Film

Czy kino czeka trudny powrót do offline’u?

Fot. SnappyGoat.com. Ed. KP

Pandemia pokazała, że wszystkiego do internetu przenieść się nie da. Nadal tęsknimy za bezpośrednimi spotkaniami z ludźmi, a nawet za pracą z biura. Wygląda jednak na to, że przywykliśmy do kina we własnym domu. Czy tradycyjne kino przegra z koronawirusem?

Losy wielu głośnych filmów pokazały, że jeśli widzowie nie będą chcieli pójść do kin – nie będą musieli. 16 grudnia premierę kinową w tych krajach, w których kina działają, miała Wonder Woman 1984. Zaledwie dziesięć dni później film można było obejrzeć na HBO Max. Tej platformy w Polsce nie ma, co nie oznacza, że ci, którzy chcą superprodukcję zobaczyć, będą musieli czekać do premiery na wielkim ekranie (22 stycznia) i narażać swoje zdrowie w kinach.

 

Jak pisze „Wired”, mimo popularności oficjalnych serwisów streamingowych (a właściwie dzięki niej) nowości w jakości kinowej są dostępne na wyciągnięcie ręki, piractwo w sieci kwitnie i film niedostępny legalnymi kanałami nadal można ściągnąć na dysk. W tej sytuacji przygody superbohaterki zobaczą na wielkim ekranie tylko die-hard fani, i to wyłącznie ci, którzy nie boją się koronawirusa. Czyli najprawdopodobniej ułamek procenta tych, którzy poszliby do kina w normalnych warunkach.

Wytwórnie filmowe stosują metodę prób i błędów, ale jak dotąd wiadomo jedno – w czasie pandemii nawet na murowanych hitach nie udało się zarobić. Mulan, aktorski remake popularnej kreskówki Disneya, wszedł do kin tydzień przed premierą na platformie Disney+. A że był to wrzesień, gdy koronawirusowe statystyki znów poszły w górę, dochód ze sprzedaży biletów sięgnął zaledwie 70 mln dolarów, przy kosztach produkcji na poziomie 200 mln dolarów (filmowi na pewno nie pomógł też skandal wokół zdjęć realizowanych w chińskiej prowincji Sinciang, gdzie znajdują się rządowe obozy koncentracyjne).

W tej sytuacji warto się zastanowić, czy pandemia nie będzie ostatnim gwoździem do trumny dla globalnej kultury oglądania filmów w kinach, konającej powoli od czasów Napstera, i czy jest jakiś sposób, żeby ten trend zatrzymać. I co dalej z Polską, gdzie frekwencja w kinach przez ostatnie kilka lat sukcesywnie rosła?

Rok bez premier i festiwali

Są jeszcze tacy, którzy wierzą w sens przesuwania premier w nieskończoność. Czarna Wdowa, kolejny film z uniwersum Marvela, ma wejść do kin 7 maja tego roku. Pierwotnie jego premiera była planowana na maj, a potem na listopad 2020. Twórcy uznali jednak, że widzowie mogą poczekać, bo przecież chodzi o franczyzę, która ma wiernych fanów (filmy o superbohaterach Marvela, w przeciwieństwie do ekranizacji komiksów DC, a więc choćby wspomnianej Wonder Woman, nie muszą już walczyć o publiczność) ze słabością do efektów specjalnych w 4D.

Na to samo liczą twórcy nowego Bonda. Premiera Nie czas umierać początkowo została przesunięta z kwietnia 2020 na listopad tego samego roku. W październiku zapadła decyzja, że nowe przygody agenta 007 obejrzymy dopiero w kwietniu 2021.

 

Autorzy bardziej niszowych produkcji czy organizatorzy festiwali filmowych nie mają takich dylematów. Oni kierują swoją ofertę do wiernej, wyselekcjonowanej publiczności. Nie chcieli zatem ryzykować znikomej frekwencji i przenieśli się do sieci. Filmy w ramach festiwali Afrykamera czy Sputnik nad Polską można zobaczyć na platformie mojeekino.pl. Współpracuje ona z mniejszymi kinami z całego kraju – płacąc za dostęp do konkretnego tytułu na 48 godzin, kupujemy bilet do wybranego przez nas kina i tym samym pomagamy utrzymać je przy życiu.

Na podobnych zasadach działa szereg innych platform, nie tylko filmowych. Themuba.com stworzona m.in. przez Borysa Szyca i Jarosława Kuźniara ruszyła przed pandemią koronawirusa, reklamowana jako „teatralny Netflix”, i okazała się rozwiązaniem jakby skrojonym pod późniejszy lockdown.

„Gambit królowej”: patchwork we wzór szachownicy

Autorka wspominanego już tekstu „Wired” o tym, że rok 2021 zapoczątkuje nową erę piractwa, zastanawia się, czy będziemy nadal potrzebowali kin po pandemii. Według Abigail De Kosnik, żeby przetrwać, będą one musiały oferować coś więcej niż samo doświadczenie oglądania filmu i przepłacania za popcorn. Proponuje, żeby „przedłużeniem” seansu była wizyta w parku tematycznym (przytacza nie tylko znany wszystkim przykład Disneylandu i Disneyworld, ale też np. parku wytwórni Universal), bo jedną z nielicznych rzeczy, których internet przynajmniej na razie nie oferuje, jest bycie „wewnątrz” filmu czy serialu.

A może kina staną się restauracjami czy nocnymi klubami wyposażonymi w ekrany i zapewniającymi różne typy rozrywek na kilka godzin? Tylko że takie rozwiązania już istnieją i wcale nie są bardziej popularne od zwykłych kin. Trudno powiedzieć, dlaczego pandemia miałaby to zmienić, skoro badania pokazują, że wcale nie pokochaliśmy siedzenia w domu.

„Obejrzyjmy coś”

Kiedy zeszłego lata wiele krajów poluzowało koronawirusowe obostrzenia, w restauracjach, barach czy na plażach zaroiło się od ludzi. Nagle się okazało, że scenariusz rodem z Black Mirror, jakoby kontakty online wystarczyły nam do szczęścia, raczej się nie sprawdzi (i jeżeli z pandemii płynie jakikolwiek optymistyczny wniosek, to właśnie ten). Wydaje się zatem, że kiedy kina będą znowu otwarte, już na dobre, i będziemy się w nich czuli bezpiecznie, będziemy do nich chodzili jak dawniej.

Po lockdownie wszyscy będziemy mieli dość Netflixa

 

Tylko że lockdown nie był dla kin pierwszym ciosem, jak choćby dla lokali gastronomicznych. Jedzenie na dowóz nie będzie lepsze od tego w knajpie – będzie tym samym jedzeniem, tylko zimniejszym i spożywanym w mniej atrakcyjnych warunkach, bo w czterech ścianach własnego domu. Tymczasem w skali globalnej kino przegrywa z internetem od 20 lat (choć znowu, ostatnie lata w Polsce tego nie potwierdzają, o czym później).

Pierwszym ciosem były dla niego serwisy do pirackiego ściągania filmów, muzyki czy gier z sieci. To one przyzwyczaiły nas do tego, że nie chodzi się do kina na wszystko jak leci. Potem się okazało, że z budżetem Netflixa czy HBO da się zrobić wartościowy serial czy film, obsadzić w nim gwiazdy i zarabiać na nim, wcale nie bijąc się o wielki ekran. Kina, z ich ograniczonym repertuarem i wysokimi cenami biletów, zostały w tyle, bo coraz rzadziej zaglądała do nich ważna kategoria widzów: ci, którzy nie nastawiają się na konkretny film, tylko chcą po prostu „coś obejrzeć”.

Serwisy streamingowe są skrojone pod nich, choć i one od pewnego momentu poszły w stronę premier dla koneserów (Roma Cuarona czy Irlandczyk Scorsese weszły niemal równocześnie do kin i na Netflixa). Wygrywają zatem i z kinami, i z tradycyjnymi kanałami telewizyjnymi – pandemia nic tu nie zmieniła, tylko utrwaliła ten stan rzeczy. Może nieco ograniczyła liczbę premier czy przerwała pracę nad niektórymi serialami, ale nie sparaliżowała samego funkcjonowania platform, tak jak stało się to w przypadku kin i wytwórni filmowych.

Dziwny rok (seriale 2020)

Będzie jeszcze trudniej

Żeby po pandemii zawalczyć o swój kawałek filmowego tortu, kina musiałyby oferować usługi, które nigdy nie będą dostępne w serwisach streamingowych. I oferują – możliwość wyjścia z domu, co po pandemii (jeśli wnioskować po doświadczeniach ostatnich wakacji) będzie atrakcją – pytanie, czy wszędzie i na jak długo. Innym bonusem kin może być dźwięk i obraz wyjątkowej jakości, co w dłuższej perspektywie skazałoby je głównie na repertuar sensacyjno-rozrywkowy i transmisje koncertów (do tej pory również obecne w programie kin, ale raczej na marginesie głównej działalności).

Po pandemii do kin wrócą jednak nie tylko fani Marvela. Agnieszka Holland powiedziała w rozmowie z „Forbes Women”, że serwisy streamingowe, które godnie zastąpiły kina w czasie lockdownu, nadal mają w swojej ofercie mało filmów artystycznych, dla bardziej wyrobionego widza. Rzeczywiście, takie pozycje trafiają na Netflixa czy HBO albo w tym samym czasie co do kin, albo już po tym, jak doczekają się uznania i nagród (jak Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego). Ich miłośnicy mają zwyczaj oglądania premier na wielkim ekranie, jednak nie jest ich aż tak wielu, żeby decydowali o „być albo nie być” kin. Może są powodem, dla którego wielki ekran cieszy się swego rodzaju staroświeckim splendorem, ale klucz do rosnącej frekwencji leży gdzie indziej. I tu z pomocą przychodzi nam przykład Polski.

W lipcu 2020 roku kina w Polsce odwiedziło ponad pół miliona widzów, najwięcej od czasu ich otwarcia po wiosennym lockdownie (część kin wróciła do pracy w czerwcu i wtedy przyciągnęła tylko 92 tys. chętnych). Rekordowy okazał się jednak weekend 18–20 września, kiedy do kin ściągnęło aż 300 tys. osób. Zapewne przyczynił się do tego fakt, że widzowie wrócili z wakacji i byli już zmęczeni siedzeniem w domu, ale decydujący, według przedstawicieli branży, okazał się repertuar. W ten weekend premierę miała Pętla niezmiennie popularnego Patryka Vegi, oparty na faktach, głośny film 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy czy wspomniana już disneyowska Mulan. Oczywiście te liczby nijak się mają do wcześniejszych – w lipcu 2019 roku do kin w Polsce poszło niemal 5 milionów widzów – ale w roku prawie całkowitej zapaści kulturalnej wydają się obiecującym prognostykiem na kolejne lata.

W kleszczach (nie)sprawiedliwości

Wygląda więc na to, że w Polsce nie ma mowy o kryzysie branży kinowej. Może dlatego, że jej renesans zaczął się u nas około dekady temu, co nie tylko jest efektem powstania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (za czym poszło zwiększenie i urozmaicenie polskiej produkcji kinowej), ale zapewne także wynika z dobrej koniunktury gospodarczej (to ona pomaga aspirującej klasie średniej) i pomocy państwa (przy cenach biletów w multipleksach wypad do kina dla czteroosobowej rodziny, która chce w czasie seansu napić się coli i zjeść nachosy, to koszt 150–200 zł).

Tyle że sama Polska nie uratuje całej branży, a w wielu innych krajach chodzenie do kina nie jest aż taką atrakcją. Wydaje się więc, że przyszłość zależy od przyjaznej współpracy z serwisami streamingowymi. Skoro recenzenci mogli oglądać pierwsze trzy odcinki każdego sezonu Gry o tron w kinach, dlaczego nie dać takiej możliwości zwykłym widzom? Nie pokazać pierwszego odcinka nowego sezonu The Crown na wielkim ekranie, łącząc seans z, powiedzmy, angielską herbatką o piątej, w obowiązkowych kapeluszach? Nie zorganizować miejskiego „przemarszu zombie” (zombie walk) na premierę nowych odcinków Walking Dead? Skorzystają na tym wszyscy: kino zarobi, platforma streamingowa przyciągnie widzów, a oni sami znajdą się „wewnątrz” ulubionego uniwersum. Będzie to zatem całkiem nowe doświadczenie odbioru filmu, ale takie, na którym nie straci żaden, nawet najbardziej tradycyjny dostawca tego typu rozrywki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij