Sejm w piątek przegłosował podniesienie pensji dla m.in. posłów, senatorów, ministrów. W sieci zawrzało, wyborcy KO i Lewicy nie kryli oburzenia. Dziś posłowie przepraszają za piątkową decyzję. Paradoksalnie może ona poprawić relacje z wyborcami. Jak? Wyjaśnia w felietonie Galopujący Major.
Wbrew pozorom i całej ostatniej awanturze to nie jest tak, że ogromna większość Polaków chce niskich płac dla parlamentarzystów. Dość przypomnieć, że nie było szczególnego oporu społecznego przeciwko poprzednim zarobkom parlamentarzystów, a i pensja prezydencka często bywała obiektem kpin. Zaryzykuję nawet, że brak pensji dla żony prezydenta był obiektem ponadpartyjnej krytyki, a postulat partii Razem, aby wynagrodzenie posłów i senatorów wynosiło trzy minimalne krajowe, nigdy nie był szczególnie popularny społecznie. I raczej (nie mówię, że słusznie) nazywano go typowym lewicowym populizmem.
Paradoksalnie postulat partii Razem spełnił Jarosław Kaczyński, obniżając pensje posłów i senatorów, bynajmniej nie w imię oszczędności, ale z zemsty, że poseł Brejza odkrył aferę z nagrodami, które rząd Beaty Szydło miesiąc w miesiąc wypłacał sobie prawem kaduka.
czytaj także
Oczywiście sam Kaczyński, zarzekający się, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy, jest faktycznie najbogatszym polskim parlamentarzystą od lat, dysponujący na osobiste cele nie tylko majątki partii (ochrona z GROM, kierowca, auto), ale także, jak dziś już wiemy, majątkiem spółki Srebrna, w której imieniu robił biznesy na grube miliony, ale tak, „żeby elektorat się o tym nie dowiedział”. Problem w tym, że posłowie i senatorowie, także ci z PiS, takimi milionami jak Kaczyński faktycznie nie dysponują, wobec czego obniżka ich pensji na polecenie prezesa realnie właśnie ich uderzyła po kieszeni. Owszem, opozycja ma o wiele gorzej, bo nie może sobie podwajać pensji w rządzie. Ale nawet jeśli PiS dla nakarmienia partyjnego aparatu stworzył najliczniejszy rząd w historii Polski i nepotyzm i kumoterstwo na niespotykaną wcześniej skalę, to jednak walka o zasoby w środowisku PiS idzie na noże, zwłaszcza gdy nagle ziobryści będą mogli poprzez rozmaite fundusze dla ofiar podkupywać posłów Kaczyńskiego. W końcu skoro 50 milionów z funduszu na pomoc ofiarom przestępstw może dostać ksiądz, co egzorcyzmował salcesonem, to czemu nie mąż jakiejś posłanki PiS, byleby ta trzymała ziobrowy kurs w Sejmie? Słowem, owszem opozycja dostaje mniej, ale to aparat PiS jest o wiele bardziej głodny pieniędzy, których już posmakował i Kaczyński, który z tym nieprzebranym apetytem partyjnych szaraczków ma ból głowy.
czytaj także
W takim właśnie momencie jak zawsze zmyślna demokratyczna opozycja (poza partią Razem i Zielonymi) przyszła Kaczyńskiemu z pomocą. I zaczęło się tsunami w sieci. Wszyscy, absolutnie wszyscy, od prawa do lewa powtarzają, że timing na podwyżki jest najgorszy z możliwych. I że moralnie nie godzi się w kryzysie i dramacie setek tysięcy ludzi dawać sobie podwyżki o 40 proc. Rzecz jasna, to argument oczywisty i rozstrzygający. Ale w tej sprawie chodzi o coś jeszcze, nie tylko o pieniądze. Elektorat PiS też bowiem jest dotknięty kryzysem, być może nawet bardziej niż elektorat opozycyjny, ale jakoś ma mniejsze pretensje niż elektorat opozycji. Dodatkowo bunt wyborców opozycji wybuchł na niespotykaną dotąd skalę, posłowie Lewicy i KO wyzywani są od najgorszych. Nigdy czegoś takiego nie było. Pytanie: dlaczego akurat teraz tak się stało?
Otóż oprócz timingu, tradycyjnej tabuizacji dyskusji zarobkach w Polsce oraz odruchów stadnych w moralnym oburzeniu (tym razem słusznym) chodzi o coś jeszcze. Chodzi o relacje na linii partia a jej wyborcy. W przypadku wyborców PiS oburzenie jest mniejsze, po pierwsze dlatego, że PiS już dawno przestał być postrzegany, także przez własnych wyborców, jako partia uczciwa. Teraz jest partią równie złodziejską co PO, ale za to partią, która jednocześnie redystrybuuje. Kradną, ale się dzielą, więc niech mają trochę z tego tortu.
czytaj także
Po drugie, ważniejsze, relacja na linii Zjednoczona Prawica vs jej wyborcy jest relacją hierarchiczną. Na samej górze jest autorytet Kaczyńskiego, cała reszta to jedynie wykonawcy, którzy lepiej lub gorzej spełniają jego wolę. Dobry car i źli bojarzy – to porównanie najlepiej oddaje charakter więzi, w ramach której nawet jeśli car się myli, to niechcący, a właściwie to nie myli się, tylko ma ważne argumenty, których nie znamy, a jak się już mleko rozleje i nie można udawać, to znowuż na pewno wina bojara Sasina. Immunizowanie od wszelkiej odpowiedzialności naczelnika stada ma oczywiście wiele zalet, zwłaszcza gdy w momentach kryzysu naczelnik znika, ale jednocześnie ma tę wadę, że odstrasza niepokornych, niezależnych, w tym zwłaszcza młodych. To jest powód, dlaczego PiS po raz pierwszy od lat zaczął przegrywać walkę w internecie. Po prostu domniemanie geniuszu, podporządkowanie przywódcy sprawiają, że trudno jest nawiązać jakieś interakcje, młodzi nie lubią tego ślepego posłuszeństwa w imię autorytetu pana, który schował się gdzieś w zamku i żyje w świecie lat 90.
Z drugiej strony mamy relację: partie opozycyjne vs opozycyjny elektorat. To typowa relacja horyzontalna, gdzie nie ma autorytetu. Na lewicy przywódcy nie ma od lat, a liberałowie zostali już dawno osieroceni przez Tuska. Rzecz jasna ten całkowity brak autorytetów opozycyjnych wygenerować musiał bardziej równościowe stosunki, gdzie rozmywa się podział na „my, wyborcy” i „oni, politycy”, gdzie, przynajmniej deklaratywnie, wszyscy jadą razem na jednym wózku opozycyjnym wobec „reżimu Kaczora”. Przejawem tego rozmycia jest chociażby bezpośredniość. Opozycyjni wyborcy mają swoich polityków na Twitterze i Facebooku, nie tylko wchodzą z nimi w interakcje, ale wysyłają im prywatne wiadomości, publicznie doradzają, bronią ich przed resztą prawicowego internetu i często spotykają także w realu. W przypadku PiS-u powyżej pewnego stopnia w hierarchii jest to niemożliwe. Nikt sobie nawet nie wyobraża, żeby Ziobro albo Kaczyński wchodzili w interakcje z twitterowym ludem i odbierali DM-ki. W przypadku Budki powagi żadnego autorytetu nie ma, więc można spokojnie wysyłać informacje naszemu koledze z partii.
Oczywiście taka relacja, poza istotnymi „agorowymi” zaletami, ma swoje wady, które politycy opozycji właśnie zobaczyli. Im większe zbliżenie z wyborcami, tym większa ich podmiotowość. A za tym idzie większa chęć i świadomość wpływania na politykę. I na polityków. Jeżeli jesteśmy razem, to razem podejmujmy decyzje i macie nas wysłuchać. Obniżony próg separacji między obiema grupami i pomieszanie ról sprawiają, że opozycyjni wyborcy stają się współpolitykami i głośno wyrażają swoje postulaty. Oburzenie, jakie nastąpiło na skutek pomysłu podwyższenia zarobków, nie jest więc tylko oburzeniem na wysokość podwyżki. Jest przede wszystkim oburzeniem na lekceważenie partnera. Jest oburzeniem na to, że nas, wyborców, nie posłuchaliście. Jest oburzeniem na przekreślenie wspólnoty i nagle powrót do my-wyborcy i oni-politycy. Jest swoistym zerwaniem z ułudą równościowej i partnerskiej relacji. To boli elektorat, tym bardziej że jeszcze tydzień temu posłowie Lewicy i części KO tę wspólnotę wzmacniali swoimi interwencjami w komisariatach przy okazji sprawy Margot. Oto więc w apogeum zacieśnienia relacji z elektoratem i momencie powszechnego wzruszenia elektorat otrzymuje informację, jak bardzo było to złudne, jak bardzo partykularne interesy polityków są ważniejsze niż opozycyjne dobro wspólne. Dlatego czuje się zdradzony. I dlatego jest taki wściekły.
Opozycyjni politycy są tym zaskoczeni. Nie rozumieją emocji własnego elektoratu i tego, że są one zupełnie inne niż emocje elektoratu PiS. Dla KO i Lewicy polityczna gra jest wciąż starą grą parlamentarną, w której za kulisami dobija się politycznych targów. Takie targi może dobijać Kaczyński z PiS, bo on, jako przywódca, ma moralne upoważnienie od swoich wyborców. Opozycja takiego upoważnienia nie ma i nigdy nie miała, bo wyborcy opozycji czują się bardziej żołnierzami równościowej, republikańskiej antykaczystowskiej armii (jakkolwiek zabawnie to brzmi) niż żołnierzami kochanego cesarza Francuzów, Napoleona Kaczyńskiego, który pod Jeną bije „lewactwo”! Po prostu w miarę budowy horyzontalnych relacji z własnym elektoratem (patrz #SilniRazem) zakulisowa polityka, przynajmniej w odczuciu społecznym, odchodzić musi w przeszłość.
Cofnięcie się Budki z podwyżek i przeprosiny ze strony Lewicy są na swój sposób bolesnym uświadomieniem sobie istoty tej sytuacji.
Przepraszamy!
Opublikowany przez Lewica Poniedziałek, 17 sierpnia 2020
Może to być też początkiem zupełnie innej polityki. Takiej, w której partie w ramach naprawiania katastrofy własnego uporu rzeczywiście zaczynają się wsłuchiwać w głosy swojego elektoratu i rozumieć jego żądania. Jeśli tak się stanie, to cała ta awantura może być w dłuższej perspektywie czasowej niezwykle pouczająca, a tym samym korzystna dla polskiej polityki. Ale znając naszych opozycyjnych asów, prawdopodobnie podwyżki zostaną uchwalone, bo przecież nagle ktoś zapomni przyjść na głosowanie, nagle komuś pies zje laptopa i nagle ojtamojtam pokrzyczą na Twitterze, pokrzyczą, a i tak na nas zagłosują za trzy lata.