Kraj

Anachronizm uczelnianej pseudodemokracji

Utrzymanie elektorskiego systemu wyboru rektorów niesie ze sobą potencjalne ryzyko w kontekście ustawy 2.0. Zamiast ścierania się racji i interesów w tym systemie zawsze na pierwszym planie będą mniej lub bardziej kłopotliwe i potencjalnie klientelistyczne relacje władzy i zależności – pisze Krzysztof Posłajko.

Na polskiej akademii zaczyna się właśnie sezon wyborów władz rektorskich; będą to pierwsze wybory odbywające się w reżimie prawnym „ustawy 2.0”. Ustawa ta znacząco zmieniła układ władzy na polskich uczelniach: zniosła de facto wszechwładzę rad wydziałów, które przestały być „widziane” przez ustawę jako podmioty rozmaitych uprawnień. I nawet jeśli uczelniom pozostawiono prawo do utrzymania struktury wydziałowej (i większość głównych uczelni skorzystała z tego prawa), to w dłuższej perspektywie czasowej rola rad wydziałów będzie na pewno spadać. A to właśnie rady wydziałów były do tej pory główną ostoją tzw. demokracji akademickiej – to one podejmowały kluczowe decyzje dotyczące tytułów i stopni naukowych, programów nauczania, awansów etc.

Nie taki Gowin straszny

czytaj także

Nie taki Gowin straszny

Krzysztof Posłajko

Każda decyzja musiała być przynajmniej biernie zaakceptowana przez brać profesorską, przy obecności przedstawicieli studentów i „młodszych kolegów”, co w naturalny sposób prowadziło do instytucjonalnego zastoju.

Gowin chce centralizacji, uczelnie autonomii

Reforma Gowina odbiera władzę owym radom i przenosi decyzyjność na poziom rektorów, co w zamierzeniu ma doprowadzić do większej sterowności w zarządzaniu uczelniami i umożliwić podejmowanie przysłowiowych „trudnych, niepopularnych, acz niezbędnych decyzji”. W tej sytuacji nie jest niczym dziwnym, że sposób wybierania rektorów był jednym z najbardziej kontestowanych elementów nowej ustawy. Ostatecznie – dzięki lobbingowi środowiska akademickiego z różnych stron – udało się zminimalizować wpływ na te wybory rad uczelni, które pierwotnie miały być elementem nacisku środowisk pozaakademickich na zarządzanie uczelniami. Jak groźny był to pomysł, widać dziś, kiedy jasne się staje, jak silne są zakusy różnych radykalnie prawicowych organizacji typu Ordo Iuris, aby umocnić hegemonię paleokonserwatywnej ideologii  na uczelniach akademickich w Polsce.

Wilk w owczej skórze, czyli jak Gowin z Ordo Iuris walczą o wolność słowa

Nie ma już dziś wątpliwości, że władza na akademii musi pozostać w rękach wspólnot akademickich, gdyż tylko w ten sposób uczelnie mogą nadal być miejscami względnego intelektualnego oddechu w coraz mniej pluralistycznym państwie.

Wydawać by się mogło, że udało się uzyskać optymalną konstrukcję władzy na polskiej akademii. Wzmocnienie władzy centralnej rektorów ma – według optymistycznych założeń reformatorów – ułatwić elastyczne zarządzanie polskimi uczelniami, co ma uchronić je przed losem organizacyjnych skansenów. Natomiast fakt, że owi obdarzeni sporą władzą rektorzy będą wybierani przez wspólnotę akademicką, ma ochronić autonomię uczelni, jak i zapewnić możliwość rozliczania rektorów z realizacji ich reformatorskich zamierzeń.

Komu pomoże przestarzały system elekcji rektorów?

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że ustawa Gowina oraz uchwalane masowo w zeszłym roku statuty uczelni zachowały tradycyjny sposób wybierania rektora, to znaczy system elektorski. Jest to rozwiązanie na tyle kuriozalne, że czytelnikom niebędącym aktywnymi akademikami może się wydać wręcz niewiarygodne.

Najgorsze na uczelniach jeszcze przed nami

czytaj także

Otóż wybory rektora uczelni wyglądają w ten sposób, że uprawnione do wzięcia udziału osoby są przypisane do tzw. kurii, które to kurie wybierają elektorów, a elektorzy wybierają rektora. Przykładowo na Uniwersytecie Jagiellońskim (ale podobne systemy obowiązują na większości dużych polskich uczelni) człowiek taki jak ja jest przypisany do kurii pt. młodsi pracownicy wydziału (np. filozoficznego). Pewnego dnia wszyscy członkowie mojej kurii (kilkadziesiąt osób) zbiorą się i wybiorą swoich „elektorów” (w tym konkretnym przypadku w liczbie dwóch), za kilka miesięcy zaś owi elektorzy zbiorą się i wybiorą rektora.

Jeśli system ten wydaje się czytelnikowi kuriozalny, to oczywiście nic dziwnego: poza kontekstem akademickim chyba jedyną instytucją, która działała w ten sposób, był parlament c.k monarchii z czasów dobrego wojaka Szwejka (a jak wiadomo, c.k. monarchia była symbolem demokracji i sprawnych rządów).

Neoliberalny zamach na naukę

czytaj także

Neoliberalny zamach na naukę

Tomasz Steifer, Maciej Kassner, Mikołaj Ratajczak

System ten ma kilka istotnych, acz kontrowersyjnych cech: po pierwsze, sprawia, że wartość głosu danej jednostki jest zależna od tego, do jakiej kurii należy, i, jak łatwo się domyślić, największą wagę mają głosy pracowników wyższego stopnia (których elektorzy są najliczniejsi), potem są pracownicy „młodsi”, następnie doktoranci, pracownicy techniczni oraz studenci.

Innym niepokojącym aspektem jest to, że na wielu uczelniach (aczkolwiek nie wszystkich) wybory elektorów odbywają się, zanim pojawią się jakiekolwiek informacje o tym, kto w ogóle będzie ubiegał się o stanowisko rektora. W tej sytuacji głosowanie na elektorów jest w najlepszym razie głosowaniem na zaufanych ludzi z nieokreśloną nadzieją na to, że wybiorą oni dobrze; w najgorszym – okazją do zakulisowych ustawek i nacisków. By nie pozostać gołosłownym – głośnym echem w środowisku akademickim ostatnimi czasy odbiła się sprawa podejrzeń o manipulację w czasie wyborów elektorów studenckich na UW, gdzie, jeśli wierzyć doniesieniom, poprzez zakulisowe rozgrywki i naciski próbowano zmusić samorząd studencki do wybrania elektorów głosujących na konkretnego kandydata. Oczywiście, system elektorsko-kurialny jest wręcz wymarzony, by takie zakulisowe rozgrywki prowadzić – wystarczy dyskretna presja na kilka konkretnych osób, by móc manipulować wynikiem całych wyborów.

Spór o ustawę 2.0 – o co toczy się gra?

czytaj także

Zasadniczy problem polega jednak przede wszystkim na tym, że formuła elektorsko-kurialna jest wypaczeniem idei demokracji. Jeśli się zgadzamy, że funkcją ustroju demokratycznego jest możliwości wyboru jakiejś władzy w sytuacji sporu różnych interesów i wartości, to ten aspekt w systemie kurialnym nie jest realizowany.

Zamiast ścierania się racji i interesów, w tym systemie zawsze na pierwszym planie będą mniej lub bardziej kłopotliwe, i potencjalnie klientelistyczne, relacje władzy i zależności.

Krok w stronę demokracji?

Dlaczego jednak ktokolwiek – poza pracownikami uczelni – miałby się tym przejmować? Otóż demokracja akademicka mogłaby być dla młodych ludzi poligonem doświadczalnym demokracji prawdziwej: tego, jak można prezentować różne opcje i wizje przyszłości w sferze publicznej debaty oraz dokonywać między tymi opcjami świadomego wyboru. Zamiast tego młodzi ludzie otrzymują lekcję, że polityka – zarówno ta drobna, jak i ta wielka – jest sferą niejasnych interesów i patologicznych personalnych zależności (i że najlepiej trzymać się od niej jak najdalej).

Reformator Gowin i jego tania montownia wiedzy

Tymczasem alternatywa wydaje się prosta i łatwa do wprowadzenia. W dzisiejszych czasach, gdy każda poważna uczelnia ma dobrze działający system elektroniczny, można by ten system wykorzystać do przeprowadzenia bezpośrednich wyborów rektorskich, gdzie każdy członek wspólnoty akademickiej miałby możliwość tajnego głosowania na wybranego przez siebie kandydata. Aby uniknąć sytuacji, w której studenci studiów I stopnia nakrywają resztę wspólnoty czapkami, można by tym głosom nadać różne wagi (niechby nawet akademickiemu feudalizmowi uczynić zadość i ustalić, że głos studenta miałby 1/10 wagi głosu profesorskiego). Nawet takie nierówne głosowanie bezpośrednie, o ile byłoby poprzedzone autentyczną kampanią wyborczą oraz świadomą debatą, miałoby więcej wychowawczego i pragmatycznego sensu niż ten ponury anachronizm, z jakim mamy do czynienia obecnie.

**
Krzysztof Posłajko
jest doktorem filozofii, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się analityczną filozofią języka i ontologią. Nieuleczalny socjaldemokrata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij