Kraj

Rodzicu, nie bądź genderowym policjantem

Najlepiej byłoby pozbyć się stereotypowych nakładek i patrzeć na dziecko jak na indywidualność, dając mu to, czego potrzebuje najbardziej, czyli miłość i akceptację, niezależnie od płci i tego, jakie jest. Jeśli twój syn ma fazę na malowanie paznokci, pozwól mu eksperymentować, zamiast krzyczeć i pokazywać, że to, co uznawane za kobiece, jest gorsze i wstydliwe – mówi nam Magda Korczyńska, autorka projektu edukacyjnego „Jak wychowywać dziewczynki?”.

Paulina Januszewska: Czy współczesna rzeczywistość stawia dziewczynkom większe wymagania niż ta, w której pani dorastała?

Magda Korczyńska: Żyłam w świecie bez komórek, pierwszy telefon kupiłam sobie na pierwszym roku studiów, a Facebooka założyłam jeszcze później. Presja zbierania lajków i zagrożenia wynikające z dominacji wirtualnej, zwykle zniekształconej rzeczywistości mnie ominęły. Myślę więc, że tak: w okresie, w którym byłam nastolatką, dorastało się trochę łatwiej i można było popełniać więcej nieuwiecznionych na smartfonach błędów.

Cytując język internetu: „kiedyś to były czasy, a dzisiaj nie ma czasów”? Pytam, bo w przeszłości tę rolę, którą przejęły dziś media społecznościowe, w dużym stopniu odgrywały prasa kolorowa i telewizja. I one raczej umacniały mało emancypacyjny przekaz. A dziś na Instagramie roi się od feministycznych kont.

Dostrzegam ten postęp i ogromne zapotrzebowanie na takie inicjatywy jak moja. Ale to nie zmienia faktu, że social media silnie, zwykle negatywnie, oddziałują na nasze poczucie własnej wartości. Jedno tak naprawdę nie wyklucza drugiego, bo oprócz feministycznych, edukacyjnych profili w sieci pojawiają się też wpędzające nas w kompleksy reklamy czy poprawione filtrami zdjęcia influencerek. Do ciągłego poddawania nas i innych ocenie dochodzą manipulacje danymi, uzależnienia, kradzież prywatności. My, dorośli, sami nie radzimy sobie z tym, jak oddziałują na nas Facebook i Instagram, więc co mają powiedzieć dzieci?

To stawia rodzica chcącego jak najlepiej wychować córkę czy syna na straconej pozycji.

Nie do końca, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że wraz z wiekiem dziecka wpływ na jego wychowanie staje się coraz bardziej ograniczony. Ale to nie oznacza, że nie możemy zbudować mu solidnego fundamentu, który ma szansę przetrwać turbulencje powodowane przez media, internet, grupę rówieśniczą, będącą na pewnym etapie rozwoju ważniejszym punktem odniesienia niż rodzice, oraz szkołę, która wpada w coraz większy kryzys i dziewczynkom zamiast rozwoju proponuje „ugruntowywanie cnót niewieścich”.

Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować

Trzeba z tym zewnętrznym wpływem walczyć?

W pierwszej kolejności należy rozmawiać i mieć bliski kontakt z dzieckiem, po prostu je poznać, co dla wielu rodziców wcale nie jest takie oczywiste. A brak bliskiego kontaktu uniemożliwia im wychwycenie niepokojących, czasem bardzo subtelnych sygnałów w zachowaniu dziecka. A coś niepokojącego – nie ma się co łudzić – prędzej czy później na pewno się pojawi.

Sama mogę chronić moje córki pod bezpiecznym feministycznym kloszem, ale jednocześnie wiem, że nie żyjemy w próżni, tylko w patriarchacie. Robię więc wszystko, by zauważyć momenty, w których te światy się przenikają, i by moje dziewczyny wiedziały, że z każdym problemem mogą do mnie przyjść.

Przychodzą?

Na razie tak. Ostatnio jedna z nich usłyszała w szkole seksistowski dowcip o blondynkach. Sama ma jasne włosy, więc poczuła się co najmniej niekomfortowo. Wyjaśniłam jej, co jest nie tak z tego typu poczuciem humoru. Ale też wiem, że dzieci nie wymyślają podobnych historii same. Słyszą je od dorosłych. A już na to, co swoim córkom i synom przekazują inni rodzice, nie mam żadnego wpływu.

Ale paradoksalnie to właśnie oni zmotywowali panią do założenia bloga Jak wychowywać dziewczynki?, od którego zaczęła pani swój projekt i w którym dziś wspiera panią Magda Falińska.

Owszem, bo irytowały mnie komentarze bezrefleksyjnie rzucane przez matki i ojców na placach zabaw, gdzie spędziłam całkiem sporo czasu, gdy moje córki były młodsze.

Co dokładnie panią denerwowało?

Podsycanie niezdrowej rywalizacji pomiędzy chłopakami i dziewczynkami, opowieści o końskich zalotach, które wprost należy nazwać normalizowaniem przemocy seksualnej, liczne uwagi dotyczące wyglądu. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Zauważyłam, że uroda dziewczynek była komentowana w zasadzie bez przerwy i tak, jak gdyby nie reprezentowały one sobą niczego więcej.

Gdy ostatnio opublikowaliśmy na naszych łamach rozmowę z drą Chmurą-Rutkowską pod tytułem Nie mówcie dziewczynkom, że są ładne, spadły na nas gromy, że dokonujemy zamachu na komplementy oraz dobre samopoczucie dziewcząt. Co pani na to?

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do komentowania i komplementowania wyglądu dziewczynek, że po części rozumiem rezerwę rodziców. Gdy chcemy powiedzieć córce coś miłego, zazwyczaj przychodzi nam do głowy słynne „jak pięknie wyglądasz”. Takie stwierdzenie samo w sobie nie jest złe, ale powtarzane zbyt często buduje samoocenę dziewczynek wyłącznie wokół wyglądu. A to staje się niebezpieczne.

Nie mówcie dziewczynkom, że są ładne

Dlaczego?

Bo w dalszej perspektywie może prowadzić do uprzedmiotowienia ciała – wiecznie ocenianego obiektu. Konsekwencją tego może być negatywny wizerunek i stosunek do własnego ciała. Dlatego warto powstrzymać się od nadmiernego komentowania wyglądu, a zamiast tego skupić się na komplementowaniu cech charakteru i osiągnięć dziewczynek, czyli tego, na co mają wpływ i co mogą w sobie rozwijać.

Wróćmy na chwilę na plac zabaw. Było coś jeszcze, co sprowokowało panią do walki ze stereotypami?

Moją uwagę zwróciły szczególnie zakazy kierowane do dziewcząt, czyli ciągłe powtarzanie im: „nie wchodź tam, nie skacz, nie biegaj, bo się ubrudzisz, bo spadniesz, bo się przewrócisz”.

Ale chyba chłopcy też to słyszą? I przecież mówi się tak w dobrej wierze.

Nie przypisuję rodzicom złych intencji, raczej brak świadomości, że takie komunikaty wyrządzają dzieciom krzywdę i jednak są różnicowane w zależności od płci. Niestety dziewczynki uwagi zatroskanych rodziców słyszą zdecydowanie częściej niż ich koledzy czy bracia.

Dlaczego?

Po pierwsze, chłopcom w przeciwieństwie do dziewczynek nie przypisujemy delikatności, żeby nie powiedzieć – słabości i nieporadności. Wręcz zachęcamy ich do rozwoju aktywności ruchowej i testowania siły uważanej za atrybut „prawdziwej” męskości.

Po drugie – wykazujemy większą akceptację chłopięcej ekspresji, która może skończyć się np. zdarciem kolana, i nikt nie robi z tego tragedii, a wręcz stwierdza, że takie są „uroki” (chłopięcego) dzieciństwa. Umorusany piachem czy trawą kilkulatek nie wzbudza więc specjalnej sensacji, ale dziewczynce w brudnej sukience i z poobijanymi łokciami chodzić już „nie wypada”.

I potem się okazuje, że dziura w rajstopach jest ważniejsza np. od odebrania nagrody za dobre stopnie – sama mam takie wspomnienia, gdy więcej uwagi niż moje sukcesy przyciągały stroje, w których je osiągałam. Ale może to niepotrzebne rozdrapywanie ran, które nie mają żadnego znaczenia w dorosłym życiu?

Niestety rzeczywistość pokazuje, że jest odwrotnie. Istnieje też ogromna grupa dzieci, zwłaszcza dziewcząt, które uważają, że tylko dobre stopnie świadczą o ich wartości. A i tak zaniżają później swoje osiągnięcia, podczas gdy chłopcy zwykle je wyolbrzymiają.

 

Ale jeśli pomyślimy o podartych rajstopach na placu zabaw, to pamiętajmy, że zabraniając córce czegoś tylko dlatego, że jest dziewczynką, ograniczamy rozwój jej potencjału, uniemożliwiamy wyrażanie siebie, zabieramy dostęp do zabawy i realizacji marzeń.

I jakie są tego konsekwencje w życiu dorosłej kobiety?

Brak odwagi, chęci podejmowania ryzyka, przebojowości, co z kolei przyczynia się np. do tkwienia w nieudanych związkach, relacjach, wykonywania niesatysfakcjonującej pracy, porzucania różnych ścieżek rozwoju, realizacji własnych pragnień itd. Na szczęście wiele się obecnie zmienia, choćby dzięki takim przedsięwzięciom jak wydawany już od kilku lat magazyn „Kosmos dla dziewczynek”.

Powiedziałabym nawet, że girl power to hasło, które już dawno weszło do mainstreamu. W przestrzeni publicznej pojawiają się postaci takie jak Greta Thunberg, z którymi dorastające dziewczynki mogą się z łatwością utożsamić.

A do tego coraz więcej mówi się o herstorii, eksponuje w przestrzeni publicznej biografie naukowczyń, polityczek, sportowczyń. Ba, zauważyłam, że rodzice bardzo się o te różne formy empowermentu upominają. Mam poczucie, że robimy kawał coraz lepszej roboty.

Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu

Uprzedzę w takim razie pytanie, które zwykle pojawia się w komentarzach pod moimi tekstami o wspieraniu dziewcząt: a co z chłopcami?

To bardzo dobre pytanie! Sama bardzo długo myślałam tylko o tym, że dziewczynkom jest bardzo trudno, bo taka była moja osobista motywacja do prowadzenia bloga – stworzyć świat jak najbardziej im przychylny. Musiałam przejść długą drogę, by dostrzec w nim chłopców, na których również ciąży ogromna presja związana z płcią. O niej mówi się zdecydowanie zbyt rzadko.

Barbara Pietruszczak pisze ciałopozytywny przewodnik po dorastaniu dla chłopców, a edukatorzy ze SZTAMY robią dla nich warsztaty.

Bardzo im kibicuję, bo robią świetne rzeczy. Ale to wciąż krople, które łatwo giną w morzu stereotypowych, przywiązanych do toksycznego wzorca męskości przekonań społecznych.

Chłopaki niech płaczą. I żyją

A ten wzorzec odcina mężczyzn od emocji, co ma swoje odzwierciedlenie w statystykach dotyczących samobójstw dokonywanych najczęściej przez mężczyzn. Czy w związku z tym dziś nazwałaby pani swój projekt inaczej?

Tak. Myślę, że wszyscy potrzebujemy się dowiedzieć, jak wychowywać DZIECI, a nie tylko dziewczynki, bazując na wiedzy, a nie stereotypach, a także – pozwalając im przeżywać całe spektrum emocji. Wspomniała pani, że chłopców od nich odcinamy. A ja raczej skłaniam się ku tezie, że robimy to wybiórczo.

To znaczy?

Skoro wymagamy, by chłopcy byli silni i nie płakali, to nie pozwalamy im odczuwać lęku i smutku. Ale już ze złością czy gniewem tego problemu nie ma. Złość z kolei szkodzi piękności, czyli dziewczynkom. Tak naprawdę więc każdej z płci coś odbieramy i w ogóle z emocjami obchodzimy się dość nieudolnie, uznając, że zajmowanie się nimi to działka zarezerwowana głównie dla kobiet i w dodatku niezbyt istotna.

Od kiedy w zasadzie zaczynamy programować swoje dziecko do wypełniania określonej roli płciowej?

Ten proces zaczyna się już na etapie wiadomości o ciąży. Wprawdzie obecnie powiększa się grono osób niedecydujących się na poznanie płci dziecka przed narodzinami. Ale sporo przyszłych rodziców traktuje tę informację priorytetowo i nie może się doczekać jej ogłoszenia.

Pani też nie mogła?

Tak, przyznaję, że byłam w tej drugiej grupie. Płeć to niezwykle silny, ale nieuświadomiony paradygmat, który determinuje większość naszych działań: od kompletowania wyprawki, przez malowanie pokoju dziecka na określony kolor, aż po kupowanie książek i zabawek według binarnego klucza. Nawet hasła na ciuszkach, w stylu „księżniczka tatusia”, są odzwierciedleniem tego sztywnego podziału. Jeśli więc cała przestrzeń wokół dziecka jest różowa, to trudno oczekiwać, by dostrzegło pełne spektrum możliwości i sposobów wyrażania siebie.

W takim razie nie powinniśmy kupować dziewczynkom lalek? A chłopcom samochodów?

A czemu nie kupować im różnych zabawek, zwłaszcza takich, które będą miały istotny wpływ na rozwój ich umiejętności? Proszę zwrócić uwagę, że chłopcy znacznie częściej niż dziewczynki bawią się klockami, a to dobrze wpływa na orientację przestrzenną i umiejętność liczenia. Ale też nie ma nic złego w tym, że chłopiec bawi się lalką – dzięki temu ma szansę rozwinąć w sobie empatię i opiekuńczość.

A jeśli słyszy, że „chłopcy nie bawią się lalkami”?

Raczej będzie unikał podobnych zabaw, bo tym, czego dzieci potrzebują najbardziej, jest akceptacja. Brak aprobaty lub zniechęcanie chłopca do sięgania po lalki poskutkuje tym, że zajmie się po prostu czymś innym, co przychylnie traktują rodzice i rówieśnicy.

Co by pani poradziła rodzicom, którzy nie mają problemu z tym, że ich syn chce się przebrać za – powiedzmy – Elsę z Krainy lodu na przedszkolny bal, ale obawiają się reakcji rówieśników i nauczycielek?

Z jednej strony poradziłabym, by pozwolili chłopcu zrealizować swoją wizję ekspresji na balu i przyjrzeli się temu, co się wydarzy. Być może otoczenie zaakceptuje wybór syna, a jeśli pojawią się niepochlebne komentarze, będzie to znakomita okazja dla rodzica do dyskusji i przedstawienia swoich argumentów.

Z drugiej strony warto pamiętać, że świat norm płci potrafi być bardziej restrykcyjny dla chłopców niż dla dziewczynek. Wszelkie zachowania chłopców wykraczające poza „standardową”, stereotypowo postrzeganą męską normę potrafią być surowo napiętnowane. Dlatego warto zachować tutaj uważność na potrzeby dziecka, ale też być przygotowanym do reagowania na reakcje otoczenia.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

A czy rodzice zmieniają swoje zachowanie w zależności od płci dziecka?

Kilka pokazujących to eksperymentów opisuje Christia Brown w książce Parenting Beyond Pink and Blue: How to Raise Your Kids Free of Gender Stereotypes. Jeden z nich udowodnił, że z dziewczynkami rzadziej niż z chłopcami rozmawiamy o liczbach i liczeniu. Drugi, że wystarczy zamienić niemowlakom ubranka, by dorośli zaczęli je traktować inaczej. Dzieciom w „dziewczęcym” stroju oferowano do zabawy pluszaki, lalki oraz obchodzono się z nimi delikatniej w sensie fizycznym. „Chłopcom” oferowano samochody, klocki i bawiono się z nimi bardziej dynamicznie, podnosząc ich, kołysząc itd. A jeszcze inny przykład to ten związany z komunikacją. Statystycznie do synów wypowiadamy mniej słów niż do córek.

Panuje wręcz przekonanie, że chłopcy później niż dziewczynki zaczynają mówić.

No właśnie, a może to my, dorośli – mówiąc mniej do niemowląt chłopców – sami na to wpływamy i tworzymy efekt samospełniającej się przepowiedni?

Podobnie jest z matematyką – z dziewczynkami mniej się liczy, rzadziej układa się klocki i nie zachęca do również pogłębiającej te umiejętności gry w piłkę. W tym ostatnim przypadku chodzi o umiejętności mentalnego obracania przedmiotami w przestrzeni. Chłopcy, którzy częściej grają w piłkę, mają lepiej rozwinięte te umiejętności, a one są potrzebne do rozumienia zagadnień matematycznych.

Nic dziwnego, że potem słyszymy, jak to dziewczyny nie nadają się do nauk ścisłych, że pewnych rzeczy nie rozumieją. W dodatku w ogóle mamy przekonanie, że z dziećmi o niektórych rzeczach lepiej nie rozmawiać.

A pani zdaniem można o wszystkim?

Owszem. Oczywiście pod warunkiem, że dostosujemy język i głębokość wejścia w dane zagadnienie do wieku dziecka. Dlatego na naszym Instagramie zachęcamy do tego, by z córkami i synami rozmawiać o rasizmie, seksualności czy wydarzeniach społecznych. Gdy rok temu Polki protestowały na ulicach, musiałam wyjaśnić moim córkom, o co w tym chodzi, zwłaszcza że sama brałam udział w demonstracjach. W pierwszym momencie pomyślałam, że to może zbyt skomplikowane.

A potem?

Uświadomiłam sobie, że jeśli nie wytłumaczę im samodzielnie, to jaką mam gwarancję, że nie usłyszą jakichś szkodliwych przekazów od innych dzieci, rodziców albo dziennikarzy w telewizji? Może więc chociażby z czysto egoistycznych pobudek warto samodzielnie objaśniać dziecku świat, mając świadomość, że to my jesteśmy osobami, które pierwsze wtajemniczają je w jakiś temat. Jednocześnie wydaje mi się, że opór w podejmowaniu niewygodnych zagadnień wynika z naszego z nimi nieoswojenia.

Czyli tę pracę należy zacząć od siebie?

Tak. Musimy przerwać zmowę milczenia i przestać ją reprodukować. Proszę sobie wyobrazić, że nawet tak prozaiczna kwestia jak miesiączka stanowi tabu we współczesnych polskich domach. Z badań Kulczyk Foundation wynika, że wiele dziewczynek z menstruacją musi radzić sobie samodzielnie. Nie dostają ani wiedzy, ani wsparcia od rodziców, a wręcz bywają z tego powodu stygmatyzowane. Jako członkini Okresowej Koalicji zamierzam zrobić wszystko, by te statystyki się jak najszybciej zdezaktualizowały.

Synowi pokaż podpaskę, a córce – odwagę

Zapewne nie chciałaby pani też, by dziewczynkom smakowała słona lemoniada?

Test słonej lemoniady to bardzo obrazowy eksperyment dotyczący treningu grzeczności, wykonany na kilkuletnich dzieciach. Polegał on na tym, że redakcja ABC wraz z Campbellem Leaperem, psychologiem specjalizującym się w badaniach stereotypów płci i wykładowcą Uniwersytetu w Kalifornii, poczęstowała kilkuletnie dzieci lemoniadą, w której zamiast cukru znajdowała się sól. Po skosztowaniu napoju dzieci zostały zapytane o wrażenia smakowe.

I co się okazało?

Wszyscy chłopcy stwierdzili, że lemoniada jest ohydna, a większość dziewczynek uznała ją za smaczną.

Dlaczego tak powiedziały?

Bo nie chciały być niemiłe ani zrobić przykrości osobie, która przygotowała napój. To straszne.

A o czym świadczy?

O tym, że jesteśmy od najmłodszych lat socjalizowane do bycia grzecznymi i uprzejmymi. Uczymy się, że czyjeś poczucie własnej wartości i zadowolenia należy stawiać ponad własne. W efekcie nie potrafimy ustalać granic, sygnalizować swoich potrzeb. Takie przekonanie mają już sześciolatki. Jeśli dodamy do tego kolejne warstwy stereotypów generowanych przez szkołę i rówieśników, dojrzewanie i przekaz medialny, otrzymujemy gotowy przepis na brak samoakceptacji i kontaktu z własnymi emocjami. Konsekwencje treningu grzeczności są naprawdę rozległe.

Na czym jeszcze polegają?

Trening grzeczności wzmaga syndrom oszustki i poczucie, że mój sukces nie jest wynikiem mojej pracy, tylko po prostu mi się przytrafił. Przeszkadza to w edukacji, rozwoju kariery, w relacjach. Konsekwencją treningu grzeczności jest też to, że nie chcemy robić kłopotu i psuć atmosfery nawet wtedy, gdy ktoś wchodzi nam na głowę i narusza naszą strefę komfortu, bezpieczeństwa. Trudno walczyć z niesprawiedliwym traktowaniem czy przemocą, bojąc się zwrócić komuś uwagę. Sama mam 40 lat i wciąż nie wyrzuciłam do końca tej grzecznej dziewczynki z siebie.

Ale kiedy przestajemy być grzeczne, to zaraz nam się dostaje za apodyktyczność i bycie sukami.

Tak działają podwójne standardy. Kobiety na wysokich stanowiskach bez przerwy słyszą tego typu inwektywy. Dziewczynkom, które chcą przewodzić grupie, wmawia się, że się rządzą i są aroganckie.

A chłopcom?

Gratulujemy, że są urodzonymi liderami. Zabieracie głos? Ty krzyczysz, on dyskutuje. Okazujecie gniew? On broni swoich granic, ty jesteś niezrównoważona emocjonalnie. Sygnalizując niewłaściwe zachowanie, spotykasz się z ostracyzmem otoczenia, on – z uznaniem.

Błędowska: I am bossy

czytaj także

Błędowska: I am bossy

Magdalena Błędowska

A czy płeć rodzica ma znaczenie w wychowaniu dziecka? Czy w świecie, w którym kwestionujemy binarność, ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie?

Jestem daleka od podtrzymywania podziałów. Niemniej jednak w rodzinach, w których jest dziewczynka i chłopiec, często występują niemieszane pary – mama więcej czasu spędza z córką, a tata z synem. Bawią się, mają wspólne aktywności, a przy tym realizują dość stereotypowy płciowo program. Najlepiej byłoby więc zrobić tak, by pozbyć się znanych nakładek, patrzeć na dziecko jak na indywidualność i niezależnie od własnej płci dawać mu to, czego potrzebuje najbardziej.

Czyli co?

Miłość i akceptację niezależnie od tego, jakie jest. Jeśli syn ma fazę na malowanie paznokci, pozwólmy mu eksperymentować, zamiast krzyczeć na niego i pokazywać, że to, co kobiece, jest gorsze i wstydliwe. Dlaczego mówię o chłopakach? Bo to oni dostają największe cięgi za to, że choćby delikatnie odstają od wzorca tzw. prawdziwego mężczyzny.

A dziewczynki nie?

Wydaje mi się, że choćby w kwestii wyglądu panuje większe przyzwolenie na wyjście poza „normę”. Najwyżej dziewczynka nosząca bojówki i krótkie włosy zostanie nazwana „chłopczycą”. Nie jest to obelga traktowana z tak wielką powagą jak nazwanie chłopaka „babą”. Pod tym względem zwykle to ojcowie odgrywają w domu rolę „genderowych policjantów”. Wiele zależy też od tego, co dzieje się pomiędzy samymi rodzicami, bo dzieci uczą się przede wszystkim poprzez obserwację.

Mogę prosić o jakiś przykład?

Myślę, że najprostszym jest podział obowiązków domowych. Jeśli ojciec jest kompletnie w nie niezaangażowany, wraca z pracy i czeka, aż żona poda mu gotowy obiad, to dzieci otrzymują prosty komunikat: tata jest ważniejszy od mamy. A lepiej byłoby jednak, gdyby ten dorastający chłopiec potrafił gotować i nastawić pralkę, a nie czekał, aż zrobi to za niego kobieta.

Nie ma równości w polskim domu

Podejrzewam, że do pani częściej trafiają kobiety niż mężczyźni. Mam rację?

Tak. Kobiety stanowią 97 proc. naszych obserwatorek. To one próbują edukować swoich mężów i w sposób bardziej równościowy wychowywać dzieci. W idealnym świecie robiliby to wspólnie, ale żyjemy w Polsce, gdzie figura nieobecnego ojca i podziały trzymają się mocno. Nie możemy jednak zapominać, że każda świadoma osoba pociąga za sobą kolejną. Wierzę więc w to, że wywołujemy efekt domina.

Kontrowersje też? Był jakiś post, który wzbudził szczególne emocje wśród internautek?

Z ostatnich tekstów bardzo dużo emocji wzbudził ten o seksualizacji dziewczynek, którą jest – moim zdaniem – ubieranie dwulatek w kostiumy bikini skrojone w taki sposób jak kostiumy dla dorosłych kobiet. Wiele emocji u kobiet i obserwujących nas młodych dziewczyn wzbudzają też zwykle posty na temat miesiączki. Jak już wspomniałam, menstruacja to w wielu domach nadal temat tabu.

Jakie pozytywne zmiany zaszły od momentu, gdy zaczęła pani pisać bloga? A co wydaje się niepokojące?

Cieszy mnie, że nurt wzmacniania dziewczynek bardzo się rozwinął, że w księgarniach można znaleźć tyle skierowanych do nich wartościowych pozycji, że głośno rozmawiamy o ich potrzebach. Martwi mnie jednak to, że większość naszego społeczeństwa nadal nie rozumie, czym jest feminizm.

To znaczy?

Gdy używamy tego pojęcia na Instagramie, często spotykamy się z hejtem i niechęcią. Mimo że zwykle rodzice zgadzają się z treścią naszych postów, wystarczy dodać do nich przymiotnik „feministyczny”, by od razu zmienili front. Frustruje mnie przede wszystkim to, że tak wiele kobiet nie rozumie tego ruchu. Owszem, on nie jest jednolity, więc można się spierać o pewne założenia i szczegóły, ale główna idea – równouprawnienie i walka z dyskryminacją – pozostają trwałe. Mam poczucie, że cały czas jako społeczeństwo nie opanowaliśmy absolutnych podstaw. A czeka nas wiele innych wyzwań.

Na przykład?

Drugą stroną tego medalu jest fakt, że przekaz społeczny służy wzmacnianiu dziewczynek, a za stereotypy dotyczące męskości bierze się bardzo nieśmiało. Dziewczynki łapią wiatr w żagle, idą do przodu. A chłopcy? Zostają w tyle. Jak potem te dwie grupy mają wspólnie tworzyć lepszy świat? Jak się dogadają, stworzą udane relacje, związki, miejsca pracy, rządy?

Cierpienia młodego incela

czytaj także

A czy nie jest tak, że dyskutujemy na ten temat we własnej bańce i inicjatywy takie jak ta tworzona przez panią mają szansę dotrzeć jedynie do już przekonanych?

Zdaję sobie sprawę, że jeśli powiem osobie, która wychowuje dziecko tradycyjnie, żeby pozwoliła synowi ufarbować włosy albo wychowała go na feministę, raczej nie spotkam się z entuzjazmem. Myślę jednak, że może potrzebujemy porządnego ugruntowania wiedzy w swojej bańce, gdzie przecież wciąż istnieje wiele nierozwiązanych problemów ze stereotypami, a potem możemy tę sieć powoli poszerzać. Myślę też, że kobiety bardzo potrzebują się łączyć i wymieniać doświadczeniami. My dajemy im na to przestrzeń.

To jak widzi pani przyszłość Jak wychowywać dziewczynki?

Marzy mi się stworzenie fundacji czy instytucji samorządowej, wspierającej poprzez organizację warsztatów czy tworzenie materiałów dydaktycznych pracę nauczycieli i edukację samych dzieci, które w swoich domach nie mają szansy zapoznać się z takimi treściami jak nasze. Chciałabym dawać ludziom narzędzia i kompetencje do wychowywania fajnych, szczęśliwych dzieciaków. A przede wszystkim życzę sobie tego, żeby przymiotnik „feministyczny” nie brzmiał w czyichkolwiek uszach jak obelga.

**
Magda Korczyńska – mama dwóch córek, twórczyni projektu edukacyjnego dla rodziców i opiekunów dziewczynek Jak wychowywać dziewczynki? prowadzonego w formie bloga oraz profilu na Instagramie. Projekt jest jej osobistą drogą do wolności od powszechnych stereotypów na temat wychowania dziewczynek i chłopców. W jego ramach promuje wychowanie bazujące na wiedzy, nie stereotypach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij