Wkrótce się dowiemy, czy silniejszy politycznie jest impuls homofobiczny u wyobrażonego przez PiS wyborcy PSL i wzmożenie po stronie radykalnej prawicy, czy raczej oburzenie na pedofilię w Kościele i solidarność ze społecznością LGBT+ w środowisku opozycji. O homofobicznej kampanii PiS-u z Agnieszką Graff rozmawia Michał Sutowski.
Michał Sutowski: Jarosław Kaczyński zapowiedział na konwencji PiS w Jasionce obronę zdrowej polskiej rodziny przed zalewem tęczowej deprawacji, a dzieci przed „seksualizacją”. Przykładem tej ostatniej miałyby być lekcje masturbacji, rzekomo zalecane przez WHO i równie rzekomo przewidziane w Deklaracji LGBT+, którą podpisał niedawno prezydent Warszawy. Czy to jest taktyka wyborcza obliczona na odstraszenie wyborców PSL od Koalicji Obywatelskiej, czy raczej element głębszego projektu zmiany społecznej?
Agnieszka Graff: A dlaczego nie jedno i drugie? Jasne, że to część kampanii wyborczej skierowana do radykalnego elektoratu PiS, który słabo się mobilizuje do Parlamentu Europejskiego i co jakiś czas zerka na prawo, także w poszukiwaniu wyrazistej homofobii, a z drugiej strony do wyborców PSL – żeby zamieszać w Koalicji Obywatelskiej. Ale to także ruch charakterystyczny dla obecnej fazy wojny kulturowej, w której populizm prawicowy konsoliduje się poprzez ataki na mniejszości seksualne, wchodząc w sojusz z religijną prawicą. To samo się dzieje w Hiszpanii i Brazylii. Motywem przewodnim jest „gender” i nawet jeśli samo to słowo jeszcze w tym rozdaniu nie padło, to mamy do czynienia z kolejną odsłoną prawicowej wojny z gender, a nie z pomysłowością Prezesa.
Czyli to coś więcej niż kampanijny PR na kolejne miesiące?
To jest panika moralna, klasyczny zabieg populistów. Można się zastanawiać, kto z kim się dogadał, zanim ta machina ruszyła. Opcja pierwsza: politycy PiS odruchowo korzystają z rezerwuaru obrazów i klisz językowych, które zadomowiły się w polszczyźnie i naszym dyskursie publicznym w czasie tzw. wojny z gender sprzed kilku lat. W tym scenariuszu to jest odruch nacjonalistyczno-populistyczny obecnej prawicy, naturalne dla nich skojarzenie gej = pedofil, edukacja seksualna = seksualizacja dzieci.
Opcja druga – moim zdaniem bardziej prawdopodobna – jest taka, że za tą wypowiedzią kryje się pewien polityczny sojusz. Odnoszę wrażenie, że oni świadomie korzystają z technik PR i zasobów propagandowych organizacji, które nam tę wojnę z gender już kiedyś zafundowały, przede wszystkim Ordo Iuris. To nie jest spisek, to raczej harmonijna współpraca prawicowych populistów i religijnych ortodoksów. Obie strony mają tu interes: ci pierwsi liczą na lifting w sondażach, ci drudzy na popularyzację swoich tez o „gender”.
czytaj także
To przypomnijmy: czego ta polska „wojna z gender” dotyczyła?
Zacznijmy od tego, że to nie jest tylko polska wojna. Ruchy antygenderowe to międzynarodówka religijnych ultrakonserwatystów, nie tylko katolików, także ewangelikalnych protestantow i rosyjskich ortodoksów, chociaż Watykan jest kluczowym graczem. Te ruchy działają na całym świecie, są zsieciowane w międzynarodowych organizacjach – kluczowe to Światowy Kongres Rodzin, CitizenGo, Agenda Europe. Twierdzą, że walczą w obronie tradycyjnej rodziny. Chętnie używają figury zagrożonego dziecka. Często wchodzą w alianse z nacjonalistami i twierdzą, że ich wrogiem jest globalny spisek liberałów.
Wątków kampanii jest kilka, a wszystkie się łączą w słowie „gender”, które w języku prawicy jest czymś w rodzaju demona nowoczesności. Aborcja, rozwody, prawa mniejszości seksualnych, edukacja seksualna, konwencja przeciw przemocy – to wszystko jest „gender”. Te ruchy aktywizują się w reakcji na konkretne wydarzenie – próbę wprowadzenia małżeństw osób tej samej płci, ratyfikację konwencji stambulskiej czy właśnie podpisanie Deklaracji LGBT+ przez Trzaskowskiego.
czytaj także
Sądzisz, że przemówienie Kaczyńskiego w Jasionce to po prostu naturalny efekt poglądów jego środowiska czy jakaś inspirowana przez antygenderystów kampania?
Moim zdaniem to drugie. Główny trop to charakterystyczne sformułowanie „seksualizacja dzieci” i nieustanne odwołania do praw rodziców, rzekomo łamanych przez Trzaskowskiego. Tak właśnie działają antygenderyści: straszą nie tylko rzekomą krzywdą dzieci, ale też uzurpacją przez państwo praw należnych rodzicom. Gender zabierze wam dzieci i je zseksualizuje. Drugi trop jest wizualny. To raczej nieprzypadkowe, że PiS używa logo – tego z rodziną pod parasolem – z kampanii Ordo Iuris „Chrońmy dzieci”. Jak czujnie zauważyła dr Elżbieta Korolczuk, z którą od lat badamy ruchy antygender, to samo logo, choć tylko z jednym dzieckiem, służy panom z Ordo do mobilizacji rodziców w szkołach przeciwko edukacji seksualnej.
To coś dużego, akcja na masową skalę?
Tak właśnie działają antygenderyści: straszą nie tylko rzekomą krzywdą dzieci, ale też uzurpacją przez państwo praw należnych rodzicom.
Akcja ma patronat abpa Hosera, w zeszłym roku zarejestrowanych było w niej 800 szkół – certyfikowanych jako „Szkoła Przyjazna Rodzinie”. Certyfikat przyznawało Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny i miał on być dla rodziców komunikatem, że w szkole tej nie dochodzi do „propagowania treści szkodliwych dla zrównoważonego rozwoju płciowego, osobowościowego i społecznego dzieci”, czyli na przykład „promowania przedwczesnej inicjacji seksualnej, głoszenia odrębność płci społeczno-kulturowej od biologicznej czy kwestionowanie znaczenia rodziny”.
Zdarza się, że prowadzący wychowanie do życia w rodzinie wstydzą się słowa „seks”
czytaj także
Tylko że ten obrazek – figurki przedstawiające rodzinę pod parasolem – krąży w dziesiątkach wersji po sieci. Stąd na przykład pojawiły się zarzuty, chyba jednak nieuzasadnione, że PiS go skopiował od kolegów Jacka Międlara…
Parasol Międlara jest nieco inny, przetworzony. A tu mamy sytuację kopiuj wklej. Ale faktycznie, krążą dziesiątki obrazków, a kampanie antygenderowe chętnie dzielą się swoim dorobkiem. Sylwetki rodziców z dziećmi są najbardziej typowe. Używała ich La Manif Pour Tous z Francji, gdzie odbyły się gigantyczne manifestacje przeciwko wprowadzeniu małżeństw jednopłciowych. Podobny obrazek pojawiał się też na manifestacji w São Paulo przeciw wizycie Judith Butler w 2017 roku czy w niedawnych kampaniach przeciw „radykalnym feministkom” w Hiszpanii. Ale parasolka chroniąca przed tęczą to znak szczególny. Mam wrażenie, że ona pełni tu funkcję krzyża, jest jakby świecką jego wersją. Bo antygenderyzm, który początkowo był przede wszystkim ruchem religijnym, bardzo się stara unikać języka otwarcie religijnego. Odwołuje się do zdrowego rozsądku, troski o dzieci, a nawet praw człowieka i wolności religijnej. I wchodzi dziś w symbiozę z faszyzującą alt-prawicą, ale też prawicą populistyczną. Dostarcza im politycznego paliwa. I to się właśnie dzieje w Polsce.
czytaj także
Podobno z badań wewnętrznych – tak twierdzi Robert Mazurek – wychodziło PiS-owi, że jego elektorat jest bardziej liberalny obyczajowo, niż się zdawało. Różne sondaże pokazują, że wahadło opinii przesuwa się na lewo w tych sprawach. Może Kaczyński jednak pomylił się w ocenie nastrojów?
Niedługo się okaże. Możliwe, że popełnili błąd, próbując uruchomić homofobię, której być może już w Polsce nie ma jako masowej emocji politycznej – na co oczywiście mam nadzieję. Ich intencje nie budzą jednak wątpliwości: mieli do wyboru uchodźców, homofobię albo prawa reprodukcyjne. Temat uchodźców po prostu się wypalił. Nikt taki do nas nie przyjechał, Europa uszczelniła granice i przestała się domagać pomocy. Z oczywistych powodów temat aborcji został odrzucony: w niedawnym sondażu aż 53 procent Polaków poparło liberalizację ustawy antyaborcyjnej, a do tego po „czarnych protestach” wiadomo, że kolejne próby jej zaostrzenia zmobilizowałyby gigantyczną falę oporu wściekłych na PiS kobiet. Zostali geje i na nich się rzucił Kaczyński.
Powiedzmy jednak, co właściwie – poza podobieństwem logo i domniemanymi inspiracjami od Ordo Iuris – łączy obecny przekaz PiS z kampaniami antygender? Chodzi o powiązanie krytyki praw LGBT+ z atakiem na edukację równościową?
Łączy je lęk przed nowoczesnością, specyficzna wizja świata promowana przez radykalną prawicę i przedsoborowe skrzydło Kościoła, w której emancypacja kobiet i mniejszości seksualnych to totalny chaos i „zagrożenie dla naszej cywilizacji”. W ramach tej opowieści homoseksualizm i pedofilia to właściwie to samo, dlatego ciągle wraca wątek ochrony dzieci przed środowiskiem LGBT. Ten argument występuje zresztą w dwóch wersjach. Jedna mówi o „równi pochyłej” – dziś dopuścimy do głosu „pederastów”, jak prawica nazywa osoby homoseksualne, jutro będą uprawiać publicznie seks na ulicach, a pojutrze zakładać partie pedofilów i zoofilów. Druga wersja, istotna w dzisiejszym kontekście polskim: że to homoseksualizm jest główną przyczyną pedofilii, w związku z czym ataki na Kościół związane z przypadkami molestowania czy gwałcenia dzieci są nieporozumieniem. W tym sensie ataki na gender są odpowiedzią na skandale pedofilskie w Kościele.
Bo jeśli nawet do tego faktycznie dochodzi, to winien jest nie cały Kościół, tylko kościelne lobby homoseksualne?
Tak. Ale to idzie szerzej, bo za tym lobby stoi „genderyzm”. I dlatego właśnie tę homoseksualną „chorobę” trzeba wytrzebić tak w Kościele, jak i poza nim. Co ciekawe, jedną z głównych propagatorek tego argumentu jest od lat Dale O’Leary, ta sama działaczka, która w połowie lat 90. zaproponowała Ratzingerowi „wojnę z gender” jako nową formułę polityki Watykanu na forum ONZ. Protest przeciw kategorii „gender” pojawił się wtedy w reakcji na ówczesną falę ruchów kobiecych, ich sukcesy na forum ONZ.
czytaj także
Czyli PiS po raz kolejny postanowił pójść na „wojnę kulturową”?
W Polsce cały czas toczy się wojna kulturowa, w której obydwie strony próbują zasiać w społeczeństwie panikę moralną wokół zagrożonych dzieci. Z punktu widzenia kulturoznawczyni ona ma fascynujący przebieg, zwłaszcza na poziomie wizualnym – o logo z parasolem mówiliśmy, ale przecież ostatnio aktywistki „czarnych protestów” rozklejały na mieście wlepki ze „znakiem drogowym”, na którym ksiądz w sutannie, z widoczną erekcją, biegnie za małymi dziećmi.
Wszyscy chcą chronić dzieci?
W Polsce cały czas toczy się wojna kulturowa, w której obydwie strony próbują zasiać w społeczeństwie panikę moralną wokół zagrożonych dzieci.
Tak, to zresztą dotyczy także bardzo poważnych inicjatyw, jak choćby Fundacji Nie Lękajcie Się, która reprezentuje ofiary pedofilii ze strony duchownych, a ostatnio – z udziałem Agaty Diduszko-Zyglewskiej i Joanny Scheuring-Wielgus udała się nawet z delegacją do Watykanu, by wręczyć materiały na temat pedofilii kleru papieżowi Franciszkowi. Notabene, postaci bardzo niejednoznacznej w tych sprawach, bo jest on autorem wypowiedzi o „gender” jako formie „ideologicznej kolonizacji”. Tak czy inaczej, mamy dwie strony wojny kulturowej, które głoszą, że ta druga strona zagraża dzieciom, mówi: strzeżcie się, mobilizujcie i głosujcie na nas.
Diduszko z Watykanu: Chcemy dymisji biskupów chroniących księży pedofilów
czytaj także
Tylko że jedna chce chronić dzieci przed przemocą seksualną…
A druga tożsamości Polaków i polskich dzieci przed zgniłą Europą, względnie Europy przed nią samą. Dla polskich nacjonalistów Unia to gender. Jak głosi jedno z haseł, gender to „ebola z Brukseli”. Jak to błyskotliwie ujęła w swoim tweecie Krystyna Pawłowicz, PiS jest teraz na wojnie z LGBT, a to jest wojna „o polskie dzieci, polskie rodziny, o polską wieś i miasta, o Polskę i Europę, która czeka na naszą pomoc!”.
I dalej: „Agendy Sorosa, lewackich patologii obyczajowych – precz od Polski i UE”.
No właśnie – to o tyle ciekawe, że w tej opowieści to Polska musi uratować zarażoną genderem Unię przed nią samą, a nie samą siebie przed Unią. Zbliżają się wybory europejskie, więc PiS nie może prowadzić kampanii na rzecz Polexitu, zapowiada za to mesjańską walkę o ocalenie naszej wspólnej cywilizacji. Jednocześnie „gender” zostaje zakodowany jako agenda Sorosa, co dla czujniejszych czytelników niesie dość oczywisty podtekst antysemicki. A kogoś, kto wzrusza ramionami, że Graff ma obsesję i wszędzie widzi antysemitów, mogę zapewnić, że co radykalniejsi wyborcy prawicy doskonale rozumieją, że to jest puszczenie oka…
„Wiedzą, o co chodzi”?
Wątki antysemickie są obecne w kampaniach i publikacjach „antygenderowych”, chociaż nie zawsze widoczne gołym okiem. Najbardziej może wyraziste są we Francji i w Brazylii, ale w Polsce też ich nie brakuje. Prawicowi publicyści często powołują się na niejakiego E. Michaela Jonesa, hołubionego u nas autora książki Libido dominandi. W USA został wyrzucony z uczelni jako zajadły antysemita, ale do nas zapraszany jest z wykładami.
A co on takiego twierdzi?
Że Żydzi odrzucili Chrystusa, wybrali rewolucję i od stuleci spiskują przeciw Europie, pragnąc przejąć w niej władzę, a czynią to poprzez natrętną seksualizację społeczeństw, od najmłodszego pokolenia począwszy. No i teraz zobaczmy wypowiedź Pawłowicz: Żydem, który tutaj spiskuje i seksualizuje nam dzieci, jest oczywiście Soros, a Polska jest w roli ratownika Europy. Ten ostatni motyw to też klasyka: w książce pt. Pułapka gender. Karły kontra orły. Wojna cywilizacji Marzena Nykiel pisze, przywołując zresztą Jonesa, że tak jak Sobieski pod Wiedniem uratował Europę przed islamem, tak my ją uratujemy przed gender.
czytaj także
A co mamy po drugiej stronie?
Mamy próbę budowy lewicowego populizmu – używam pojęcia w sensie neutralnym, opisowym, za Chantal Mouffe i Casem Mudde. Populizm to taka formuła polityczna, gdzie treści mogą być różne, ale struktura jest zawsze ta sama: tworzy się twardą opozycję niewinny lud kontra zepsuta elita, gdzie to my jesteśmy ludem, a nasi polityczni przeciwnicy – elitą. Czyli dla nas, jeśli przyjmiemy tę formułę, PiS w sojuszu z klerem jest establishmentem – uzurpatorską, skorumpowaną elitą, swoistą oligarchią, która w dodatku zagraża naszym dzieciom.
Kontekst uporczywej obrony księdza Jankowskiego chyba ułatwia sprawę?
Tak, niewątpliwie się tym podłożyli, a jednocześnie historie ze Srebrną i wynagrodzeniami w NBP stwarzają możliwość, by połączyć kropki: pedofilia w Kościele, szczucie na mniejszości seksualne, ale też zwolenników równościowego wychowania, wreszcie ordynarna korupcja – to wszystko mogłoby być paliwem dla lewicowego populizmu po stronie anty-PiS-owskiej. Poprzednią taką sytuacją była próba zakazu aborcji – wtedy pojawiła się figura profesora Chazana jako złowrogiego, elitarnego, pogardliwego okrutnika, który znęca się nad kobietami i dziećmi.
Gdańsk nie lęka się mówić o mrocznej stronie księdza Jankowskiego
czytaj także
Czyli kreujemy obraz świata, gdzie te nowe złe elity to już nie dawny establishment III RP, tylko raczej sojusz mrocznych facetów z Ordo Iuris, Kaczyńskiego i hierarchów kościelnych? To był przekaz „czarnego protestu”?
Ja podzielam zdanie Ewy Majewskiej i Elżbiety Korolczuk, że „czarny protest” to był ludowy feminizm, wybuch kobiecego populizmu opartego na silnych emocjach gniewu wymierzonego w tak właśnie zdefiniowaną elitę.
PiS twierdzi, że elity to Soros i organizacje pozarządowe.
Pedofilia w Kościele, szczucie na mniejszości seksualne, ale też zwolenników równościowego wychowania, wreszcie ordynarna korupcja – to wszystko mogłoby być paliwem dla lewicowego populizmu po stronie anty-PiS-owskiej.
Tak, to jest gra o to, kto kogo ustawi w roli złej elity, a siebie w roli ludu. Trudno przewidzieć, kto te zmagania wygra. Wkrótce się dowiemy, czy silniejszy politycznie jest impuls homofobiczny u wyobrażonego przez PiS wyborcy PSL i wzmożenie po stronie radykalnej prawicy, czy raczej oburzenie na pedofilię w Kościele i solidarność ze społecznością LGBT+ w środowisku anty-PiS.
I jak oceniasz szanse? Pytałem już o to na początku: czy ten grunt dla homofobii w Polsce jest bardzo żyzny?
Po raz pierwszy homofobia weszła u nas do głównego nurtu przy okazji orędzia prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2008 roku – ostrzegał w nim przed Kartą Praw Podstawowych będącą częścią traktatu lizbońskiego. Jego słowa ilustrowało wtedy zdjęcie ślubu gejowskiego, tyle że przy okazji naszej polskiej homofobii wyszło też polskie niechlujstwo. Okazało się bowiem, że to amerykańscy geje, a nie europejscy, raczej konserwatywni, bo poznali się w kościele, a przy tym bardzo rozrywkowi. Na pytanie o papieża zadane im w polskiej telewizji odpowiedzieli: nobody’s perfect.
Ale to znaczy, że ta akcja była wizerunkowo nieudana dla prawicy?
Niekoniecznie. Po prawej stronie skojarzenie, że homofobia to patriotyzm, było już nieźle osadzone. Dwa lata wcześniej czasopismo „Ozon”, finansowane wówczas przez Janusza Palikota, wydrukowało nawet okładkę z tytułem Wszyscy jesteśmy homofobami. To były czasy rezolucji Parlamentu Europejskiego piętnujących polską homofobię, przez co PiS wraz z koalicjantami mobilizowało prawicę pod sztandarami obrony polskości i Polski przed gejowską inwazją z Brukseli. I przed próbą zawstydzenia nas przez Zachód jako „homofobów”.
czytaj także
Ale tę parę gejów z orędzia prezydenta dało się jakoś oswoić.
Tak, okazało się wówczas, że agresywnej homofobii i pogardzie można przeciwstawić polski sentymentalizm, rodzinność i serdeczność. Bo przecież każdy ma jakiegoś sąsiada geja, ciocię lesbijkę albo zna kogoś, kto żyje w związku homoseksualnym, nawet jeśli niekoniecznie chce o tym mówić. I mam wrażenie, że ten nurt polskiej mentalności bardzo się wzmocnił od tamtego czasu. W międzyczasie były kampanie rodziców osób LGBT, także z udziałem znanych aktorów, i one budziły dużą sympatię; powstał też szeroko pokazywany film Artykuł osiemnasty, odbyło się wiele celebryckich ślubów polskich par gejowskich za granicą.
To jak będzie dziś?
Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Kluczowa jest figura Roberta Biedronia. Jako szef Wiosny może być niedługo zagrożeniem dla PiS, ale też jest ikoną ruchu LGBT – dlatego bezpośrednio PiS wali dziś w Rafała Trzaskowskiego, ale jest to też przymiarka do homofobicznej nagonki na Biedronia. Po prostu sprawdzają, czy to się może udać, robią „rozpoznanie bojem”. No i zobaczymy, kto kogo zaorze przerażonym dzieckiem – czy Polacy kupią obraz dziecka zagrożonego napaścią eurogejów, czy raczej przemocą księdza molestatora.
Nasi towarzysze Adam i Bartek wzięli ślub. Gratulacje, chłopaki!
czytaj także
Czyli naprawdę została nam tylko konkurencja różnych panik moralnych?
To jest coś więcej, bo przecież figura zagrożonego dziecka, które trzeba chronić pod parasolem, jest tylko częścią pakietu. To ważna dekoracja i narzędzie wielkiego sporu o polskie miejsce w Europie i o to, czym jest emancypacja obyczajowa w historii ludzkości. Nasza strona mówi o postępie, o równości, o równouprawnieniu różnych grup, którym odmawiano należnych im praw, a które w kolejnych dekadach „uczłowieczała” liberalna demokracja. Tamci mówią o upadku Europy pod wpływem spisku: on mógł być komunistyczny, żydowski, feministyczny czy gejowski – figury się zmieniają – ale zagrożeniem właściwie zawsze jest seksualność. Nawet dość pruderyjnych przecież komunistów oskarżano o rozpasanie i propagowanie wolnej miłości.
W tym sensie Krystyna Pawłowicz ma rację, że to jest wojna o polską tożsamość w Unii Europejskiej?
Tak, oni chcą Polskę wyratować spod zalewu lewackiej ideologii, a my wyszarpać Polskę z rąk PiS, które chce nas zepchnąć w cywilizacyjne i geopolityczne ramiona Rosji…
No dobrze, ale doświadczenie poprzednich lat pokazuje, że homofobię dobrze się rozbraja trochę inną narracją: mieszczańsko-rodzinną, lekko konserwatywną, zdroworozsądkową…
To prawda, że po naszej stronie musi zaistnieć „rodzina” jako temat. Z tą myślą pisałam Matkę feministkę. Z prawicowym populizmem trzeba walczyć nie tylko polemicznie, broniąc demokracji, ale również emocjonalnie i sentymentalnie: musimy bronić naszych rodzin, które są wprawdzie bardzo różne, ale też ciepłe, przyjazne, opiekuńcze i rodzinne właśnie. Musimy odebrać skrajnej prawicy język wartości rodzinnych, grać językiem rodzinności. Ja sama na jednej z demonstracji trzymałam transparent „Chrońmy dzieci przed skrajną prawicą”.
Czyli jednak panika moralna?
Niekoniecznie panika, ale na pewno emocje. I na pewno warto przywoływać dzieci. Trzeba powtarzać, że PiS niszczy edukację, wyklucza dzieci niepełnosprawne, że statystyki dostępności do służby zdrowia w Polsce są coraz gorsze, nie mówiąc o czymś takim jak pomoc psychologiczna dla młodzieży. Tylko musimy mieć przy tym świadomość, kto jest po drugiej stronie – że nie przypadkiem powstał sojusz polityczny między PiS-em a ortodoksyjnymi katolikami z Ordo Iuris, dużo bardziej konserwatywnymi niż Watykan. I że gender to symboliczny klej łączący dziś aktorów politycznych, którym skądinąd jest nie po drodze…
czytaj także
Ustaliliśmy chyba, że PiS-owi i Ordo Iuris jest…
Tak, im jest po drodze, ale tych aktorów jest więcej: to mogą być starsze panie emerytki z Radia Maryja, samorządowcy PiS, lokalni przedsiębiorcy wspierający konserwatywne inicjatywy, elitarni prawnicy i faszyści stadionowi, którzy do kościoła raczej nie chodzą. A pewnie niedługo dojdą jeszcze alt-rightowcy, czyli postironiczna odsłona nowej mizoginii obecna na forach i mediach społecznościowych.
A co po drugiej stronie?
Głębokie poczucie moralnej słuszności. Podoba mi się i napawa nadzieją, że słychać po naszej stronie głosy, że wszyscy jesteśmy dziś LGBT+. To coś więcej niż kalka słów pastora Niemöllera o tym, że gdy idą po Żydów, Cyganów, homoseksualistów i komunistów, to trzeba protestować, bo inaczej jak przyjdą po nas, to nie będzie komu stanąć w naszej obronie. To także autentyczny wyraz oburzenia, że z mniejszości seksualnych robi się kozła ofiarnego. Dowiemy się niedługo, czy ta nagonka będzie skuteczna i czy da się zdyskredytować Biedronia wzmianką o jego homoseksualności, czy to raczej PiS się skompromituje agresywną homofobią.
Ale rozumiem, że to istotnie zależy od tego, co zrobią liderzy polityczni? A nie tylko od tego, czy homofobia w społeczeństwie trzyma się mocno?
Zależy od tego, czy nastąpi u nas zwarcie szeregów: nie w sensie wojennym, lecz właśnie solidarności. Czy wszystkie siły opozycji pokażą, jak głęboko oburza je nagonka na społeczność LGBT+. I mam wrażenie, że środowiska liberalne są już dziś na to gotowe.
czytaj także
W 2005 roku, gdy Lech Kaczyński zakazywał warszawskiej Parady Równości, na wiecach krzyczano „styropian z nami”, w sensie – ludzie dawnej opozycji, głównie liberałowie, popierali protesty.
Tak, „styropian” był z nami, ale jednak trochę zniesmaczony – gotowi byli bronić prawa do demonstrowania, ale już niekoniecznie samych postulatów równościowych. W międzyczasie jednak zalegalizowano związki jednopłciowe w większej części Europy i USA, ukazała się masa seriali, gdzie bohaterowie LGBT są po prostu „znormalizowani”, wreszcie zmieniła się kultura polityczna. Dziś już wiadomo, że to nie jest „obyczajówka”, od której lepiej się trzymać z daleka, tylko fundamentalny spór cywilizacyjny, który dzieli ludzi.
Ale co z tego wynika dla dzisiejszej polityki na lewo od centrum? W roku wyborczym?
Dziś już wiadomo, że to nie jest „obyczajówka”, od której lepiej się trzymać z daleka, tylko fundamentalny spór cywilizacyjny, który dzieli ludzi.
Musimy przekonywać wielką opowieścią o zmianie w sferze wartości, o niezgodzie na faszystowski przekaz, którym uraczył nas Kaczyński. Trzeba otwarcie mówić, jak ta nagonka działa: że dzisiejszy zjudaizowany gej to kolejna figura wroga, tak jak 50 lat temu w czasie wydarzeń marcowych – zjudaizowany inteligent na zagranicznym żołdzie…
A co na to Koalicja Europejska? Biedroń?
To jest do nich pytanie. Czy Schetyna i koledzy położą uszy po sobie i będą udawać, że deszcz pada, gdy Kaczyński napluje na mniejszości seksualne? Czy wzruszą ramionami? Czy będą twardo bronić Rafała Trzaskowskiego i jego Deklaracji LGBT+, czy raczej pójdą drogą Romana Giertycha? Dowiemy się teraz, czy szeroka koalicja antyfaszystowska i antypopulistyczna traktuje ruchy emancypacyjne per noga, jako przeszkodę w tworzeniu skutecznych sojuszy, czy też rozumie cywilizacyjną wagę naszych postulatów. Jeśli nie, to będziemy ugotowani. Bo prawica u władzy już dawno zrozumiała, o jak wielką stawkę toczy się ta gra.
**
Dr hab. Agnieszka Graff – kulturoznawczyni, adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi zajęcia o literaturze i filmie amerykańskim, o historii kobiet i feminizmu, a także o kwestii rasowej w kinie i literaturze USA. Autorka pięciu książek: Świata bez kobiet (2001), Rykoszetem (2008), Magmy (2011), Matki feministki (2014), Memów i Graffów (2015, razem z Martą Frej) oraz licznych artykułów naukowych, polemik i recenzji. W serii z Różą Krytyki Politycznej ukazał się autobiograficzny wywiad rzeka pt. Graff. Jestem stąd (współautorem jest Michał Sutowski). Od lat działa w ruchu kobiecym: współorganizowała pierwsze manify, współtworzy Kongres Kobiet. Członkini zespołu Krytyki Politycznej, felietonistka „Wysokich Obcasów”.