Po raz pierwszy do wielu lat głosowanie taktyczne elektoratu lewicy zbiegać się może z głosowaniem ideowym. Chodzi o to, że lewicowy wyborca głosując na Biedronia osłabia Trzaskowskiego, tym samym zwiększa szansę przegranej Dudy.
Jedną z ciekawszych egzaltacji wyborczych ostatni dni było ekscytowanie się spadkiem poparcia Andrzeja Dudy aż o 20 punktów procentowych. Andrzejowi Dudzie poparcie aż tak nie spadło. Po prostu nagle do gry wszedł elektorat, który 10 maja miał wybory bojkotować, ponieważ szaleje epidemia, a 28 czerwca wyborów bojkotować już nie chce, mimo iż epidemia się nie skończyła. Czy się to komuś podoba czy nie, Andrzej Duda ma wciąż mocne co najmniej 40 procent poparcia. Ostatni sondaż IBRiS daje mu nawet 42 procent. Duda ma więc dokładnie takie poparcie, jak Prawo i Sprawiedliwość. Zakładając więc, że wyborcy od niego nie odejdą, tak jak nie odchodzą po kolejnych skandalach wokół władzy od PiS, aby wygrać wybory Andrzej Duda, musi zebrać jakieś dodatkowe 10 punktów procentowych w drugiej turze.
czytaj także
Pojawia się pytanie: skąd te 10 procent wziąć?
Oczywiste jest, że Duda będzie czerpał z rezerwuaru wyborców Krzysztofa Bosaka i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nie, nie musi nawet przekonać do siebie wszystkich wyborców tej prawicowej konkurencji, wystarczy pewnie odbić jakieś dwie trzecie z grona głosujących na obu tych panów.
Czy to łatwe zadanie?
Wszystko zależy od tego, kogo Duda „dostanie” w drugiej turze do pokonania. Nie ulega wątpliwości, że najłatwiejszym rywalem będzie Rafał Trzaskowski. Wyborcy Konfederacji, ale po części też Kosiniaka-Kamysza po prostu nie zagłosują na „tęczowego Rafała”, „pomocnika Tuska”, „wroga Kościoła”, jak go będzie opisywał przemysł nienawiści Kaczyńskiego. Zresztą wyborca nie będzie musiał nawet słuchać propagandy. Wystarczy, że posłucha samego kandydata, który nie ma żadnej oferty dla wyborcy Bosaka i naprawdę niewiele może zaproponować wyborcy Kosiniaka-Kamysza.
Owszem, pojawiają się ostatnio symulacje autorstwa Marcina Paladego, pokazujące jakoby wyborcy Bosaka i Kosiniaka mieli bardziej skłaniać się ku głosowaniu na Trzaskowskiego niż na Dudę. Ale w tych samych symulacjach Palade mówi, że w drugiej turze Duda wygrywa z Trzaskowskim prawie o 10 punktów procentowych. Więc albo wierzymy w całość Palade dreaming, albo w ogóle.
Preferencje w II turze głosowania na podstawie prognozy z 24 maja 2020 pic.twitter.com/FnDHp2hDlx
— Marcin Palade (@MarcinPalade) May 24, 2020
Pojawią się też informacje, że skoro TVP tak mocno atakuje Trzaskowskiego, Pereira pisze płaczliwe apele, żeby poprawić kampanię, to oznacza, że PiS boi się Trzaskowskiego. Nie, PiS się nie boi. Albo inaczej: PiS Trzaskowskiego boi się najmniej. PiS gra na polaryzację tak, aby w mediach widać było tylko pojedynek Duda vs Trzaskowski, by inni kandydaci kompletnie zniknęli z radaru. I powoli się tak dzieje. Znowu mamy dwie Polski, dwóch kandydatów, dwie stacje telewizyjne, dwie wizje i dyskusję w kółko o tym samym. To ulubione boisko do gry dla partii Kaczyńskiego, wygrywa na nim od lat, może poza dużymi miastami, ale ten mecz rozgrywany będzie w całej Polsce, nie tylko w Warszawie.
Trzaskowski wygodny dla PiS, Kidawa-Błońska dla reszty opozycji
czytaj także
I tu pojawia się smutna konstatacja. Otóż wymiana Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego miała pozwolić Platformie odebrać wyborców Szymonowi Hołowni. To się udało, ale połowicznie. Według wspomnianego sondażu IBRiS Hołownia nadal ma ponad 10 procent, a prawie 10 procent ma Kosiniak-Kamysz. Tymczasem do 3 procent zjechał wynik Roberta Biedronia. Oczywiste więc jest, że Trzaskowski posilił się nie tylko rozproszonym wcześniej elektoratem PO, ale także wyborcami lewicy, która jako ruch polityczny w sondażach ma wciąż ponad 10 procent poparcia. Dzieje się tak zresztą nie pierwszy raz – wiele osób pamięta zapewne tragiczny wynik wyborczy kilku kandydatów lewicy w wyborach prezydenta Warszawy? Wówczas też wyborcy lewicy zapewnili Trzaskowskiemu te co najmniej 10 punktów procentowych.
Oznacza to więc, że gdy wybory odbyły się dziś, to Rafał Trzaskowski, dzięki głosom ludzi lewicy, dostałby się do drugiej tury, gdzie przegrałby z Dudą. Tragikomiczność tej sytuacji polega więc na tym, że lewicowy wyborca rzucił się głosować na kandydata, który jego zdaniem ma największe szanse, ale akurat ten kandydat szanse z prowadzącej trójki (Trzaskowski – Hołownia – Kosiniak) ma najmniejsze. Tym samym Duda powinien chyba posłać lewicowym wyborcom kwiaty i bombonierki.
Rzecz jasna w całym tym galimatiasie nie chodzi o to, żeby lewicowy wyborca rzucił się głosować na Hołownię czy Kosiniaka-Kamysza, co nota bene i tak byłoby lepsze niż głosowanie na Trzaskowskiego. Chodzi o to, że lewicowy wyborca głosując na Biedronia osłabia Trzaskowskiego, tym samym zwiększa szansę przegranej Dudy. Paradoksalnie po raz pierwszy od wielu lat głosowanie taktyczne elektoratu lewicy zbiegać się może z głosowaniem ideowym. Wystarczy, żeby wyborcy lewicy zagłosowali na Roberta Biedronia, a Trzaskowski zaczyna zrównywać się z Hołownią w wyścigu o drugą turę.
Oczywiście to wciąż wybory. Wciąż poparcie Dudy może spaść poniżej 40 procent i nawet ze wszystkimi wyborcami Krzysztofa Bosaka dotychczasowy prezydent nie uzbiera ponad 50 procent. Oczywiście wyborcy Konfederacji mogą zostać w domu, bo będą wybierać między „socjalistą Dudą” a „socjalistą Trzaskowskim”. Oczywiście sprzeciw wobec represji policyjnych i samozadowolenie władzy mogą sprawić, że antyPiS-u będzie tak dużo jak w wyborach do Senatu. Oczywiście Trzaskowski może wyszarpać głosy od Hołowni i prześliznąć się do drugiej tury. To wszystko jednak tylko przypuszczenia, a często wręcz myślenie życzeniowe.
Na ten moment sprawa wygląda dość prosto: lewicowy wyborco, nie chcesz reelekcji Dudy? To przestań głosować na najwygodniejszego dla Dudy kontrkandydata i zagłosuj na Biedronia, nawet jeśli jego kampania wyborcza cię mierzi.