W polskim środowisku teatralnym są rzeczy, które ciągle wymagają nazwania. Teatr jest zakładem pracy, którego pracownicy i pracowniczki powinni być objęci ochroną i traktowani godnie. A kobiety pracujące w teatrze często padają ofiarami przemocy, najczęściej ze strony mężczyzn na wyższych pozycjach.
Roger Ailes – były dyrektor generalny stacji Fox News, a zarazem główny bohater opartego na faktach serialu Na cały głos (The Loudest Voice) – wywołuje moją wściekłość. Jest we mnie głęboka niezgoda, gdy na ekranie widzę, jak manipuluje ludźmi, projektuje przekaz stacji, bazując na taniej sensacji mającej wywołać silne emocje, oraz miesza się w świat polityki. Jeszcze mocniej reaguję na to, w jaki sposób ten wpływowy mężczyzna traktuje kobiety: jak każe im się ubierać w „seksowne” sukienki, znieważa je, podważa ich wiarę we własne kompetencje, a wreszcie dotyka je i zmusza do seksu.
Na cały głos o przemocy
Fabuła serialu prowadzona jest jednak w taki sposób, że moja wściekłość zostaje szybko zagospodarowana i znajduje ujście, kiedy Gretchen Carlson, jedna z upokarzanych i wykorzystywanych dziennikarek, zaczyna się buntować, zbierać dowody i nagrywać swoje rozmowy z dyrektorem, a wreszcie wnosi przeciwko niemu oskarżenie. Do jej działań stopniowo dołączają inne kobiety, które o swoich krzywdach mogą wreszcie zacząć mówić na cały głos.
Dużą satysfakcję sprawia mi oglądanie upadku Ailesa. W dodatku formuła miniserialu, który w kilka godzin pokazuje wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni lat, daje mi złudzenie, że sprawiedliwość przychodzi szybko, pozwala nie myśleć o latach bezsilności, bólu i czekania na zadośćuczynienie, co daje wygodne poczucie triumfu nad złem.
czytaj także
Rzeczywistość jest oczywiście o wiele bardziej skomplikowana niż fabuła serialu. Satysfakcję ze zwycięstwa zmniejsza między innymi fakt, że Ailes, chociaż został pozbawiony stanowiska, otrzymał od stacji 40 mln dolarów odprawy, Carlson zaś w ramach zawartej ugody dostała (w tym wypadku jedynie) 20 mln. Niewątpliwie jednak afera wokół stacji ma ogromne znaczenie symboliczne i daje nadzieję, że przemoc może nie być obezwładniajacą siłą i że możliwe jest wyzwolenie się z jej mocy. Pozwala mi wierzyć, że zaczął się czas, w którym kobiety będą mogły występować przeciw mężczyznom u władzy i odnosić w tych bataliach zwycięstwo, że ich zarzuty mogą być słyszane (warto zauważyć, że trochę ponad rok po przedstawieniu przez Carlson zarzutów wybuchała afera wokół Harveya Weinsteina i rozpoczęła się era #metoo).
Podobne uczucia – oburzenie, wściekłość, współczucie, podziw dla odwagi mówiących „na cały głos” oraz nadzieję – daje mi czytanie o aferze wokół Teatru Bagatela, w którym pracownice wystąpiły przeciwko dyrektorowi, zarzucając mu trwające latami mobbing i molestowanie. Skarga tych kobiet spotkała się z dużym zainteresowaniem mediów, afera znacznie wykroczyła poza obieg środowiskowy, wreszcie dyrektorowi postawiono zarzuty prokuratorskie.
czytaj także
Sytuacje w środowisku teatralnym, o których mam zamiar napisać w tym tekście, nie są równe działaniom Rogera Ailesa czy też dyrektora krakowskiego teatru. Jednak w moim odczuciu różnica między nimi nie polega na innej jakości opisywanych czynów, ale skali i natężeniu zawartej w nich przemocy. Wspólne dla nich wszystkich jest to, że są efektem poczucia władzy związanego z silną pozycją społeczną oraz wyobrażonego prawa do panowania nad cudzym ciałem i umysłem. Tak się składa, że zazwyczaj to prawo przyznają sobie mężczyźni. I że zazwyczaj jest to ciało i umysł kobiety.
Jest coś jeszcze, co różni opisane wyżej przypadki od tych, które chcę tu przywołać. W obu historiach imię sprawcy przemocy zostało głośno wypowiedziane, a historie ofiar usłyszane (nie oznacza to, że obie sprawy nie doczekały się głosów pełnych zjadliwej krytyki i powątpiewania w prawdziwość przedstawianych zarzutów).
Zastanawiam się, ile słów o przemocy zostało zignorowanych, ile argumentów zdyskredytowano, a wreszcie ilu kobietom odmówiono prawa głosu lub ich relację uznano za niewystarczającą, za mało wiarygodną, za mało poważną, by wywołać jakąkolwiek reakcję. Ile razy poważne potraktowanie cudzej skargi zostało zastąpione wątpliwością podobną do tej, o której pisze Rebecca Solnit: „Moja przyjaciółka, która prowadzi szkolenia dotyczące molestowania seksualnego na jednym z dużych uniwersytetów, opowiada, że kiedy wygłosiła prezentację w szkole biznesu na swoim kampusie, jeden ze starszych profesorów zapytał: »Dlaczego mielibyśmy rozpoczynać dochodzenie, opierając się na zeznaniach tylko jednej kobiety?«”.
Świadome niesłyszenie
W środowisku teatralnym również często mamy do czynienia ze zjawiskiem świadomego ignorowania skargi „tylko jednej kobiety” (czy też tylko jednego pokrzywdzonego). Dzieje się to na różne sposoby. Pierwszym z nich jest niedopuszczanie do głosu osób, które w hierarchii instytucji są najniżej. Dopiero od niedawna aktorzy i aktorki opowiadają na łamach mediów branżowych o niesprawiedliwościach dotykających ich w instytucjach (m.in. w serii wywiadów na dwutygodnik.com czy w tekstach i wywiadach Moniki Kwaśniewskiej w „Didaskaliach” ), jeszcze rzadziej taki głos udzielony zostaje innym pracownikom teatru: zajmującym stanowiska administracyjne, techniczne, zatrudnionym w pracowniach.
O zaniechaniach uniemożliwiających publiczne zabranie głosu osobom położonym niżej w hierarchii teatralnej pisze Marta Keil w tekście opublikowanym w „Didaskaliach” w kontekście afery wokół zespołu Troubleyn/Jan Fabre (w liście otwartym byli współpracownicy i współpracowniczki oskarżyli słynnego choreografa i reżysera o molestowanie i mobbing w pracy).
czytaj także
„Odpowiedzialność leży także po naszej stronie: piszących teksty krytyczne i analityczne, zapraszających na festiwale, przyznających nagrody, budujących pozycję danego twórcy czy twórczyni bądź instytucji, lekceważących dochodzące do nas niepokojące sygnały. Ile razy, zapraszając spektakle Jana Fabre’a, podejmowaliśmy próbę sproblematyzowania uprzedmiotowionej pozycji performerek w jego spektaklach i ich wpisania w patriarchalne ramy? Ile razy rozmawialiśmy o tym z performerkami? Ile czasu (i miejsca w tekście) poświęciliśmy na rozmowę ze współpracownikami »wielkiego artysty«, a ile na rozmowę z nim, z gwiazdą? Komu dajemy prawo i przestrzeń do zabierania głosu, a komu ich odmawiamy?”.
Kolejnym sposobem na ukrywanie mechanizmów przemocy jest świadome niezauważanie dostępnych publicznie skarg. Chyba najbardziej jaskrawym przypadkiem tego kontrolowanego „niesłyszenia” jest historia opowiadana przez reżyserkę Katarzynę Szyngierę. Po raz pierwszy została ona wypowiedziana przez nią osobiście na nagraniu w czasie czytania dramatu Pięść Antoniny Skolicz w Instytucie Teatralnym. Ta opowieść została powtórzona przez jedną z aktorek w reżyserowanym przez Szyngierę spektaklu Casting, pokazywanym dwukrotnie w nurcie OFF ubiegłorocznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej.
czytaj także
„Następnym punktem na mojej liście jest krakowska szkoła teatralna. Dla mnie to jest historia, która mnie do tej pory strasznie wkurwia po prostu. I mam ochotę to powiedzieć głośno, bardzo głośno, że na zajęciach z reżyserii Mikołaj Grabowski włożył mi rękę pod spódnicę. Nie był to gest teoretycznie seksualny, o podtekście seksualnym. Tylko włożył mi rękę i powiedział, że jeśli ja nie nauczę się… To było takie i co, co, i co – jeśli nie nauczysz się prowokować swoich aktorów i zmuszać ich do przekraczania granic, to nigdy nie będziesz reżyserką. To chodziło o to, że zdaniem profesora Grabowskiego wyreżyserowałam chujową scenę na zaliczenie. Dostałam wtedy z tego trzy na szynach. Podobno chciał mnie wtedy wyrzucić ze szkoły. Położył mi rękę na udzie, nie dotykał mojej cipki, ale pamiętam, że było to dla mnie doświadczenie totalne, że nikt nie zareagował na to z mojego roku, ja też nie zareagowałam. Potem myślałam o tym, żeby z tej szkoły zrezygnować. Przez dłuższy czas miałam wtedy ciężki czas. To doświadczenie mnie bardzo zgnoiło” – mówi reżyserka w Pięści.
Zastanawiam się, ile słów o przemocy zostało zignorowanych.
Słowa te nie doczekały się jednak reakcji, nie rozpoczęły poważnej środowiskowej dyskusji, nie wiem, czy krakowska AST podjęła jakiekolwiek kroki w celu wyjaśnienia tej sytuacji. Jedno jest pewne: chociaż słowa oskarżenia zostały odważnie wypowiedziane, nie wybrzmiały dostatecznie mocno, by wywołać zmianę.
I wyobrażam sobie tu ciąg wymówek, że po pierwsze oba wyznania odbyły się w ramach spektaklu, czyli w pewnej konwencji artystycznej (chociaż podanie personaliów tę konwencję dostatecznie łamie), a także że spektakle były dość niszowe (czytaj: można było ich nie widzieć). Jednak sam fakt, że to wyznanie miało szansę pojawić się właśnie w takich produkcjach, a oskarżenia skierowane wobec uznanego reżysera, wieloletniego dyrektora sceny narodowej i pedagoga nie zaistniały na scenach teatrów repertuarowych, również jest nie bez znaczenia.
Wymówki tłumaczące niesłyszenie niewygodnych wypowiedzi znajdą się zawsze. 8 marca 2019 roku w internecie pojawił się film zatytułowany Anchois courage!, w którym dwie osoby w strojach kosmitów dzielą się ze sobą plotkami z Ziemi dotyczącymi molestowania w teatrze. Nie pada tam żadne nazwisko, wszystko podane jest w formie przypuszczenia. Identyfikacja bohaterów opowieści nie jest jednak trudna, opowiedziane tam historie od dawna funkcjonują w obiegu plotkarskim łącznie z nazwiskami.
czytaj także
Link do nagrania wysłano części osób ze środowiska teatralnego, nie zostało ono jednak potraktowane poważnie. Jedynie Anna Majewska w czasie konferencji Ślepa plamka? Współczesna krytyka teatralna wygłosiła referat O czym wiedzą wszyscy? „Anchois courage!’: krytyka teatralna i plotka (opublikowany w lutowym numerze „Dialogu”). W końcu to tylko plotki – ten zarzut został sformułowany wprost na Facebooku grupy.
Oczywiście jest w nim dużo słuszności. Funkcjonowanie oskarżeń wobec konkretnych osób w formie plotki środowiskowej jest krzywdzące. Oskarżony, jeśli jest niewinny, nie może tego dowieść, historia prawdopodobnie z czasem obrośnie dalekimi od prawdy kontekstami i informacjami, ofiara zaś nie zdobędzie w ten sposób zadośćuczynienia. Jednak dopiero kiedy powstanie forum, na którym będziemy mogły na cały głos mówić o doznanych krzywdach, bez obawy i z nadzieją na sprawiedliwość, plotka straci swoją funkcję. Na razie jest to jedyny rodzaj przekazu, który możemy bezpiecznie sformułować, z nadzieją, że zostanie usłyszany.
Teraz mamy tylko to: media społecznościowe, stoliki w kawiarniach, małe sceny, offowe projekty. I to właśnie tam pojawiają się zagadnienia, które rozszerzają pola krytyki instytucjonalnej, tam wyznaczane są nowe obszary tematyczne, do których mainstream, dziennikarze czy badacze dopiero powoli dochodzą.
czytaj także
Syndrom Kasandry
Kiedy opowieści o przemocy jakimś cudem przejdą już przez owe wąskie gardła – i nie dość, że wypowiedziane, to jeszcze zostają zauważone – obrońcy status quo mogą się uciec do jeszcze jednego sposobu: zdyskredytowania przedstawionych argumentów lub ich osłabienia. Ten mechanizm ujawnił się m.in. w dwóch wydarzeniach: dyskusji, która miała miejsce po czytaniu tekstu Aktorki. Przepraszam, że dotykam Michała Telegi oraz polemice Krystiana Lupy z tekstem Moniki Kwaśniewskiej pt. Między wolnością a manipulacją. Sytuacja aktorów i aktorek w Factory 2.
Przyjrzyjmy się obu sytuacjom, których zignorowanie musiałoby kosztować oponentów bardzo wiele wysiłku. Dramat Michała Telegi poświęcony został sytuacji studentek aktorstwa w szkole teatralnej. Tytułowa fraza „przepraszam, że dotykam” to powiedzenie jednego z wykładowców, a jak pokazały rozmowy przeprowadzone przez autora z koleżankami ze studiów, problem przedmiotowego traktowania, dotykania ich, obrażania jest codziennością młodych aktorek.
Roman Polański jest wybitnym reżyserem. Roman Polański zgwałcił dziecko
czytaj także
Jak opowiadała na czytaniu prodziekanka Wydziału Reżyserii Dramatu w krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych Iga Gańczarczyk, pierwsze przedstawienie tekstu spotkało się z małym zainteresowaniem osób ze szkoły. Jednak podjęte później działania instytucjonalne (powołanie zespołu roboczego, którego zadaniem jest wypracowanie uczelnianego kodeksu etyki), popularność tekstu oraz zaproszenie go na takie imprezy, jak zorganizowana przez warszawską Akademię Teatralną międzynarodowa konferencja O czym milczeliśmy w szkołach teatralnych?, sprawiły, że trudno było go dłużej nie zauważać.
Jedna z jego prezentacji odbyła się w ramach Forum Młodej Reżyserii, które do Krakowa przyciągnęło sporą rzeszę dyrektorów, dramaturgów, krytyków. Mam wrażenie, że dyskusja po nim, zainaugurowana przez Igę Gańczarczyk i dziekankę Wydziału Reżyserii Dramatu Iwonę Kempę, zaskoczyła część publiczności, która nie spodziewała się, że będzie musiała brać czynny udział w rozmowie dotyczącej przemocowych praktyk w szkole.
Z kolei referat Moniki Kwaśniewskiej po raz pierwszy wygłoszony został w ramach zorganizowanej w Krakowie konferencji pt. Krystian Lupa: artysta i pedagog (sic!), przed obliczem gwiazdy polskiego teatru, a następnie opublikowany w rozszerzonej wersji w „Didaskaliach” razem z polemiką mistrza. Tekst badaczki wyrażał wątpliwości dotyczące warunków przeprowadzania prób, zakresu władzy reżysera, zadawał pytanie o to, czy stosowane były przez niego techniki manipulacyjne.
To NIE JEST genialny spektakl [o „Capri – wyspie uciekinierów” Krystiana Lupy]
czytaj także
Jak zauważa Rebecca Solnit, „bardzo często, kiedy kobieta mówi coś, co podważa opinię mężczyzny, zwłaszcza potężnego lub cieszącego się popularnością […], albo kiedy krytykuje ona instytucje, zwłaszcza te, które mają coś wspólnego z seksem, w odpowiedzi zostają zakwestionowane nie tylko fakty, które przytacza, ale samo jej prawo i zdolność do mówienia. Pokoleniom kobiet wmawiano, że mają urojenia, wszystko im się miesza, że manipulują, że są złośliwe, spiskują, że nieuczciwość jest im wrodzona… Nierzadko wszystko naraz. Możecie to nazwać syndromem Kasandry”. Mechanizm ten silnie widoczny jest w obu przywoływanych tu przypadkach.
W swojej polemice Krystian Lupa już na wstępie dyskredytuje tekst badaczki: „Nie chciałbym polemizować z tym tekstem, chociaż nie uważam go ani za w pełni rzetelny (zwłaszcza na etapie wniosków i interpretowania wypowiedzi aktorów), ani za obiektywny. Zresztą obiektywność w tego typu badaniach twórczego procesu wydaje się czymś nieosiągalnym i być może niekoniecznie potrzebnym. Czymś ciekawym było tu dla mnie zobaczyć rewers naszej twórczej przygody i drugą stronę mitu, tworzonego przez aktorów, możemy go nazwać skrótowo mitem garderoby. Tego terminu w żadnym wypadku nie traktuje pejoratywnie”.
„Seksownie ubrane kobiety to nieodłączny element każdych targów motoryzacyjnych”. Serio?
czytaj także
Bez podania argumentów podważa on przedstawioną przez Monikę Kwaśniewską narrację, a także sam przedmiot podjętych przez nią badań. Pomimo zaś zapewnień o tym, że nie traktuje pejoratywnie określenia „mit garderoby”, w ten sposób umniejsza rangę dość precyzyjnego i uargumentowanego wywodu badaczki, zmieniając go w jakiś rodzaj plotki, a jak już wiemy, plotka jest czymś, czym zbytnio nie należy się przejmować. Jest nie do udowodnienia, jest tylko „czymś ciekawym”.
Podczas gdy reżyser podważa zdolność uznanej badaczki do trafnego sformułowania przedmiotu badań, aktorce Małgorzacie Hajewskiej odmawia prawa do samodzielnego decydowania o swoim ciele i określenia, co jest dla niej lepsze. Kwaśniewska w swoim tekście zwraca uwagę na to, że na „urodzinach Warhola”, imprezie, której rejestracja stała się częścią spektaklu, obecny był alkohol, i wyraża wątpliwości, czy powinien on być elementem pracy przy spektaklu. Cytuje w dodatku wypowiedź aktorki stwierdzającej, że jej to przeszkadzało, ponieważ w tym momencie odstawiała alkohol.
czytaj także
Lupa zaś komentuje: „Uwaga Małgosi Hajewskiej, że w tym momencie właśnie odstawiła alkohol, wydaje mi się z jej strony nadużyciem. Czy to znaczy, że poza urodzinami Warhola nie chodziła na inne przyjęcia?” – kończy efektownym pytaniem retorycznym, na które oczywiście odpowiedzi nie poznamy. Odpowiedź ta nie jest swoją drogą istotna, ponieważ inne przyjęcia były częścią życia prywatnego aktorki, jej decyzją i jej odpowiedzialnością, uczestnictwo zaś w „urodzinach Warhola” – częścią jej pracy. Nie wiadomo również, dlaczego Krystian Lupa za nadużycie uważa wypowiedź aktorki o jej niekomfortowym samopoczuciu. Czyżby lepiej niż ona wiedział, co jest dla niej dobre, a co nie?
Powątpiewanie w to, czy kobiety mogą samodzielnie ocenić to, jak się czują, przelewa się na wszystkie ofiary przemocy. Rodzi się w ten sposób obawa, czy są one w stanie sformułować zgodne z prawdą oskarżenia. Bo przecież według publicznego dyskursu bardzo możliwe, że im się to tylko wydaje.
czytaj także
Przekonanie to widoczne jest w dyskusji w krakowskiej szkole, w czasie której zastanawiano się, czy student jest w stanie precyzyjnie operować pojęciem przemocy. Zadano pytanie, czy w takich warunkach będzie jeszcze można bez obaw wydać studentom jakiekolwiek polecenia. Reżyserka Anna Augustynowicz mówiła: „To się skończy tak, że wszyscy się będziemy bać siebie nawzajem. Przecież na próbie będziesz się bała odezwać, bo za chwilę ktoś pójdzie na policję”. Jak słusznie zauważa w odpowiedzi teatrolożka Marta Bryś: „Ale teraz aktorzy boją się odezwać, więc ten strach cały czas jest. Pedagog się nie boi, ale student się boi. Cały ten system oparty jest na strachu”.
Przypomina mi to medialną dyskusję dotyczącą dostępności tabletek dzień po bez recepty, w której to niektóre media i politycy argumentowali, że kobiety, gdy tylko dostaną takie prawo, zaczną łykać owe tabletki jak cukierki. Obawa wyrażana w czasie krakowskiej dyskusji jest podobna i można ją streścić tak: kiedy tylko w instytucjach pojawi się kodeks etyki, kobiety zaczną oskarżać każdego, kto na nie źle spojrzy, wykorzystując wszystkie nadarzające się okazje do sformułowania zarzutów.
czytaj także
Ciekawe, że chociaż obecnie mamy do dyspozycji wiele lekarstw dostępnych bez recepty, zdecydowana większość kobiet nie cierpi na lekomanię. Chociaż mamy cały kodeks karny, nie spędzamy masowo czasu na komisariatach, oskarżając kogo popadnie o kradzieże czy inne nadużycia. Widocznie to tylko nasza cielesność i poczucie godności niosą ze sobą takie niebezpieczeństwo. Tylko o tym, czy jesteśmy obrażone, znieważone, molestowane, nie jesteśmy w stanie samodzielnie decydować.
Polując na czarownice
W dyskusji podczas Forum Młodej Reżyserii wielokrotnie padało hasło: „Nie urządzajmy polowania na czarownice”. „My nie możemy polować na czarownice. My musimy uświadamiać”. „To nie ma być polowanie na czarownice. To nie o to chodzi, żeby teraz pod pręgierzem postawić winnych, wskazać ich palcem. Tylko żeby tak naprawdę ujawnić mechanizmy i zobaczyć, gdzie system pozwala na nadużywanie władzy”.
„Jeszcze żyjesz?” Czy Kościół skończy polowanie na czarownice
czytaj także
Przypomnijmy, że polowanie na czarownice to okres masowej, systemowej przemocy wobec kobiet, które, jak zauważa Mona Chollet w książce Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet, pod wieloma absurdalnymi pretekstami oskarżone były głównie o wypowiedzenie władzy mężczyznom. Używanie tego pojęcia w tym kontekście jest potężnym paradoksem, bo my chcemy jedynie mieć możliwość wnoszenia w ramach instytucji skargi na tych, którzy przemocy się dopuszczają, nie zaś skazywanie na cierpienia domniemanych winnych.
Dla dużej części zgromadzonych na dyskusji najprostszym „środkiem zaradczym” wydaje się stworzenie koleżeńskich komisji. Nie jest to jednak rozwiązanie satysfakcjonujące, ponieważ ciche napomnienia i formułowanie wniosków natury ogólnej nie wystarczą. Przemocy winne są konkretne osoby, które skrzywdziły innych konkretnych ludzi. Cały paradoks tej sytuacji wychodzi na jaw, gdy pomyśleć o zastosowaniu postulowanych zasad w sytuacji innego przestępstwa. Przecież gdy widzę, że Rysiek ukradł mi samochód, oczekuję od policji działań przeciwko niemu, a nie ogólnej refleksji, że kradzież jest zła.
Teksty o przemocy wobec kobiet często zawierają fragment, w którym to autorki tłumaczą się z faktu, że ten temat poruszają. Zaznaczają wyraźnie, że chociaż akurat tak się zdarza, że o wiele częściej kobiety stają się ofiarami przemocy, to oczywiście istnieją mężczyźni uczciwi i wspierający, kobiety zaś również bywają opresyjne. Widać w tym, ile musimy wykazać empatii, jak bardzo udowadniać, że nie jesteśmy żądnymi krwi harpiami, żeby w ogóle móc podjąć temat i powiedzieć głośno to, co jest oczywiste: systemowa przemoc dotyka przede wszystkim kobiety, to one są jej głównymi ofiarami, to o nas jest ta walka, czy to w pojedynczych instytucjach, czy w całym społeczeństwie.
Warto w tym kontekście przypomnieć cytowaną przez Solnit wypowiedź Nicholasa D. Kristofa: „Jeśli idzie o kobiety między piętnastym a czterdziestym czwartym rokiem życia, istnieje większe prawdopodobieństwo zgonu lub okaleczenia w wyniku męskiej przemocy niż śmierci na raka, malarię i w wypadkach drogowych razem wziętych”.
W opublikowanym w „Dialogu” tekście A młode reżyserki też Piotr Morawski wyraźnie zaznacza, że chociaż oczywiście kobiety również dopuszczają się przemocy, nie jest to problem o charakterze systemowym. Odnosząc się do dyskusji w krakowskiej szkole, badacz pisze: „Chodzi raczej o erystykę. O sztukę uniku. O kierowanie rozmowy na inne tory. O wrzucanie podobnych, lecz jednak różnych przypadków stosowania przemocy w relacjach aktorek i aktorów z reżyserkami i reżyserami (tu gender też nie jest bez znaczenia). Po angielsku mówi się, że to »red herring«, fałszywy trop, który ma na celu przekierowanie dyskusji na inny, z reguły bardziej wygodny dla stosujących ten chwyt temat. Wiele wysiłku włożono, by rozmowa o molestowaniu młodych kobiet w szkole była rozmową o czymś niby podobnym, lecz w gruncie rzeczy całkiem innym”.
Profesor jako figura ojca. Molestowanie seksualne na drogim uniwersytecie w Europie Środkowej
czytaj także
Morawski zwraca tym samym uwagę na jeszcze jeden aspekt poważania tego oczywistego, ze względu na statystyki, podziału płciowego. Tytułowa reżyserka ma być dowodem, że tego problemu nie da się łatwo i konkretnie zdefiniować, rozmywa jego granice. Jak pisze Rebecca Solnit: „Mamy do czynienia z urodzajem na gwałt i przemoc wobec kobiet – i w tym kraju, i na całej ziemi. Przemoc tę jednak bardzo rzadko traktuje się jako problem z zakresu praw obywatelskich czy praw człowieka, jako kryzys, bardzo rzadko nawet w ogóle dostrzega się, że istnieje pewien jej wzorzec. Przemoc nie ma koloru skóry, klasy, wyznania ani narodowości, ale ma płeć”.
W krakowskiej dyskusji innymi sposobami na rozmywanie problemu były uwagi dotyczące tego, że tak właśnie wygląda świat, że przemoc jest czymś, co pojawia się już w szkole podstawowej, wreszcie że w innych szkołach wyższych również dzieją się złe rzeczy – jak mówi jedna z uczestniczek: „żebyśmy też mieli świadomość, że nie jesteśmy jakąś wyspą złych praktyk”. Ustawiając sprawę w ten sposób – zauważamy bądź że problemu nie ma, bo przemoc to rządząca światem zasada, bądź że problem istnieje, ale jest na tyle duży, że zanim naprawimy jedną instytucję, musimy naprawić cały świat, co w oczywisty sposób jest niewykonalne, więc po co w ogóle zaczynać.
czytaj także
Manipulacje artystycznego marzenia
Pewnie podobne argumenty jak te, które dotąd opisałam, funkcjonują i mają się całkiem dobrze w różnych przestrzeniach. Jednak to, że poruszam się w świecie teatru, otwiera jeszcze jedną, bardzo szeroką drogę argumentacji: odwołanie się do mitu teatru jako świątyni sztuk, która w magiczny sposób wyłączona jest spod prawa, nie może być traktowana jako zakład pracy i nie obowiązują w niej zasady życia społecznego. Jeśli coś nam nie pasuje, przeraża nas, wywołuje nasz dyskomfort, prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć specyfiki pracy artystycznej.
Trafnie to przekonanie wyraża Krystian Lupa, w polemice z Moniką Kwaśniewską pisząc: „fenomen Warhola jest etycznie, moralnie bardzo osobliwy: u tak zwanego porządnego człowieka wzbudza lęk. Wydaje mi się, że w ogóle taka alchemiczna praca artysty wzbudza lęk u innych ludzi” oraz „największym manipulatorem jest artystyczne marzenie”. W ten sposób sugeruje, że po jednej stronie jest on, mogący więcej, obdarzony jakimiś nadzdolnościami artysta, po drugiej nierozumiejąca tego badaczka.
Systemowa przemoc dotyka przede wszystkim kobiety.
Po jednej stronie mamy wizję teatru jako miejsca, w którym najwyższą wartością jest sztuka, po drugiej zakładu pracy, w którym obowiązują określone zasady. Być może nie mam w sobie artystycznego marzenia, ale mam marzenie o równości, a rozumienie zasad rządzących instytucją formułowane przez Kwaśniewską jest mi znacznie bliższe.
W polskim środowisku teatralnym są rzeczy, które ciągle wymagają nazwania. Teatr jest zakładem pracy, którego pracownicy i pracowniczki – aktor, aktorka, krawcowa, krawiec, przedstawiciele innych zawodów – powinni być objęci ochroną i traktowani godnie. Nikt nie ma prawa na nich krzyczeć ani ich obrażać, ich czas pracy powinien być regulowany. Nazwać trzeba również jeden z ważnych problemów tej instytucji: kobiety pracujące w teatrze często padają ofiarami przemocy, najczęściej ze strony mężczyzn na wyższych pozycjach.
Walka, którą w tym momencie podejmujemy, jest walką o prawa kobiet. Tak się składa, że kobiety są także ludźmi, więc wywalczone przez nie prawa dotyczą również przedstawicieli innych płci. I chociaż koło nas jest wielu wspaniałych mężczyzn, trudno jednak nie zwracać dłużej uwagi, że to kobiety są najbardziej narażone na przemoc. Nie możemy każdej dyskusji zaczynać od udowodnienia tych racji, bo inaczej każdą dyskusję zakończymy dokładnie w tym samym miejscu.
czytaj także
Pomimo niesprzyjających warunków jedynym, co nam zostaje, jest konsekwentne opowiadanie naszych historii i walka o to, by zostały usłyszane. Chociaż oczywiście nie jest sprawiedliwe, że wysiłkiem mówiących ma być także walka o bycie usłyszaną. W czasie opisanej dyskusji w krakowskiej szkole w pewnym momencie odezwała się aktorka, która postanowiła podzielić się swoją historią.
Opowiadała o reżyserze spektaklu, który wielokrotnie ją i jej koleżanki z obsady zapraszał na wino. Jako że nie miała ochoty z nim wychodzić, a trudno było odmówić jej wprost, długo zasłaniała się różnymi wymówkami, zanim powiedziała mu, że po prostu nie chce. Spotkały ją za to konsekwencje w postaci wyrażonej na wiele sposobów jawnej agresja reżysera. Kobieta jednak chciała grać w tym spektaklu, chciała dostać za niego wynagrodzenie, więc zdecydowała, że przetrwa próby do końca. Nie udało jej się znaleźć wsparcia w dyrekcji instytucji. Aktorka podkreślała, że odwaga, która pozwoliła jej odmówić reżyserowi, wynikała z jej stażu pracy w instytucji i doświadczenia; miała świadomość, że byłoby trudniej, gdyby była zaraz po szkole. Mówiła młodym aktorkom, że teatr płaci im za udział w próbach, że reszta to ich prywatny czas, którego nie muszą spędzać z reżyserem, że nie muszą występować w roli jego pań do towarzystwa.
czytaj także
Pomimo próby zagłuszenia jej opowieści i zarzutu z sali, że „uczy aktorki hipokryzji”, ta wypowiedź miała dużą moc. Osobiste świadectwo, świadomość tego, co jest przemocą, oraz świadomość własnej pozycji dały aktorce dużą siłę. Pomimo polemik i prób niezauważenia ta ukryta siła tkwi w każdej opowieści o przemocy. Jest wyrazem odwagi i walki o siebie i swoje prawa. Mam głęboką nadzieję, że powtarzanie na cały głos takich opowieści oraz zwracanie uwagi na niesprawiedliwość i wyzysk w końcu przyniosą nam wszystkim to, co jest głównym celem ruchu #metoo, a mianowicie sprawiedliwość.
**
Wszystkie cytowane wypowiedzi Rebecki Solnit pochodzą z książki Mężczyźni objaśniają mi świat w przekładzie Anny Dzierzgowskiej (Karakter 2017).