Debata w TVP nie odwróci trendu, który jest korzystny dla Trzaskowskiego. A to doświadczenie ze środy pomoże mu, bo obniży oczekiwania przed następnymi debatami. Nikt już nie będzie liczyć na cud.
Pierwszym ruchem Rafała Trzaskowskiego w kampanii było zaatakowanie mediów publicznych i zapowiedź likwidacji TVP Info i całej publicystyki, także w głównych kanałach. Z taktycznego punktu widzenia było to słuszne posunięcie, bo natychmiast spolaryzowało kampanię wyborczą i postawiło Trzaskowskiego jako najbardziej wiarygodnego przeciwnika PiS. Wciąż bowiem anty-PiS to najsilniejsza emocja w społeczeństwie. Trzaskowski łatwo więc zaczął eliminować konkurencję na opozycji, aż w końcu zapewnił sobie czołowe (na opozycji właśnie) miejsce w sondażach przed pierwszą turą.
czytaj także
Tego samego dnia, w którym Trzaskowski zapowiedział swój start w wyborach prezydenckich, Jarosław Kaczyński zdecydował o powrocie Jacka Kurskiego na fotel prezesa TVP. Był to oczywisty sygnał, że Kurski ma robić wszystko, żeby przeprowadzić zamach propagandowy na Trzaskowskiego, tak jak zrobił to kiedyś na Tusku. Tusk był w 2005 roku faworytem i pewnie prowadził w sondażach tuż przed drugą turą. Znalezienie na jego dziadka papierów w niemieckich archiwach i oskarżenie go o bycie żołnierzem Wehrmachtu (do którego został, jak wielu Polaków, siłą wcielony) zabrało mu pewne zwycięstwo w wyborach prezydenckich.
W dzień debaty wyborczej w TVP, do której jest ona zobligowana prawnie, Trzaskowski wytoczył jej proces. Musiał wiedzieć więc, że będzie prowokowany i cała debata zostanie ustawiona tak, żeby go zniszczyć. Czy mógł na nią nie pójść? Byłoby to trudno obronić publicznie, bo prezydent Warszawy mógłby zostać skutecznie skompromitowany jako tchórz. Straciłby także okazję, żeby pokazać się elektoratowi, który nie ogląda innych mediów (wcale nie jest go tak dużo, bo z badań wynika, że elektorat PiS chętniej ogląda media krytyczne wobec władzy, niż elektorat opozycji ogląda media rządowe).
czytaj także
Powinien więc przygotować się na prowokacje na tyle, na ile się dało. Zarazem potrzebował wypaść możliwie sympatycznie, żeby przyciągnąć niezdecydowanych. Wojna na słowa z Andrzejem Dudą albo z TVP nie mogła mu za bardzo pomóc w przyciągnięciu wyborców Dudy, Bosaka albo niezdecydowanych.
Trzaskowski, mimo że merytorycznie był świetny, chyba nawet najlepszy ze wszystkich, to sprawiał wrażenie zbyt srogiego i spiętego. Można to doskonale zrozumieć, znając wyjątkowo niekorzystny kontekst. Ale tak analizować to możemy my, czyli analitycy, dziennikarze albo po prostu osoby sprzyjające najsilniejszemu kandydatowi opozycji. Tych wyborców, których mógł zdobyć, kontekst niewiele obchodzi. I jeśli nie oceniamy występu Trzaskowskiego zbyt pozytywnie (nie tylko ja, ale także m.in. Andrzej Stankiewicz, Andrzej Gajcy w Onecie, a także Jan Hartman w „Polityce”), to z tym założeniem. Wyborców po prostu nie można straszyć.
Pisałem wcześniej w różnych mediach (w „Polityce” i tuż przed debatą na Facebooku), że na tej debacie Trzaskowski może więcej stracić niż wygrać. Oczekiwania wobec niego są tak duże, że jeśli nie wypadnie świetnie, to pojawi się niedosyt. Wystarczy, że ktoś inny błyśnie albo Andrzej Duda się nie skompromituje, żeby podniosły się głosy krytyczne wobec Trzaskowskiego. I tak się stało. Debata w TVP nie odwróci trendu, który jest korzystny dla Trzaskowskiego. A to doświadczenie ze środy pomoże mu, bo obniży oczekiwania przed następnymi debatami. Nikt już nie będzie liczył na cud. Uważam więc, że w ostatecznym rachunku dobrze się stało.
czytaj także
Napisano już wiele o nikczemności telewizji Jacka Kurskiego i redaktora Adamczyka. Pytania, które przygotowali na zamówienie sztabu Andrzeja Dudy, to zwykłe łajdactwo polityczne. Pokazywano Trzaskowskiego z innej kamery niż ta, do której miał mówić. Ułożono wszystkie pytania tak, żeby przemycać ataki na niego. Nie pytano o sprawny aktualne, tylko o takie, które mają być niewygodne dla kandydata PO. Trzaskowski musiałby dokonać cudu, żeby to wygrać.
Jeśli kogoś typować na wygranego, to Waldemara Witkowskiego, który pokazał się wyborcom jako polityk spokojny, merytoryczny i bardzo uczciwy w swoich poglądach. Bronił z klasą uchodźców, mniejszości i konstytucji. Wypadł świetnie, choć nikt na niego nie stawiał (włączając w to mnie), i zasłużenie zebrał bardzo pozytywne opinie. Witkowski nie ma aż tylu fanów w mediach opozycyjnych, żeby skupić na sobie uwagę tak, jak udało się to Adrianowi Zandbergowi po debacie telewizyjnej z 2015 roku. Trochę szkoda, bo szef Unii Pracy zasłużył.
czytaj także
Obok lidera UP najlepiej wypadł Krzysztof Bosak. Choć wyglądał jak przewodniczący klasy i raczej kandydat na syna prezydenta niż na prezydenta. Szczególnie z tą flagą, która przypominała szkolną zabawkę. Gdy jednak przyszło do odpowiadania na pytania, jego odpowiedzi były czytelne, merytoryczne, stanowcze, ale nie straszące wyborców. Oczywiście to nie znaczy, że mi się podobają. Oceniam tylko to, co kandydaci osiągnęli dzięki debacie w staraniach o głosy wyborców. Bosak zasłużenie zbliża się do 10 procent w sondażach. I jak trochę zmężnieje, to będzie bardzo trudnym przeciwnikiem. Nie wolno go lekceważyć.
Andrzej Duda może nas żenować swoim zachowaniem, ale dla tych, którzy go popierają, i dla tych, których chciał zdobyć, wcale nie wypadł źle. Duda był wyluzowany, spokojny i koncyliacyjny. Wszystko było ustawione pod niego, więc najłatwiej mógł osiągnąć swój cel. Debata była transmitowana w głównym kanale telewizji w czasie najlepszej oglądalności, więc może mu pomóc w sondażach, ale raczej spowolnić tylko spadek niż odwrócić trend. Po debacie dostał jeszcze 10 minut na odpowiadanie na pytania dziennikarzy TVP (innych nie zauważył). To, co wydarzyło się w środę, to zwykły przekręt medialny.
Sukces Witkowskiego to dramat dla Roberta Biedronia. Nie sądzę, żeby Witkowski mógł wyprzedzić go w sondażach, ale w debacie już mu się udało. I to mimo że Biedroń miał kilka dobrych momentów. Ogólnie jednak wyglądał na bardzo zmęczonego kampanią. To imponujące, że znosi z klasą ostatnie jej tygodnie. Nie narzeka, robi swoje. Według mnie odrabia powoli to, co stracił, gdy złamał słowo w sprawie oddania mandatu europosła i wystartowania w wyborach do Sejmu. A bez nadrobienia tych strat wizerunkowych nie będzie miał powrotu do wielkiej polityki.
Paradoksalnie więc uważam, że Biedroniowi, tak jak Trzaskowskiemu, te doświadczenia się przydadzą. Bez porażek w polityce nie ma zwycięstw. Wiedzą to świetnie ci, którzy osiągnęli szczyty. Głowa do góry!