Dziś otwierają się lokale wyborcze w trzydniowych wyborach parlamentarnych w Rosji. Reżimowi Putina pozostaje jeden problem, ale nie jest nim oczywiście wynik demokratycznych wyborów.
Dziś otworzyły się w Rosji lokale wyborcze. Wybranych zostanie dziewięciu przewodniczących regionów oraz posłowie prawie połowy parlamentów regionalnych. Główną stawką jest 450 miejsc w rosyjskiej Dumie Państwowej.
Chociaż rządząca krajem Jedna Rosja raczej nie pobije swojego rekordu z 2016 roku (76 proc. miejsc i większość konstytucyjna), nie należy mieć złudzeń co do demokratyczności ani uczciwości tych wyborów.
Rosja biednieje, Rosjanie mają dość
Aby zrozumieć obecną sytuację, warto cofnąć się o dekadę. To wtedy powracający do roli prezydenta Putin podjął decyzję o modernizacji armii, widząc w potędze militarnej jedyny gwarant rosyjskiego bezpieczeństwa. W 2014 Rosja dokonała aneksji Krymu. Tym samym dla idei supermocarstwowości i ochrony interesów elit poświęcony został dobrobyt Rosjan.
I chociaż początkowo przyniosło to efekty w postaci wyższego poparcia dla Putina (i ogólnie władz), to międzynarodowe sankcje w połączeniu z kryzysem na rynku ropy i kremlowską polityką oszczędności miały katastrofalne skutki dla poziomu życia w kraju. Przeciętny Rosjanin w 2020 roku miał do wydania o 11 proc. mniej niż w 2013. Poniżej progu ubóstwa żyje wciąż 13 proc. Rosjan, wśród nich wielu to tzw. biedni pracujący. A wszystko to w kraju pozostającym w światowej czołówce państw pod względem nierówności społecznych, w którym 5 proc. populacji posiada ponad 70 proc. majątku.
czytaj także
Na strukturalne problemy nałożyła się w ostatnim czasie również pandemia COVID-19, która w dużej mierze obnażyła nieudolność władzy. Odpowiedzialność za walkę z koronawirusem została przerzucona na regiony, a brak federalnej strategii sprawił, że podejmowane działania były chaotyczne i wybiórcze.
Chociaż Rosja była pierwszym krajem na świecie z zarejestrowaną szczepionką przeciw COVID-19, miało to ograniczony wpływ na sytuację epidemiczną. Władze skupiły się na prowadzeniu dyplomacji szczepionkowej i eksporcie Sputnika V na rynki zagraniczne, nie zapewniając jednocześnie efektywnego programu promocji szczepień w kraju.
Na ten moment w pełni zaszczepionych jest jedynie 27 proc. Rosjan, a 54 proc. deklaruje, że nie chce się szczepić wcale. Tymczasem w 2020 roku w Rosji zmarło o 324 tys. osób (czyli o ponad 16 proc.) więcej niż rok wcześniej, a 2021 rok może okazać się jeszcze gorszy.
Rosjanie są już zmęczeni. Co piąty mieszkaniec Rosji chciałby wyprowadzić się za granicę, a wśród osób między 12. a 24. rokiem życia – co drugi. Ponad 40 proc. Rosjan uważa, że sprawy w kraju idą w złym kierunku. I tylko 27 proc., a więc najmniej od lat, obywateli deklaruje chęć zagłosowania na rządzącą Jedną Rosję. Wydawać by się mogło, że są to idealne warunki dla sukcesu opozycji. Ale nie w Rosji.
Pętla się zacieśnia
Po fali styczniowych protestów związanych z powrotem Aleksieja Nawalnego do kraju władza przeszła do kontrofensywy. Powtarza przy tym wiele strategii znanych już z poprzednich wyborów.
Odrzucanie podpisów poparcia dla kandydatów opozycji, wystawianie kandydatów o podobnych nazwiskach czy tworzenie nowych partii kontrolowanych przez władze to metody, których reżim z powodzeniem używał w przeszłości. Jednak to, co szokuje, to skala represji.
czytaj także
Współpracownicy Nawalnego, aktywiści i niezależni politycy zostali objęci aresztami domowymi i skazani za złamanie przepisów sanitarnych w związku z protestami. Na początku czerwca Putin podpisał ustawę zabraniającą osobom powiązanym z organizacjami uznanymi za „ekstremistyczne” lub „terrorystyczne” kandydować w wyborach, a już kilka dni później taką organizacją stała się Fundacja Antykorupcyjna Nawalnego. Wielu kandydatom postawiono fikcyjne zarzuty. Według organizacji Golos łączna liczba osób, które w wyniku tej i wcześniej przyjętych ustaw straciły bierne prawo wyborcze, może wynosić nawet 9 milionów.
Jednocześnie rozszerzono status „agenta zagranicznego” na indywidualne osoby, a także objęto nim kolejne podmioty. Obecnie na liście znajduje się większość niezależnych mediów, w tym Meduza, VTimes czy Radio Free Europe/Radio Liberty, oraz szczególnie krytyczni dla władzy dziennikarze. Oznacza to dla nich m.in. trudności ze zdobyciem funduszy i konieczność informowania o swoim statusie w każdym materiale.
Po raz pierwszy wykorzystano też prawo dotyczące „niepożądanych organizacji” wobec przedstawicieli mediów. Znany ze swoich śledztw dziennikarskich i obnażania poziomu korupcji władzy PROEKT został dodany do listy takich organizacji i tym samym musiał całkowicie zaprzestać działalności w kraju.
Władza zwiększyła również swoje wysiłki zmierzające do kontroli przestrzeni wirtualnej. W marcu rosyjski regulator Roskomnadzor pierwszy raz użył technologii pozwalającej na ograniczenie ruchu na konkretnych portalach internetowych. Była to próba zastraszenia Twittera, który wcześniej odmówił usunięcia materiałów związanych ze styczniowymi protestami. W ostatnich miesiącach zablokowano także działanie ośmiu popularnych usług VPN, które zapewniały dostęp do materiałów nielegalnych na terenie kraju.
Wzięto również na celownik platformy strategii „inteligentnego głosowania”, która wspierała konsolidację opozycji, wskazując antyreżimowych kandydatów o największych szansach w danych okręgach. W związku z toczącą się sprawą o ochronę znaku towarowego sąd zakazał wyszukiwarkom Google i Yandex wyświetlania frazy „inteligentne głosowanie” w wynikach wyszukiwania. Roskomnadzor zażądał również od Apple i Google usunięcia aplikacji Nawalnego z ich sklepów internetowych, a w końcu sam rozpoczął blokowanie strony internetowej „inteligentnego głosowania”.
Tym samym władza pokazała, że uczy się na błędach popełnionych przez reżim Łukaszenki rok wcześniej. Jej działania znacząco osłabiły trzy siły, które napędzały protesty w Białorusi: pozasystemową opozycję, media i internet.
Podczas wrześniowych wyborów po raz pierwszy od 1993 roku zabraknie też międzynarodowych obserwatorów z OBWE. Na początku sierpnia organizacja wydała komunikat informujący o odwołaniu wrześniowej misji. Powód? Decyzja Federacji Rosyjskiej o ograniczeniu do 60 zaproszeń dla ich obserwatorów. Przeprowadzenie rzetelnej oceny przebiegu wyborów w kraju rozciągającym się na ponad 17 milionów km2 w takich warunkach jest po prostu niemożliwe.
Rosyjskie MSZ oczywiście wyraziło ubolewanie na decyzję OBWE, ale dorzuciło też kilka buńczucznych haseł, m.in. o obojętności na rosyjskie wysiłki w walce z koronawirusem czy o liczbie obserwatorów wysłanych na wybory w USA. Kolejny problem z głowy.
Łatwo się wygrywa według własnych reguł
Wprowadzona kilka lat temu mieszana ordynacja określa, że połowa z 450 miejsc w Dumie Państwowej obsadzana jest w okręgach jednomandatowych. W 2016 roku Jedna Rosja wygrała w 203 z 225 okręgów. W tym roku powinniśmy spodziewać się wyniku nie gorszego niż 180 miejsc. Daje to praktyczną gwarancję zwykłej większości dla Jednej Rosji i znacząco skraca drogę do większości konstytucyjnej.
Chociaż w wynikach głosowania na listy partyjne trudniej ukryć spadające poparcie, to i tu reżim ma kilka asów w rękawie. Niezależna opozycja nie ma szans na przekroczenie progu wyborczego, więc miejsca w parlamencie tradycyjnie dzieli się między cztery partie: Jedną Rosję, Komunistów, LDPR i Sprawiedliwą Rosję. Niektóre sondaże wskazują na to, że w tych wyborach dołączyć do nich mogą też Nowi Ludzie z wynikiem nieznacznie przekraczającym 5 proc.
Jako największa z nich, partia władzy może mieć pewność zdobycia znaczącej liczby głosów. Niektóre sondaże wskazują, że Jedna Rosja wygrałaby jedynie 105 miejsc w wyborach proporcjonalnych, co oznaczałoby brak większości konstytucyjnej. Działania władz sprawiają jednak, że taki rezultat, chociaż możliwy, wydaje się mniej prawdopodobny niż pełne zwycięstwo. Aby zmobilizować kluczowych wyborców tuż przed wyborami, pod koniec sierpnia Putin zapowiedział wysokie jednorazowe transfery pieniężne. Jeśli dotrzyma obietnicy, 10 tys. rubli (ok. 530 zł) dotrze do emerytów, a 15 tys. (ok. 790 zł) do pracowników armii. Ta pierwsza grupa była uznawana za podstawę wsparcia reżimu do 2018, kiedy podjęto decyzję o podniesieniu wieku emerytalnego, która spotkała się ze sprzeciwem społecznym. Przedwyborcze „prezenty” są próbą poprawy stosunków i nastawienia do władz.
czytaj także
Głosy rosyjskich obywateli z terenów wschodniej Ukrainy, którym umożliwiono głosowanie, wzmocnią pozycję Jednej Rosji. A likwidacja możliwości wideoobserwacji oraz wybory online dostępne w siedmiu regionach ułatwią dyskretne fałszowanie wyników. Dlatego najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym Jedna Rosja zdobędzie nieznacznie powyżej 300 miejsc w Dumie, wystarczająco, żeby wprowadzać zmiany bez odwoływania się do wsparcia od innych partii.
Nadchodzi zima
Co na to sami Rosjanie? Rosnące poczucie bezradności sprawia, że coraz mniej osób chce brać udział w wyborach. W lipcu tylko 22 proc. deklarowało, że planuje zagłosować we wrześniu. To najgorszy wynik od 17 lat. W kontekście wyników wyborów sprzyja to reżimowi. Nie przez przypadek Jedna Rosja swój najlepszy rezultat w 2016 roku osiągnęła przy najmniejszej frekwencji wyborczej w historii współczesnej Rosji (47,8 proc.). Już od dawna władza zakłada, że odsetek wyborców, którzy zagłosują we wrześniowych wyborach, będzie jeszcze niższy. I patrząc na sondaże, pewnie będą mieli rację.
Reżimowi pozostaje jeszcze tylko jeden problem – legitymizacja wyborów do Dumy w oczach społeczeństwa. W końcu nawet w systemach autorytarnych milcząca akceptacja większości potrzebna jest do płynnego trwania systemu. Kreml rozumie, że kontrowersje związane z wynikami mogą doprowadzić do nowej fali protestów ulicznych, i to prawdopodobnie bardziej rozległych geograficznie niż te po wyborach w 2011 roku. Dlatego będzie starał się uniknąć większych skandali czy oczywistych fałszerstw.
Czy sprawi to, że uda się uniknąć protestów? Działania władz przyniosły pewien efekt mrożący. W porównaniu z początkiem roku radykalnie (bo prawie o 40 proc.) spadła liczba osób wierzących, że polityczne protesty są prawdopodobne. Jednocześnie nieznacznie wzrósł odsetek osób chętnych do wzięcia w nich udziału.
Niezależnie od tego, co się wydarzy, jedno jest pewne. Reżim Putina łatwo władzy nie odda. Piętrzące się problemy społeczne mogą jednak sprawić, że coraz trudniej będzie ją utrzymać bez użycia siły. Tegoroczne wybory są w dużej mierze próbą kostiumową dla reżimu przed 2024 rokiem, na który wstępnie planowane są wybory prezydenckie. Idzie zima, odwilży szybko nie będzie.
**
Dorota Kolarska jest studentką programu IMESS na UCL School of Slavonic and East European Studies. Absolwentka Philosophy, Politics and Economics na Uniwersytecie Oksfordzkim. Stypendystka Transatlantic Future Leaders Forum w Kongresie Amerykańskim. Zajmuje się tematyką demokratyzacji i metod przetrwania reżimów autorytarnych.