Nauczyciel Jarek Szulski próbuje rezygnować z wielu narzędzi władzy nad osobami uczniowskimi. Nie krzyczy, rozmawia, nie stawia stopni. A jednak jego książka „Nauczyciel z Polski” niepokoi.
Nauczyciel z Polski Jarka Szulskiego to niecodzienny poradnik dla osób nauczycielskich, przeplatany anegdotami i wspomnieniami autora z jego pracy w szkole, wzbogacony dodatkowo doświadczeniami z aktywności pozaszkolnej. Znalazły się tu także teksty zaproszonych gości – specjalistów i specjalistek oraz wypowiedzi wychowanków i wychowanek autora. Jarek Szulski pokazuje, jak − ucząc w systemowej szkole − był w stanie indywidualnie i autorsko pracować z młodzieżą.
Piszę o tej książce, będąc w podwójnej roli. Jestem byłą wychowanką Szulskiego z jego pierwszej klasy wychowawczej, jeszcze w gimnazjum im. Stefana Batorego. W książce autor porusza kwestie i przywołuje wspomnienia, które dotyczą mojej klasy gimnazjalnej. Z drugiej strony sama jestem nauczycielką − jedenasty rok uczę w Wielokulturowym Liceum Humanistycznym im. Jacka Kuronia, czyli w szkole, w której wiele przywoływanych przez Szulskiego nowatorskich rozwiązań czy pomysłów jest po prostu normą.
Część z tego, o czym pisze autor, jest mi szczególnie bliska i głęboko wierzę, że powinna być w szkole stałą praktyką. Indywidualne traktowanie osób uczniowskich, zwracanie uwagi na ich samopoczucie, składanie życzeń urodzinowych, rozmowa jako najważniejsza metoda wychowawcza, wykształcenie u osób uczniowskich sprawczości przez oddawanie im kontroli nad wspólnymi inicjatywami itd.
czytaj także
Jarek Szulski rezygnuje lub próbuje rezygnować, z wielu narzędzi władzy nad osobami uczniowskimi. Nie krzyczy, tylko rozmawia. Nie stawia stopni, oceny śródroczne służą tylko informacji zwrotnej dla ucznia czy uczennicy, nie decydują o ocenie końcoworocznej. Zresztą na koniec roku wystawia wszystkim to samo. Rezygnuje też z władzy przy organizacji wycieczek, oddając całą inicjatywę w ręce uczniów i uczennic. Jest z uczniami i uczennicami dużo bliżej niż przeciętny nauczyciel w szkole i w tych relacjach wykracza poza budynek szkoły – zaprasza ich na spotkania w mieście, dzwoni, dodaje do znajomych na Facebooku. Mówi często o swoich niedoskonałościach i stara się być autentyczny.
Świadoma rezygnacja z przemocy w relacjach szkolnych jest w polskiej edukacji bardzo potrzebna. Tyle że nie likwiduje ona relacji władzy, a jedynie ją zmienia i wprowadza inne jej mechanizmy.
Relacja władzy
Jarek Szulski pisze, jak z czasem uczył się oddawać władzę i budować sprawczość w osobach uczniowskich. Jednak kiedy prowadził swoją pierwszą klasę wychowawczą, uważał, że musi wszystko robić sam, i sam zajmował się na przykład organizacją wycieczek. Gdy w trzeciej klasie nie potrafiliśmy na forum klasy podjąć decyzji, czy chcemy jechać w góry, czy nad morze, uciął dyskusję i sam zdecydował.
Wycieczki organizowane przez Szulskiego charakteryzowały się tym, że osoby uczniowskie nigdy nie wiedziały, co zdarzy się za kilka godzin. Tak więc po dwóch dniach w Zakopanem wsiedliśmy do autokaru, który miał nas zawieźć do Krakowa, ale trafiliśmy o piątej rano do Warszawy. Zostaliśmy poinformowani, że wycieczka skończyła się wcześniej i będziemy teraz rozwożeni po domach. Znaleźliśmy się jednak na lotnisku i polecieliśmy do Gdańska, gdzie spędziliśmy resztę wycieczki.
Z czasem Szulski zaczął oddawać organizację wycieczek w ręce uczniów i uczennic, ale nie przestawał fundować im rozmaitych niespodzianek i „porwań”. Polegało to na ogół na zatajaniu przed uczniami i uczennicami różnych informacji, by następnie nieoczekiwanie zmienić koncepcję i plany. W książce znajdziemy historię porwania klasy prosto z lekcji na spotkanie w Warszawie, ale też uzgodnione z rodzicami (choć z osobami uczniowskimi już nie) porwanie do Gdańska na jeden dzień.
Szulski opisuje również niespodziankę urodzinową, w ramach której uczeń został wezwany na rozmowę do dyrektora placówki (uczestniczącego w „zabawie”) i dowiedział się, że grozi mu wyrzucenie ze szkoły. Gdy w dużym napięciu opuszczał gabinet, został przywitany tortem. Szulski przez wiele tygodni zatajał też przed klasą, że będzie jej wychowawcą w kolejnym roku, choć wiedzieli już o tym rodzice. Klasa dowiedziała się dopiero na zorganizowanej w tym celu wycieczce w góry.
Niby fajnie, ale wszystkie te przykłady łączy jedno: wiedza, którą dysponuje dorosły człowiek – nauczyciel, wychowawca, dyrektor czy rodzic, a do której dostępu nie mają osoby uczniowskie.
czytaj także
Kiedy byłam w gimnazjum, uwielbiałam wszystkie te niespodzianki, niesamowite wycieczki i ciągłą ekscytację tym, co może się wydarzyć. Jarek Szulski był kimś, kogo podziwiałam, choć też na pewno się bałam. Żyłam w niesamowicie skomplikowanym splocie emocji, który do tej pory jest dla mnie trudny do rozplątania. Po wycieczkach odsypiałam kilka dni, bo tak byłam zmęczona ciągłym napięciem, którego jednocześnie nigdy bym nie chciała się wyrzec.
Po latach pracy w szkole zrozumiałam ten mechanizm lepiej. Zobaczyłam, jak ważną dla mnie osobą był Szulski i jak wiele rzeczy robiłam tylko po to, by mnie lubił. Zobaczyłam też, jak bardzo ubezwłasnowolniona byłam, nie mając wpływu na nic, co działo się w naszej klasie i co działo się ze mną. Jako nauczycielka zrozumiałam, że jednak najważniejsze jest coś wprost przeciwnego – przekazywanie władzy w ręce uczniów i uczennic. Co też, trzeba przyznać, Szulski zaczął robić coraz częściej.
Granice w relacji uwikłania
W książce poruszył też inną trudną kwestię – czułości i dotyku w relacji nauczyciela z uczniami i uczennicami. Szulski dowodzi, że dotyk w tej relacji może być pożądany przez obie strony i stanowić wyraz wzajemnej sympatii. Problemem i zagrożeniem jest jednak to, w jaki sposób dotyk jest inicjowany. Szulski zaś pisze tak: „Podczas jednej z pierwszych lekcji z nową klasą jeden z uczniów ciągle gadał, no to go chwyciłem za szyję i nieco przydusiłem. Zapadła cisza. Zreflektowałem się i ja, przecież jeszcze nie znałem tych młodych ludzi ani oni nie znali mnie. Wytłumaczyłem więc, że tak mam, że muszę kogoś czasem zdzielić, bo inaczej się zapowietrzam, ale oczywiście jeśli tego nie lubią lub im to przeszkadza, to nie będę tego robił”.
Szulski kontynuuje tę myśl, przywołując przykład uczennicy, która zwróciła mu uwagę, by się o nią nie opierał, a on przestał to robić (choć zapowiedział też, że należy mu przypominać, jeśli będzie się zapominał i inicjował dotyk). Wykorzystał zresztą tę sytuację, by porozmawiać z całą klasą, zachęcić, by „mówili, jeśli nie lubią jego zachowań bądź przekraczają one ich dopuszczalne granice”. Szulski pisze wprost: „każdy ma inny poziom wrażliwości i inne potrzeby. I sam powinien wyznaczać granice, dopuszczać innych lub nie”. W innym rozdziale wymienia codzienne i zwykłe sytuacje, dzięki którym z czasem w relacji nauczyciel−uczeń pojawia się prawdziwe zaangażowanie. Jednym z wymienionych przez niego gestów jest „muśnięcie ręką [przez nauczyciela – przyp. E.N.] o ramię czy włosy [osoby uczniowskiej – przyp. E.N.]”.
Jednak założenie, że to osoba uczniowska ma wyznaczać granice zachowania nauczyciela, należałoby uznać za wysoce niebezpieczne. Nie jest łatwo wyraźnie zadeklarować sprzeciw, a w przypadku dzieci w szkole powiedzenie „nie” ukochanemu (albo i nie) nauczycielowi jest jeszcze trudniejsze. Sama, będąc w gimnazjum, nigdy nie byłabym zdolna do postawienia granicy nauczycielowi.
Mimo że ze strony nauczycieli w publicznych szkołach nie tylko nieszanowanie granic, ale i zachowania przemocowe były normą − wiele z nas nie traktowało tego jako przemocy, a z pewnością tego tak nie nazywało, nawet jeśli czuliśmy, że dzieje nam się krzywda. Łatwiej też zobaczyć przemoc, jeśli doświadcza się jej w sposób bezpośredni od znienawidzonej osoby nauczycielskiej niż wtedy, kiedy osoba, którą podziwiamy, z dobrymi intencjami przekracza nasze granice.
W ciągu ostatnich piętnastu lat świat się jednak zmienił i coraz częściej mamy świadomość, że zachowania przemocowe mogą się pojawiać mimo dobrych intencji.
czytaj także
Takie postawienie sprawy, jak robi to w swojej książce Jarek Szulski, przenosi odpowiedzialność za niechciany dotyk na osobę uczniowską. Bo przecież mogła powiedzieć nie, a tego nie zrobiła. Nie jest tymczasem powinnością czy odpowiedzialnością osoby uczniowskiej wyrażenie sprzeciwu wobec dotyku czy przekraczania jej granic w jakiejkolwiek formie. Odpowiedzialnością osoby nauczycielskiej jest zaś zapytać o zgodę, bo bez wyraźniej zgody każde tego typu zachowanie jest niewłaściwe.
Ze względu na płeć
W książce Jarka Szulskiego można przeczytać teksty zaproszonych autorów i autorek. Jedną z gościń jest Iwona Chmura-Rutkowska, która w swoim eseju Nie jestem nauczycielem porusza problem przemocy w szkole ze względu na płeć, a także, szerzej, nierówności na tym tle obecnych na wszystkich poziomach – w grupach uczniowskich, nauczycielskich, zarządach szkół i w podręcznikach szkolnych. Zdaniem autorki „reprodukowanie i utrwalanie nierównego statusu kobiet i mężczyzn stało się elementem «ukrytego programu»”, jest więc niewidzialne. Niestety wiele z tego, co Chmura-Rutkowska obserwuje w szerokiej perspektywie systemu szkolnego, wyraźnie widoczne jest też w książce Jarka Szulskiego.
Iwona Chmura-Rutkowska w latach 2013−2015 w ramach obszernych badań przeprowadziła analizę podręczników dopuszczonych przez MEN w 2013 roku do użytku szkolnego i przeznaczonych do kształcenia ogólnego w zakresie 28 przedmiotów na wszystkich poziomach. Jednym z wniosków z tych badań jest wyliczenie, że kobiety stanowią średnio niespełna 24 proc. autorek tekstów i materiałów zamieszczonych w podręcznikach.
czytaj także
W książce Nauczyciel z Polski dziewięcioro gości napisało eseje, dziesiąta redaktorka napisała posłowie, sam Szulski jest jedenastym autorem. Kobiety stanowią 27 proc. (20 proc., jeśli nie liczyć posłowia redaktorki) osób, które napisały teksty do tej książki. Warto przy tym mieć świadomość, że w polskim systemie oświaty kobiety stanowią ponad 80 proc. ogółu zatrudnionych.
Przemoc ze względu na płeć jest w szkole na porządku dziennym. Co trzecia dziewczynka przed 15. rokiem życia doświadczyła jakiejś formy wykorzystania seksualnego lub nadużycia. Chmura-Rutkowska wylicza dziesiątki zachowań przemocowych, między innymi tych, których dopuszcza się w książce sam Szulski: słownictwo stygmatyzujące w seksualnym kontekście, używanie wulgarnych określeń dotyczących płci, przywoływanie opowiedzianych przez siebie wulgarnych żartów w odniesieniu do płci i seksualności, opisy niepożądanych dotknięć, uścisków, łaskotek i ocierania.
O kwestiach dotyku pisałam wcześniej, nie będę więc już tu do tego tematu wracać, choć z pewnością warto zwrócić uwagę na jego możliwe seksualne konteksty. Bardziej zastanawiający wydaje mi się jednak rozziew między tym, o czym pisze Iwona Chmura-Rutkowska, a opisanymi przez Szulskiego praktykami.
czytaj także
Przemoc ze względu na płeć przejawia się tu w różny sposób. Książka pełna jest anegdotek i przykładów z życia autora lub jego znajomych i przyjaciół. Tak się składa, że większość z nich wiąże się z seksualnością kobiet lub stereotypami na ich temat.
„Kiedy na przykład pani dyrektor przejęta zapytała, jak sobie na wycieczce radzi w roli opiekunki mama jednego z uczniów, odpisałem, wysyłając zdjęcie z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie, przedstawiające kobietę w mini, z licznymi oczkami w cielistych rajstopach, w butach na wysokim obcasie, z tym że jeden but wraz z obcasem przekrzywił się o dziewięćdziesiąt stopni, a sama kobieta wyglądała, jakby miała uderzyć głową o beton. Z podpisem – «Jakoś sobie radzi»”.
„Swój znakomity przecież i jakże nowatorski, jak sądziłem, pomysł poprzedziłem stosowną kampanią informacyjną w klasie. Bojąc się, że do samorządu wybiorą jakąś «grzeczną Jolę» czy kogoś tam”.
„Zadzwoniłem do koleżanki, ona też dopiero zaczynała w roli wychowawcy. Była spokojna, przyjęła ogólne założenie, że gdy ona będzie usiłowała uczyć ich angielskiego, każdy chłopiec będzie w skrytości marzył o masturbacji, zaś każda dziewczynka w głębi serca będzie czuła się samotna i wyobcowana. Można i tak”.
„Lubię robić ludziom niespodzianki. Kiedyś w porozumieniu z rodzicami jubilatki schowaliśmy się w jej pokoju, a kiedy wypadliśmy stamtąd, krzycząc: «Sto lat», zastaliśmy koleżankę w salonie, rozkraczoną na kanapie w chwili, gdy pies zlizywał masło orzechowe spomiędzy jej ud”.
Ostatni przykład pada zupełnie bez żadnego kontekstu i nie pełni absolutnie żadnej funkcji poza przywołaniem sytuacji, która zapewne dla Szulskiego jest zabawna i ma również rozbawić czytelnika.
Suchecka: Szkoły nie są dla nas miejscem edukacji, lecz magazynami do przechowywania dzieci
czytaj także
Autorowi Nauczyciela z Polski zdarza się też wykorzystywać seksualność kobiet (i wyłącznie kobiet) jako środka retorycznego czy sposobu na wytłumaczenie zjawisk społecznych:
„Jasne, ludzie są różni […]. Mam na przykład dwie koleżanki. Też są różne. Jedna od pięciu lat żyje w celibacie, a druga żadnej okazji nie przepuści. Tak już jest”.
„Odnosiłem niejednokrotnie wrażenie, że życie to ja kontra każda durna cipa z urzędu w całym tym pieprzonym edukacyjnym świecie”.
Innym niepokojącym przykładem jest wykorzystanie przez Szulskiego wulgaryzmów, trzeba przyznać, że w książce o szkole dość śmiałe i niecodzienne. Zwłaszcza że zdecydowana większość wulgarnych słów to określenia żeńskich organów płciowych, jak tutaj: „oboje ustalili niebudzący żadnych wątpliwości podział ludzi na pizdy i cipy”. Wiele z przekleństw w języku wiąże się z seksem, choć u Szulskiego pojawiają się przekleństwa inne niż te najpowszechniejsze. Łącznie ze zdecydowanie nietypowym „sromobusem”, jak w wersalskim dialogu:
„− Pierdol się, ty wstrętna mała pizdo […]
− Zamknij się w swoim sromobusie, palancie – rzecze pani.
− Jedź już i nie zawadź cipą o drzwi – odpowiada uprzejmie dżentelmen”.
Dysponowanie władzą wiąże się z koniecznością pilnowania języka, jakim mówimy. Używanie określeń inkluzywnych i feminatywów powoduje, że wszyscy możemy poczuć się w szkole bezpiecznie i na miejscu. Ale język wiąże się też z wyborem żartów i anegdot. To, co może nas bawić w gronie przyjaciół, nie zawsze jest równie bezpieczne do opowiadania w sytuacji relacji władzy. Zwłaszcza jeśli anegdoty czy żarty wiążą się ze stygmatyzacją czy seksualizacją kobiet, służą wzmacnianiu stereotypów i tworzą atmosferę, w której łatwiej o przemoc nie tylko tę słowną.
Szulski nie żałuje
Jarek Szulski pisze: „Niby wiemy, że w każdej klasie najważniejsza jest relacja pomiędzy nauczycielem a uczniem. Że najlepiej uczymy się od ludzi, których kochamy”. Nauczyciel czy nauczycielka, która − tak jak Szulski − zrezygnuje z narzędzi przemocy, jakie daje jej państwowa szkoła, i zaczyna dostrzegać potrzeby uczniów, staje się na ogół taką właśnie kochaną nauczycielką. Ale ta rezygnacja nie zmniejsza wcale władzy, jaką ma nad swoimi uczniami i uczennicami, a wprost przeciwnie – za sprawą emocji bardzo często ją zwiększa.
Prawdziwym wyzwaniem staje się wtedy dbanie o niewykorzystywanie swojej pozycji. Przejawia się to w drobnych gestach i wymaga stałej uwagi. Przejawia się w pytaniu: „Jesteś smutny, czy mogę cię przytulić?” i w tworzeniu atmosfery bezpieczeństwa, w której osoba uczniowska może podejść do osoby nauczycielskiej i zapytać, czy może się przytulić. Wymaga pilnowania, by się nie obrażać na uczniów i uczennice, gdy robią coś nie po naszej myśli, tylko po swojemu, a o to przecież nam w końcu chodzi.
Sam Szulski pisze w rozdziale o fochach, że gdy się obrażał, stawał się dla młodych nieprzewidywalny, a to nie było okej. Pamiętam fochy Szulskiego i to, jak dużym emocjonalnym ciężarem były dla nas. Uczniowie i uczennice nie mają narzędzi, by radzić sobie z obrażającymi się nauczycielami i nauczycielkami, więc nie powinni być na to narażani.
Czy polska szkoła może być tak fajna jak fińska? [rozmowa z Martą Zahorską]
czytaj także
Jarek Szulski może i próbuje rozliczać się z różnymi błędami wychowawczymi, ale nigdy nie uznał, że niespodzianki, porwania czy dotykanie uczniów bez ich zgody do takich błędów należą. Nigdy nie przestał wykorzystywać relacji władzy dla własnej frajdy, choć twierdzi, że robił to dla dobra uczniów i uczennic. Widać, że te zachowania lubił i nadal lubi, tak jak seksistowskie żarty. Tymczasem stosowanie tricków przez dorosłych wobec dzieci nie buduje ani poczucia zaufania, ani pewności siebie i swoich kompetencji.
Skończę anegdotą z tegorocznej wycieczki szkolnej. Młodzież przyjeżdżała na wycieczkę w turach. Pierwsza tura powiedziała drugiej, że pójdą na mszar. Ktoś czegoś nie zrozumiał, ktoś nie dosłyszał i osoby uczniowskie uznały, że idziemy na „mszę”. Mnie to bardzo bawiło, wiedziałam przecież, że pójdziemy na mszar, czyli na torfowisko, i że to będzie super wycieczka. Widziałam, że moim uczniom i uczennicom nie grozi msza w nieodległym kościele, gdzie nie wszyscy, a pewnie nawet większość nie czułaby się komfortowo. Więc podkręcałam zabawny dla mnie żart.
Gdy zostałyśmy same, koleżanka z pracy zwróciła mi uwagę, że to, co robię, jest bardzo nie w porządku, że wykorzystuję swoją pozycję władzy dla własnej zabawy i że nie wszyscy bawią się razem ze mną. Natychmiast poszłam przeprosić młodzież i poinformować ich, dokąd naprawdę się wybieramy. Nie zapomnę ulgi, jaką poczuły i okazały niektóre osoby. To była ta ulga, której ja nie zaznałam w gimnazjum, gdy na każdej z naszych wspaniałych wycieczek żyłam w napięciu, czy nie zostanę obudzona w środku nocy i nie będę musiała grać w grę w parku.
**
Ewa Narożniak – biolożka, nauczycielka w Wielokulturowym Liceum Humanistycznym im. Jacka Kuronia w Warszawie.
**
Książka Jarka Szulskiego Nauczyciel z Polski ukazała się w styczniu 2021 roku nakładem wydawnictwa JS and CO.