysz film z zatrzymania – i okaże się, że nikomu tam nie jest do śmiechu.
Albo znajdziesz zdjęcie dziecka przewożonego wojskową ciężarówką, albo kobietę z dzieckiem na kolanach w bagażniku radiowozu. Bez kontekstu nie wiesz, co się za tymi obrazami kryje. Nie wiesz, ale się domyślasz, domysłami dzielisz się z innymi. I te wszystkie domysły idą w świat, tłumaczone przez translatora Google. Chaos informacyjny wzmaga się z każdym dniem.
Jeśli jakaś wojna, to informacyjna
Z tego chaosu i niepewności bez wątpienia korzystają przemytnicy, pseudobiura podróży, którym łatwiej jest werbować kolejnych ludzi – po wmówieniu im, że to nie tak, nie tu, nieprawda. Chaos informacyjny w oczywisty sposób sprzyja też planom Łukaszenki. Jak można się przed tym bronić?
Gdyby polski rząd chciał poważnie do tego podejść, postawiłby namioty, sprowadził więcej urzędników do rozpatrywania wniosków azylowych, ewidencjonował ludzi przekraczających granicę i stworzył stronę, na której rodziny mogłyby się odnaleźć. Oficjalną i wiarygodną. Uruchomiłby skutecznie kanały dyplomatyczne, żeby trafić do mediów w krajach, z których przybywają ludzie, żeby ostrzec ich przed podstępem Łukaszenki. Robiłby wszystko, co się da, by zbudować wokół sprawy solidarność w obrębie Unii. I, oczywiście, wpuściłby medyków, żeby zadbali o chorych, oraz dziennikarzy, którzy mogliby zadawać pytania, wyjaśniać kontekst obrazów, które przesuwają się przed naszymi oczami, ale jesteśmy wobec nich całkowicie bezradne.
To wszystko przyniosłoby ulgę uchodźcom, ale i społeczeństwu, które czuje, że instytucje państwa zawodzą, a ich pomoc: przesyłane buty, koce, ubrania, śpiwory, zupy i pieniądze i tak pozwalają tylko nielicznym przeżyć jeszcze dzień, jeszcze dwa, ale nie rozwiązują problemu.
Rządowi jednak najwyraźniej w to graj. Pracownik, no bo chyba nie dziennikarz, TVP info Michał Adamczyk w rozmowie z Agnieszką Dziemianowicz-Bąk pytał, po co właściwie potrzebni dziennikarze na granicy, skoro straż graniczna przesyła swoje materiały? No pewnie! Po co komu rzetelna informacja? Nie wystarczy prosty przekaz dnia? To rzeczywistość powinna się do niego nagiąć. No i po co ma się jakiś dziennikarz szwendać, pytania zadawać, straży granicznej i wojsku przeszkadzać? Wojsku, dodajmy, którego będzie coraz więcej, bo, jak zapowiada Jarosław Kaczyński, mamy „stan wojenny” (!) w związku z wojną hybrydową, sprowadza się więc na granicę kolejne 5 tysięcy żołnierzy. Prezes PiS, bazując na tej wojennej retoryce, przeforsował już w parlamencie budowę muru, przepisy legalizujące wywózki, niezgodne z obowiązującymi konwencjami, a teraz jeszcze zapowiada Ustawę w obronie ojczyzny, która ma pozwolić na rozbudowę armii, żeby: „Polska była państwem militarnie silnym, należącym do najsilniejszych. Taki jest nasz cel”. Tylko że nie siłą państwa, siłą sojuszy i siłą technologii, ale ciałami naszych synów i córek, za którymi kryć chce się rząd.
Wicepremier Jarosław Kaczyński w @MON_GOV_PL: Jednym z celów tego przedsięwzięcia jest umacnianie NATO i przekonywanie, że warto, że jest to potrzebne, że można. Chcemy, by Polska była państwem militarnie silnym, należącym do najsilniejszych. Taki jest nasz cel.
— Kancelaria Premiera (@PremierRP) October 26, 2021
Tymczasem, jeśli faktycznie jesteśmy na jakiejś wojnie, to informacyjnej, a jej nie wygramy za pomocą wojska. Nie wygramy jej też za pomocą bardzo grubymi nićmi szytej propagandy uprawianej przez rząd, której przykłady widzimy na kolejnych konferencjach, ani też za pomocą pozorowanych ruchów pomocowych, takich jak wysłanie konwoju humanitarnego do Białorusi.
Obaj wiemy, że Białoruś nikogo nie wpuści, więc dlaczego udaje Pan troskę, a nie apeluje do premiera @MorawieckiM by ten konwój pomógł ludziom po polskiej stronie?
— Franek Sterczewski (@f_sterczewski) October 23, 2021
Wygrać ją możemy, tylko stosując przejrzyste procedury i dopuszczając rzetelną, sprawdzoną informację. W świat idą tymczasem wstrząsające nagrania z granicy, obrazy dzieci otoczonych kordonami policji i straży granicznej, brutalności polskich służb, obojętności, z jaką patrzą na proszących o pomoc, wreszcie przyczepionych do drutów, zmarzniętych i zdesperowanych ludzi. Krążą też filmy zestawiające polskich uchodźców wędrujących do Iranu w czasie II wojny światowej, ze współczesnymi obrazkami spod granicy.
Gdyby Polska budowała swoją markę na dobrym winie, jak Włochy czy Francja, albo porządnej chemii i przemyśle, jak Niemcy, to może jeszcze nie byłoby tu takiego dysonansu. Ale Polska od lat buduje swoją markę na moralności, obronie chrześcijańskich wartości, szczyci się swoimi sprawiedliwymi wśród narodów świata, a czasem nawet przypomina o państwie („bez stosów”!) Jagiellonów, wielokulturowości i tradycyjnej polskiej gościnności. Wszystkie te klisze idą w drzazgi, albo raczej, leżą na granicy porwane przez drut żyletkowy. Mogą sobie jeździć po świecie autobusy z wymalowaną „niepodległą” i domagać się respektu, mogą pływać biało-czerwone żaglowce − wszystko to na nic. I tak nikt nie uwierzy w naszą wielkość, skoro przeciw głodnym ludziom wytaczamy wojska.
Powiedzą nam: 2021 pamiętamy
Nie uda też nam się wmówić nikomu, że znowu my tu jesteśmy ofiarami. Ofiarami tej wojny są uchodźcy, którzy znaleźli się w potwornej pułapce, między jednym bezdusznym rządem a drugim.
Mur, twierdza, oblężenie, wojsko, wojna. A przecież nie idą na nas zbrojne oddziały, tylko ludzie wciąż jeszcze pełni nadziei na lepszy los, na to, że trafiają do miejsca na Ziemi, gdzie nie tylko nie ma wojny, ale też obowiązują jakieś prawa, ludzie mogą pracować, a dzieci uczyć się. I przeciw tym ludziom PiS wysyła uzbrojonych, brutalnych żołnierzy.
Jednak jeśli teraz wysyłamy wojsko, odbierając ludziom nadzieję, to musimy umieć sobie wyobrazić, że następnym razem przyjdą ludzie bez nadziei.
Postulat numer jeden, to „zero śmierci na granicach”. I za to odpowiada państwo
czytaj także
Już niedługo ulicami Warszawy przejdzie marsz tych, co „pamiętają”. Niekoniecznie wiedzą, w imię czego wyrywają kostki z bruku i demolują kosze na śmieci, niekoniecznie wiedzą, co znaczy symbol, który przyjęli za swój, ale pamiętają, że było, i pamiętają traumę. Pamiętają, że byli tu jacyś Niemcy, i ta informacja starcza im za program i pomysł. Co roku mamy okazję widzieć i myśleć o tym, jak długo trwa trauma. Wojna trwała sześć lat, a kolejne pokolenia te sześć lat przerabiają wciąż i wciąż, kolejne wciąż czują nienawiść.
Za jakiś czas ktoś też nie będzie wiedział nic więcej niż to, że jacyś Polacy zostawili w lesie na śmierć z zimna siostry, braci, rodziców, dziadków. To właśnie będzie pamiętał i będzie w nim wzbierać nienawiść. To, co robimy na granicy teraz, robimy już na zawsze. Mogliście pomóc, a nie zrobiliście tego, mogliście ogrzać, a pozwoliliście zamarznąć − wypomną. To, że gdzieś tam jest Putin, a gdzieś Kaczyński czy Frontex, będzie już nieważne. Ważna będzie tylko pamięć o tym, że kiedyś jacyś Polacy zachowali się nieludzko.