Świat

Po szczycie G7: Wciąż nie dorośliśmy do zbudowania globalnej proklimatycznej cywilizacji

Kraje Północy nie wykazują poczucia współodpowiedzialności za przyszłość świata. Obawiam się, że zmiana nastąpi dopiero wówczas, gdy setki milionów uchodźców i uchodźczyń zaczną masowo ruszać do Europy i Ameryki. Ale wtedy może być już za późno. Z Andrzejem Kassenbergiem rozmawia Paulina Januszewska.

„Na narastające planetarne kryzysy przywódcy najbogatszych demokracji świata odpowiedzieli planem stworzenia planu” – tak Laurence Tubiana, jedna z najważniejszych negocjatorek porozumienia paryskiego, podsumowała szczyt państw G7, który zakończył się 13 czerwca w Kornwalii. Brak konkretów – zwłaszcza w obszarze przeciwdziałania globalnemu ociepleniu – to najgłośniej wybrzmiewający w publicznej debacie eksperckiej zarzut stawiany liderom Francji, Wielkiej Brytanii, USA, Japonii, Włoch, Kanady i Niemiec.

Wprawdzie z dzisiejszej perspektywy trudno było się spodziewać choćby po reprezentującym Wyspy Borisie Johnsonie, który do Carbis Bay z oddalonego o 400 km Londynu przyleciał odrzutowcem, że na spotkaniu dojdzie do spektakularnego przełamania impasu i bierności. Niemniej jednak w tym ważnym dla polityki klimatycznej roku, w wydarzeniu, które miało być istotnym punktem wyjścia dla negocjacji podczas COP26 w Glasgow, i przyjeździe Joe Bidena kreującego się na nowego zielonego lidera pokładano niemałe nadzieje.

Na szczęście nie oznacza to, że politykom zupełnie niczego nie udało się ustalić. We wspólnie wydanym oświadczeniu potężna siódemka zadeklarowała, że zdaje sobie sprawę z rozmiaru kryzysów, przed jakimi staje obecnie ludzkość. Ta świadomość zaowocowała m.in. zobowiązaniem do zapewnienia mniej zamożnym państwom miliarda szczepionek przeciw COVID-19, po to, by jak najszybciej zakończyć trwającą pandemię i zacząć odbudowywać się po niej gospodarczo.

Raworth: Światowy kryzys to doskonała pora na wielką transformację

Wsparcie dla rozwijających się krajów ma płynąć także w ramach walki ze zmianami klimatycznymi. W tym celu ma zostać uruchomiony od 2025 roku coroczny transfer w wysokości 100 miliardów dolarów dla najbiedniejszych regionów. W planach na najbliższe lata znalazła się także kwestia wyzerowania emisji w energetyce. Nastąpi to jednak dopiero w 2050 roku. Wcześniej rządy G7 mają zamiar wygaszać finansowanie inwestycji związanych z paliwami kopalnymi. Temu będzie – jak zapewniono – towarzyszyć pełna mobilizacja w zakresie dążenia do sprawiedliwszego handlu i systemu podatkowego w duchu demokracji i poszanowania dla praw człowieka oraz niwelowania nierówności społecznych.

Czy jednak za tymi okrągłymi zdaniami kryje się realna strategia przetrwania dla ludzkości? O tym i innych wnioskach ze szczytu rozmawiamy z drem Andrzejem Kassenbergiem z Instytutu na rzecz Ekorozwoju, ekspertem Koalicji Klimatycznej.

Paulina Januszewska: Podczas szczytu sir David Attenborough zwrócił uwagę przywódców na to, że decyzje, które „podejmujemy w tej dekadzie – w szczególności decyzje podejmowane przez najbardziej zaawansowane gospodarczo narody – są najważniejsze w historii ludzkości”. Czy liderzy najbogatszych krajów zdają się rozumieć powagę tej sytuacji?

Andrzej Kassenberg: Myślę, że powoli zaczyna do nich docierać wielkość i ciężar problemów, przed którymi stoimy. Oczywiście trzeźwa ocena sytuacji nie wynika jedynie z ich własnego przebudzenia, ale także z nacisku, który coraz bardziej wywiera na decydentów opinia publiczna. Również w Kornwalii nie zabrakło protestujących aktywistów, którzy uznali, że to, co tam ustalono, jest zdecydowanie niewystarczające. Wprawdzie zgadzam się z tym postulatem, ale jednocześnie dostrzegam, że waga polityczna zagadnień klimatycznych wzrasta i zaczyna przekładać się także na sprawy gospodarcze. Podnoszenie się po kryzysie wywołanym pandemią ma mieć w końcu zielone ramy. Pytanie, czy tak się stanie, czy może wrócimy do tzw. normalności, która jest antyklimatyczna.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę w Kornwalii powtórzono to, co już znamy z porozumienia paryskiego. A chyba czas na odważniejsze i ambitniejsze działania?

To prawda. Przywódcy wiedzą, że nie mogą zlekceważyć ochrony klimatu, ale szczegółowych rozwiązań i nowych propozycji nie przedstawili. Wciąż tkwią w przekonaniu, że deklarację osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 roku można otrąbić jako sukces. Tymczasem, jeśli chcemy naprawdę liczyć na jakąś w miarę zrównoważoną przyszłość, całkowita redukcja emisji gazów cieplarnianych powinna nastąpić już w 2040 roku. Taką perspektywę przedstawia nauka. Niestety pomiędzy nią a działaniami politycznymi widać ogromną rozbieżność, podobnie jak w rozumieniu tego stanowiska pomiędzy odpowiedzialną częścią społeczeństwa i biznesem, który ciągle zamierza w przeważającej większości realizować strategię „biznes jak zwykle”.

Czyli szczyt nie przyniósł żadnych nowych i dających nadzieję wiadomości?

Nie byłbym aż takim pesymistą, bo ważnym aspektem jest to, że przywódcy coraz głośniej dyskutują o dekarbonizacji i niefinansowaniu przedsięwzięć związanych z wykorzystaniem źródeł energii opartych na paliwach kopalnych. Padła w tym kontekście nawet konkretna data, czyli rok 2025, w którym nastąpi całkowite wycofanie wsparcia dla tego typu inwestycji.

Powinno nas też cieszyć to, że liderzy G7 chcą zaprzestania subsydiowania paliw kopalnych, za sprawą którego rządy – na czele z naszym – obecnie bardzo lekką ręką wydają pieniądze na działania antyklimatyczne. Tu rzeczywiście mówiono o konkretach. Poza tym dowiedzieliśmy się, że kraje rozwijające się wreszcie dostaną pomoc, którą obiecywano im już w 2009 roku w Kopenhadze na Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu.

Nie dopuszczam myśli, że panika jest jedyną rzeczą, która nam zostaje

Zastrzyk gotówki w postaci 100 miliardów dolarów to panaceum na kryzys dla obszarów najbardziej dotkniętych zmianami klimatycznymi?

Raczej bezwzględne, lepsze niż nic, minimum. Te pieniądze mają odwieść kraje rozwijające się od pójścia ścieżką, którą w ramach wyniszczającego dla planety rozwoju gospodarczego podążały dotychczas Europa i Stany Zjednoczone. Tymczasem zmuszenie mieszkańców biedniejszych regionów do rezygnacji z możliwości osiągnięcia poziomu życia, jaki mają Europejczycy i Amerykanie, nie jest ani oczywiste, ani z pewnością sprawiedliwe. Ci ludzie też chcieliby móc podróżować, mieć samochody, nowoczesne sprzęty, dostęp do internetu itd. A do tego potrzebna jest energia elektryczna i generowanie emisji. Jak mamy zatem nakazywać komuś, by żył w bardziej zrównoważony sposób, gdy sami doświadczyliśmy i wciąż czerpiemy pozorne profity z rozpasanej konsumpcji?

Na to pytanie, zdaje się, nie ma dobrej odpowiedzi.

I dlatego stajemy w obliczu ogromnego pogłębienia przepaści między bogatymi a biednymi, która – gdy dochodzi do niej zmiana klimatu – okazuje się niemożliwa do przeskoczenia. W konsekwencji musimy liczyć się z tym, że na Północ ruszą nie dziesiątki, ale setki milionów uchodźców klimatycznych. Dotychczasowe fale migranckie, o których zdecydowała przecież nie tylko wojna w Syrii, ale i pięcioletnia, będąca konsekwencją globalnego ocieplenia susza, wydają się niczym w porównaniu z tym, co może nadejść w najbliższej przyszłości.

Specjalny sprawozdawca ONZ ds. skrajnego ubóstwa, prof. Philip Alston, mówi wręcz, że mamy do czynienia z apartheidem klimatycznym.

To bardzo adekwatne do sytuacji określenie, bo prawdą jest, że chcielibyśmy zatrzymać migrantów na Południu, żeby tylko nam tutaj – w Europie czy Ameryce Północnej – nie „bruździli”. Skazujemy całe społeczeństwa na życie w skrajnych i coraz trudniejszych do przetrwania warunkach klimatycznych, obfitujących w coraz silniejsze ekstrema pogodowe, więc musimy wziąć za to odpowiedzialność i pomóc odnaleźć im taką ścieżkę zrównoważonego rozwoju i adaptacji do zmian, jaką próbuje obrać Europa.

Czyli Nowy Zielony Ład?

Owszem, ale taki, który będzie możliwy w realizacji, skuteczny i sprawiedliwy. Jeśli to faktycznie się uda, jeśli stworzymy odpowiednie warunki do życia dla mieszkańców Południa, ci wcale nie będą chcieli się wynosić ze swoich krajów ani rezygnować z własnej kultury. Wbrew powszechnie powielanym narracjom antyuchodźczym migracja nie jest przyjemnym wyborem…

Tylko?

…koniecznością połączoną z niebywałym wręcz bohaterstwem, której towarzyszy następująca myśl: „nie chcę, żeby moja rodzina umierała z głodu, więc wsiadam na łódkę, ryzykując wszystko, życie, i nie wiem, co będzie dalej”. To przerażające, że ludzkość doprowadziła do takich dramatów. Stąd słowo „apartheid” nie jest żadną przesadą. Nie jest nią również obarczenie odpowiedzialnością za ten stan rzeczy krajów rozwiniętych. Ba, gdy spojrzymy na emisje w kontekście historycznym, tzw. skumulowane, czyli od czasów rewolucji przemysłowej, to największym trucicielem nie są wytykane obecnie palcami i mocno związane z energetyką węglową Chiny, lecz Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej. To one zbudowały swoje bogactwa na wyniszczeniu planety.

Nie będzie lepszego czasu na transformację energetyczną

Mimo to w dyskursie publicznym dominuje raczej tendencja do wybiórczego szacowania emisji gazów cieplarnianych.

To jeden problem, a drugi jest taki, że liczymy emisje według tzw. produkcji, czyli wiemy, ile generują energetyka, transport, przemysł czy rolnictwo, ale nie bierzemy pod uwagę, jaki jest ślad węglowy tego, co konsumujemy.

Co to znaczy?

Znaczącą część tego, co produkuje się w Singapurze, Tajlandii, Malezji, Chinach i generalnie państwach Azji Południowo-Wschodniej, wędruje przecież do nas, czyli krajów Europy i Ameryki Północnej. Powstałe na nasze potrzeby towary i usługi oraz wygenerowane w związku z tym emisje i ślad węglowy niesłusznie więc wpisuje się na konto Azjatów i nie tylko, bo także Afrykanów czy mieszkańców Ameryki Południowej. Choć w mniejszym stopniu.

Czyli i Biden, i europejscy liderzy powinni bardziej uderzyć się w piersi?

I zdać sobie sprawę, że wymieniona kwota, którą chcą naprawiać błędy, jest niewystarczająca do tego, żeby zbudować zrównoważony rozwój w krajach rozwijających się. Zmierzenie się ze zmianą klimatu i budowa zeroemisyjnej energetyki wymagają jednak nie tylko większych środków, ale także, a może należałoby powiedzieć, że przede wszystkim, dzielenia się dorobkiem w zakresie innowacji, wynalazków, patentów oraz zmiany zachowań konsumpcyjnych i kulturowych, aby mieszkańcom Południa stworzyć przestrzeń do rozwoju w świecie fizycznie skończonym. Przestrzeń ekologiczna Ziemi nie jest z gumy.

Pandemia dość dobitnie pokazała, że przywódcy grają na siebie i swoje kraje, a nie na globalną solidarność szczepionkową.

I tak samo jest z „zielonymi” technologiami, których losy definiuje gra rynkowa pomiędzy określonymi, najsilniejszymi gospodarczo podmiotami. Kraje rozwijające się nie są w stanie zapłacić grubych milionów za możliwość wejścia w posiadanie takich rozwiązań.

Ponadto – aby móc je wdrożyć, potrzeba przecież nie tylko stworzenia infrastruktury, ale i kwalifikacji. Co z tego, że postawimy coś bardzo nowoczesnego, skoro zabraknie osób umiejących coś takiego obsłużyć? Pod tym względem kraje Północy nie wykazują poczucia współodpowiedzialności za przyszłość świata. Wciąż przed nią uciekają. Nie dorośliśmy do tego, żeby wspólnie zbudować globalną proklimatyczną cywilizację. Obawiam się, że nastąpi to dopiero wówczas, gdy setki milionów uchodźców i uchodźczyń zaczną masowo ruszać do Europy i Ameryki. Ale wtedy może być już za późno.

USA zniesie patenty na szczepionki! Sachs: Tylko tak pokonamy COVID-19

W najnowszym, specjalnym wydaniu pisma „Environmental Policy and Law” eksperci wskazują, że główną przeszkodą w skutecznej ochronie środowiska i zrównoważonym rozwoju jest suwerenność państw. Może trzeba ją znieść?

Pewne, choć raczej miękkie działania w kwestii współpracy, spójności i integracji międzynarodowej podjęto już w popieranym przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona i zainicjowanym przez ONZ projekcie Globalnego Paktu dla Środowiska. Widać więc, że potrzeba wspólnotowego działania jest dostrzegana w niektórych kręgach. Natomiast pytanie o całkowite odejście od suwerenności wydaje mi się bardzo skomplikowane. Może należałoby sięgnąć do pomysłów, które pojawiały się w przeszłości?

Co dokładnie ma pan na myśli?

Na przykład propozycję powołania światowej agencji ds. ochrony środowiska, na którą przesunięto by prerogatywy związane z kwestiami klimatycznymi i ekologicznymi bez konieczności szerokiego naruszenia suwerenności państw. Ale to musiałaby być świadoma decyzja blisko 200 krajów. Nie wiem, czy ich przywódcy byliby w stanie ją podjąć.

Takie rozwiązanie oznaczałoby mniej więcej stworzenie czegoś na kształt Unii Europejskiej, ograniczonej do kwestii środowiskowych. Jednak ta – jak obecnie obserwujemy – chwieje się w posadach. Nie dość, że osłabił ją brexit, to w dodatku mamy co najmniej dwa kraje, które chętnie poszłyby w ślady Wielkiej Brytanii, gdyby tylko zostawić im dotacje. Antyunijne nastroje wcale nie są rzadkością również w tych państwach, które we Wspólnocie mają najwięcej do powiedzenia. Nie jestem zatem przekonany, czy jesteśmy w stanie jako ludzkość zbudować jakieś trwałe porozumienie. Może kawałek po kawałeczku – owszem. Ale na to nie mamy czasu.

Czyli upadek tej cywilizacji jest przesądzony?

Nie mogę tego stwierdzić z całą stanowczością, niemniej jednak w zastraszającym tempie tracimy bioróżnorodność i usługi ekosystemowe, będące gwarantem naszego przetrwania. Obawiam się, że czasowy margines na obmyślanie wielkiej międzynarodowej inicjatywy nam się kurczy. Trzeba zacząć odważnie działać już teraz. Wprawdzie jeśli spojrzymy na emisje gazów cieplarnianych, to pandemia koronawirusa „dała” nam 6–7 proc. spadku, ale jeżeli zwrócimy uwagę, jakie zobowiązania podjęły do tej pory kraje na podstawie porozumienia paryskiego, to dobrowolna redukcja gazów cieplarnianych idzie jak po grudzie. W efekcie tych zobowiązań może nastąpić wzrost globalnej temperatury o około 3 stopni Celsjusza, podczas gdy dla naszego bezpieczeństwa nie powinna przekraczać więcej niż 1,5 stopnia w stosunku do okresu przedprzemysłowego. Na pewno pewną cząstkę zadań związanych z klimatem trzeba byłoby oddelegować do jednostki światowej, odpowiedzialnej za stworzenie globalnej strategii ochrony i przetrwania naszej cywilizacji. Mam – tak jak wcześniej mówiłem – duże wątpliwości, czy to w ogóle możliwe, ale nie poddaję się fatalizmowi.

Co w takim razie dobrego wypłynęło ze szczytu G7?

Na pewno to, że najbogatsze kraje chcą mieć zeroemisyjną energetykę. I ten fakt jest niezaprzeczalnie ważny. Jednak zobowiązanie do osiągnięcia tego ma zostać sformalizowanie w latach 30. Poza tym umiarkowanie cieszy porozumienie w sprawie zatrzymania i odwrócenia utraty różnorodności biologicznej do 2030 roku oraz zachowania lub ochrony co najmniej 30 proc. lądów i 30 proc. oceanów na świecie do końca dekady.

Czy za tym pójdą zdecydowane czyny, gdyż – jak do tej pory – deklaracje w tym obszarze nie zostały spełnione? Wierzę, że tak, zwłaszcza że coraz więcej mówi się o czymś takim jak nature based solutions, czyli stosowaniu rozwiązań bazujących na podpatrywaniu przyrody. Musimy to robić globalnie, zaś siedem państw, które spotkały się w Kornwalii, powinno faktycznie odegrać rolę liderów i inicjatorów w tym zakresie. Powinny one postawić twarde warunki co do handlu i pomocy między sobą, jak i pomiędzy innymi krajami, jeżeli nie są spełniane podstawowe wymogi co do przeciwdziałania zmianie klimatu oraz ochrony różnorodności biologicznej.

Można to odnieść do sytuacji, gdy pożyczyliśmy komuś pieniądze, a on nie oddał ich w ogóle – drugi raz na pewno mu nie pożyczymy. Potrzebujemy też zaangażowania Chin – państwa, które za chwilę stanie się najsilniejszym gospodarczo podmiotem na świecie, ale także szybko rosnących Indii, nie wspominając o Rosji. Widząc, że punkt ciężkości gospodarczej już się przesuwa, musimy się zastanowić, czy te dwa kraje azjatyckie są zdolne, a przede wszystkim chętne do globalnego, wspólnotowego działania.

Na miano klimatycznego lidera zdaje się mocno pracować Joe Biden, ale czy USA są w stanie podążyć chociażby za intensywnym rozwojem OZE, w którym przodują Chiny?

Joe Bidenowi trzeba oddać to, że w przeciwieństwie do swojego poprzednika faktycznie troszczy się o klimat, robi w tej sferze porządek u siebie, ale też domaga się współpracy na arenie międzynarodowej, czego dowodem jest nie tylko obecna podróż do Europy, ale i zwołany przez niego w kwietniu szczyt. Amerykański prezydent promuje odnawialną energetykę, ma sceptyczny stosunek do przemysłów opartych na paliwach kopalnych, choć oczywiście nie jest mu łatwo wiele robić, bo ma do czynienia z bardzo silnymi graczami na rynku polityczno-ekonomicznym. Warto docenić to, że całkowicie zmienił kurs. Jak szybko nim podąży? To pytanie, na które odpowie jego prezydentura. Dobrze jednak się stało, że jeden z tych „wielkich” powiedział wreszcie, że klimat jest ważny, bo sama UE, która dotychczas pochylała się najmocniej, choć niewystarczająco, nad globalnym ociepleniem, jest na to po prostu za słaba, zwłaszcza po brexicie. Ma pani rację, że wielki wyścig toczy się teraz na linii Chiny – Stany Zjednoczone.

Nie budźcie Bidena, bo dobrze gada

Komu idzie lepiej?

Pewna, nieco zaskakująca i kontrowersyjna przewaga Państwa Środka polega na tym, że w chińskim systemie komunistycznym wykonywanie od początku do końca planów i przedsięwzięć gospodarczych jest głównym obowiązkiem partii, urzędników i innych zaangażowanych w to podmiotów. Niewywiązanie się z tego grozi poważnymi konsekwencjami, więc jeśli Chiny mówią, że do 2060 roku osiągną neutralność klimatyczną, to tak zapewne się stanie pomimo ciągłej, ogromnej zależności od energetyki węglowej. Biorąc w dodatku pod uwagę fakt, jak bardzo dynamiczny rozkwit przeżywa tam energetyka wiatrowa i słoneczna, stają się w tym zakresie liderem. W roku 2020 moc zainstalowana energetyki odnawialnej stanowiła ponad 30 proc. światowej wielkości. W dodatku Chińczycy w przeciwieństwie do większości krajów w pewnym stopniu wzięli się wreszcie także za efektywność energetyczną.

Czyli co dokładnie?

W 2020 roku rząd Chin ogłosił inicjatywę Nowej Infrastruktury obejmującą przejście od wysoce zanieczyszczającej, opartej na eksporcie produkcji do zaawansowanej technologicznie gospodarki opartej na usługach. We wrześniu prezydent Xi zaskoczył globalną społeczność, zobowiązując się do neutralności węglowej do 2060 roku i dążąc do podwojenia chińskiej gospodarki do 2035. Większa produktywność została zidentyfikowana jako natychmiastowe i skuteczne rozwiązanie. Ponieważ osiągnięcie większej produkcji z tych samych nakładów zasadniczo oznacza wyższą efektywność energetyczną, poprawa efektywności jest niezbędna, aby sektor energetyczny Chin mógł wspierać przejście kraju na nowoczesną zieloną gospodarkę.

I co dalej?

Moim marzeniem jest to, by świat miał stały poziom zużycia energii, a nowe potrzeby były kompensowane poprawą efektywności wytwarzania, przesyłania, użytkowania. To jest dopiero prawdziwa gospodarka o obiegu zamkniętym w energetyce. Planeta jest skończona. Mamy tylko 510 mln km2 do dyspozycji, więc musimy zrobić wszystko, by nie doprowadzić do wyczerpania zasobów, a może nawet myśleć podobnie jak Kenneth E. Boulding, który posługiwał się metaforą Ziemi jako statku kosmicznego.

Po co nam kolonie na Księżycu? A po co nam Jeff Bezos?

Problem w tym, że już pojawiają się zakusy, by w przyszłości korzystać z zasobów innych planet.

I tego się obawiam, bo jeśli plany Elona Muska i podobnych mu krezusów dojdą do skutku, przeniesiemy model marnotrawiącego i linearnego gospodarowania z Ziemi, powiedzmy, na Marsa? I co? Tam będziemy znów coś wydobywać, zostawiając miliardy ludzi na dogorywanie na wyjałowionej planecie? Wiemy, że Jeff Bezos chce sobie zrobić wycieczkę w kosmos za ogromne pieniądze, a tu żyją przecież całe społeczeństwa za niecałe 2 dolary dziennie. Ile on istnień mógłby uratować, zamiast realizować swoje fanaberie? Niestety nie sądzę, by możni tego świata byli w stanie na taką refleksję się zdobyć, co dość dobitnie pokazała nam pandemia, a z pewnością jeszcze bardziej uwydatni katastrofa klimatyczna.

***

dr Andrzej Kassenberg – współzałożyciel Instytutu na rzecz Ekorozwoju (InE) i Fundacji Efektywności Energetycznej Polski. Przez 24 lata był prezesem InE. Otrzymał tytuł magistra geografii i stopień doktora nauk technicznych. Od 1980 roku związany z ruchem ekologicznym, w tym z Polskim Klubem Ekologicznym. Od wielu lat zajmuje się działalnością naukową w zakresie zrównoważonego rozwoju. Obecnie specjalizuje się w kwestiach energii i ochrony klimatu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij