Sto lat po tym, jak część brytyjskich kobiet zdobyła prawa wyborcze, w powszechnej świadomości nadal przeważa opowieść o sufrażystkach ze społecznych wyżyn. Tymczasem był to ruch bardzo zróżnicowany – tak pod względem środowisk, z których wywodziły się sufrażystki, jak i poglądów, które głosiły.
W październiku 1909 roku Lady Constance Lytton, arystokratka i sufrażystka, została aresztowana i wysłana do więzienia w Newcastle. Kiedy policja odkryła, że jest córką Lorda Lyttona, byłego wicekróla Indii, po dwóch dniach nakazano jej zwolnienie.
Wraz z innymi emancypantkami Lytton prowadziła strajk głodowy w proteście przeciwko aresztowaniu i dalszemu odmawianiu kobietom prawa do głosowania. Jednak jej zdrowie bardzo się już wówczas pogorszyło, a władze obawiały się, że śmierć uczyni z niej męczennicę sufrażystek. Między innymi z tego względu postanowiono ją zwolnić. Lytton uważała jednak, że tak naprawdę zawdzięcza wolność przynależności klasowej i statusowi społecznemu – że to dlatego potraktowano ją inaczej, a policjanci odnosili się do niej z większą uprzejmością i delikatnością niż do innych bojowniczek z ruchu. Na kolejną manifestację pod więzieniem Walton przyszła przebrana za służącą, niejaką Jane Warton. Została aresztowana i ponownie rozpoczęła strajk głodowy. Tym razem jednak nie tylko nie została zwolniona, ale ośmiokrotnie poddano ją karmieniu na siłę.
czytaj także
Karmienie na siłę było powszechną, brutalną formą tortur stosowanych przeciwko emancypantkom. Polegało na wlewaniu unieruchomionym kobietom jedzenia do gardła lub przez rurkę wprowadzoną do nosa. Istnieją dowody na to, że kobiety były nawet karmione doodbytniczo. Fatalny stan zdrowia Lytton był oczywisty w chwili jej aresztowania, ale ponieważ zakładano, że kobieta pochodzi z niższej klasy, nikogo to szczególnie nie przejęło.
Zamiarem Lytton było wyciągnięcie na światło dzienne postępowania policji wobec robotnic. Chciała pokazać, że o ile zamożnym emancypantkom oszczędzano brutalnego traktowania, policjanci nie mieli oporów przed torturowaniem biedniejszych działaczek. Inna działaczka i sufrażystka, Annie Kenney, pisała, że jej „pasja i poświęcenie dla kobiet z klasy robotniczej były wyjątkowe”. Z takich aktów solidarności wyłania się obraz ruchu emancypacyjnego jako ponadklasowego aktywizmu, w którym członkinie elity stały ramię w ramię z kobietami z klasy robotniczej i wspólnie walczyły przeciwko zinstytucjonalizowanej mizoginii.
czytaj także
Jako rezydentka na Uniwersytecie Londyńskim badałam historię ponadklasowej solidarności sufrażystek. Moją uwagę zwróciła różnorodność – zarówno wśród samych sufrażystek, jak i kwestii politycznych, jakie podnosiły w kampaniach. A wiele problemów, z którymi zmagały się ówczesne emancypantki, dotyczy także dzisiejszych feministek.
Od małej robotnicy do sufrażystki
Kiedy Kenney jako dziecko szła do pracy w fabryce, nie miała pojęcia, że za kilka lat będzie przemawiać na wiecach, stawiać czoła politykom, kilkakrotnie zostanie aresztowana, a wreszcie napisze „w końcu wygrałyśmy”. W pamiętniku zatytułowanym Memories Of A Militant (Wspomnienia bojowniczki), pisała, że z początku „polityka nie interesowała [jej] w najmniejszym stopniu”. Jako „dziewczyna z fabryki”, Kenney zapisała się do związku, by szybko zauważyć, że „do związku zawodowego należało dziewięćdziesiąt sześć tysięcy kobiet, ale ani jedna nie zasiadała w jego władzach”.
Kenney nie była jedyną aktywistką z klasy robotniczej walczącą o prawo wyborcze. Dołączały do niej inne, takie jak Mary Gawthorpe, która jako dziecko także pracowała w fabryce, a później została nauczycielką i działaczką związkową.
Przed aresztowaniem Kenney Gawthorpe prowadziła kampanię na rzecz praw pracowniczych i darmowych posiłków w szkołach. W październiku 1905 roku Christabel Pankhurst, współzałożycielka proemancypacyjnej organizacji Women’s Social and Political Union (WSPU), przekonała ją, że prawo głosu jest niezbędne, żeby zmienić sytuację kobiet. Gawthorpe zaangażowała się w działalność ruchu sufrażystek i pisała do Christabel Pankhurst, że jest „także gotowa pójść do więzienia”.
Międzyklasowa solidarność była dla Gawthorpe bardzo ważna. W książce Suffrage Days historyczka Sandra Stanley Holton pisze, że Gawthorpe znalazła „w ruchu sufrażystek jedność celu, dzięki której różnice klasowe przestały mieć znaczenie” i doświadczyła „solidarności płci z kobietami z innych klas”.
Gawthorpe otrzymywała od WSPU dwa funty tygodniowo, żeby mobilizować inne kobiety z klasy robotniczej do działania na rzecz sprawy. W swoich pamiętnikach Emmeline Pankhurst wspominała zgromadzenie, podczas którego „tłumy włókniarek krzyczały z ciężkim akcentem z Yorkshire: »Czy wygramy? Czy wywalczymy prawo głosu? Tak, wywalczymy!«”.
O ile zamożnym emancypantkom oszczędzano brutalnego traktowania, policjanci nie mieli oporów przed torturowaniem robotnic.
Jedną z najbardziej znanych członkiń WSPU była Kenney, która podróżowała po całym kraju, żeby walczyć o prawa wyborcze. Miała niezwykłą charyzmę, którą wykorzystywała przemawiając do tłumów w Manchesterze czy wygłaszając na wiecu wyborczym tyradę przeciwko Winstonowi Churchillowi.
Podobnie jak Gawthorpe, Kenney starała się docierać do najbiedniejszych. Obie wierzyły, że prawa wyborcze nie mogą być zarezerwowane wyłącznie dla bogatych i elit, ale że są narzędziem, które mogło zmienić życie kobiet, niezależnie od tego gdzie i w jakich warunkach żyją.
Kenney z podziwem wspominała odwagę kobiet, które przyłączyły się do walki o prawa wyborcze w slumsach londyńskiego East Endu, mimo codziennych zmagań ze skrajnym ubóstwem, które odcisnęło piętno na ich „wychudzonych, bladych, wykrzywionych cierpieniem twarzach”. Kenney wierzyła, że poprzez walkę o prawa wyborcze „dałyśmy im [kobietom z East Endu] coś, o czym mogły marzyć, nadzieję na przyszłość”. Sama to odczuwała, pisząc o że ruch sufrażystek „całkowicie odmienił” jej życie i był „szkołą doświadczenia, (…) szansą dla tych, które kochały przygodę”.
czytaj także
Kenney przemawiała również do górniczek z Wigan – robotnic z kopalń węgla w miejscowości Wigan w północno-zachodniej Anglii. W 1908 roku obok innych sufrażystek i działaczek wzięły udział w historycznym marszu na parlament, by wspólnie domagać się praw wyborczych.
Dla dziewcząt z fabryk i kopalń, takich jak sama Kenney, areszt oznaczał zdecydowanie większe ryzyko. Jak pokazał eksperyment Constance Lytton, kobiety z klasy robotniczej były brutalniej traktowane i miały więcej do stracenia zarówno w więzieniu, jak i po wyjściu z niego. Nie powstrzymało to jednak górniczek z Wigan ani wielu innych kobiet, które dołączały do ruchu.
Kenney wspomina również, jak zabrała „handlarki rybami, dziewczyny z kopalni, kobiety z East Endu, praczki, nauczycielki, pielęgniarki, szwaczki i robotnice z fabryki” na spotkanie z posłami. Na jednym z protestów opisała spotkanie z „robotnicą, która powiedziała, że przyszła sama i jest gotowa na wszystko, choćby na śmierć”.
Kobiety te nie odpowiadają popularnym w Wielkiej Brytanii wyobrażeniom na temat sufrażystek jako kobiet z klasy średniej, do jakich nas przyzwyczajono. Wiele się mówi o sławnych sufrażystkach z uprzywilejowanych klas społecznych, takich jak Pankhurst, a tymczasem odważne kobiety z kopalnianych dołów, fabryk i slumsów, które maszerowały obok nich, a ryzykowały znacznie więcej, często bywały wymazywane z historii.
Historia emancypantek obejmuje jednak kobiety ze wszystkich środowisk, w tym tych najbiedniejszych, o najmniejszej sile politycznej i społecznej. To właśnie im ustawa o reprezentacji narodu z 1918 roku odmówiła prawa głosu, rozszerzając uprawnienia wyborcze tylko na kobiety powyżej 30 roku życia, które posiadały własny majątek. Dopiero w 1928 roku wszystkie pełnoletnie kobiety uzyskały prawo do głosowania.
Nie tylko prawa wyborcze
Wiele emancypantek stawiało sobie radykalne cele, które wykraczały poza prawo wyborcze. Dla nich emancypacja stanowiła narzędzie poprawy społeczeństwa w zakresie równości ekonomicznej, płciowej i prawnej.
„Naukowe” podstawy dyskryminacji kobiet? Ona z nimi walczyła
czytaj także
W satyrycznym eseju „Kobiety bez prawa głosu” z 1909 roku, Lytton pisała, że jednym z argumentów przeciwko przyznaniu praw wyborczych kobietom było to, że nie przyczyniają się do rozwoju społeczeństwa i gospodarki. Jej krytyka tego przekonania odzwierciedlała feministyczne poglądy na temat nieodpłatnej pracy z czasów epoki edwardiańskiej.
Mówi się o sławnych sufrażystkach z uprzywilejowanych klas społecznych, a odważne kobiety z kopalnianych dołów, fabryk i slumsów, które maszerowały obok nich, a ryzykowały znacznie więcej, często wymazywano z historii.
„Jakże inaczej mieliby mężczyźni być gotowi do pracy – pisała – gdyby nie ich matki, żony, siostry i córki, które jako gospodynie, kucharki, praczki, szwaczki i pielęgniarki oszczędzają im czasu i wysiłku, które w przeciwnym razie musieliby poświęcić na te istotne troski codziennego życia?”
Walka o prawa wyborcze stanowiła część szerszego ruchu na rzecz poprawy sytuacji kobiet – ponieważ dopiero mając prawo głosu, mogłyby wypowiadać się w kwestii praw, które decydowały o ich życiu. Emmeline Pankhurst, najsłynniejsza brytyjska sufrażystka, przedstawiła ten argument w artykule z 1913 roku, zatytułowanym „Dlaczego walczymy”. Opisywała w nim „kobiety w moim kraju, które całe życie walczyły o reformy, ale bez prawa głosu nie były nawet w stanie nakłonić posłów, by ich wysłuchali a tym bardziej (…) wymóc owych reform”.
czytaj także
Kolejnym celem sufrażystek był system więziennictwa. Znając warunki w aresztach i więzieniach, emancypantki takie jak Kenney i Lytton z jeszcze większą determinacją działały na rzecz poprawy bytu kobiet za kratami. W artykule „Twarze z więzienia” z 1907 roku Kenney pisała o okrutnym traktowaniu ciężarnych więźniarek: „Tchórze! Pozwalacie, by istniały paragrafy, które dopuszczają wtrącenie kobiety do więzienia w przededniu rozwiązania, a zarazem odmawiacie wszystkim pozostałym kobietom prawa, które pozwoliłoby nam walczyć o obalenie tak okrutnego i nieludzkiego systemu”.
Lytton zabiegała również o to, by kobiety w więzieniu miały dostęp do „wkładek higienicznych” po tym, jak Gawthorpe opisała „odrażającą i wulgarnie poplamioną bieliznę”, którą musiała nosić w areszcie. Reformie więziennictwa poświęciła całą książkę, Prisons and Prisoners, wydaną w 1914 roku.
Do związku zawodowego należało 96 tysięcy kobiet, ale ani jedna nie zasiadała w jego władzach.
Esej Lytton „Kobiety bez prawa głosu” i artykuł Pankhurst „Dlaczego walczymy” dotyczyły także prostytucji – kolejnego zagadnienia o kluczowym znaczeniu dla części emancypantek. Szczególnie u Lytton można dostrzec pierwociny rozwiązań , które dziś nazywa się „modelem nordyckim” – polegającym na dekryminalizacji oferowania usług seksualnych, a karaniu jedynie klientów.
Postulat, by to mężczyźni powinni wziąć odpowiedzialność za seksualne wykorzystywanie kobiet, zamiast postrzegać kobiety z branży seksualnej jako niemoralne lub grzeszne, wydawał się wówczas radykalny, ale i dziś pozostaje przedmiotem gorących sporów. Przepisy takie jak Ustawa o chorobach zakaźnych z 1864 roku kryminalizowały i stygmatyzowały pracownice seksualne, a dziewiętnastowieczni strażnicy moralności uznawali prostytutki za kobiety „upadłe” i potrzebujące „ratunku”. Inaczej widziały to sufrażystki takie jak Lytton i Teresa Billington-Greig, które podkreślały, że w kwestii prostytucji obowiązuje podwójny standard. Lytton pisała w 1909 roku: „Jeśli podaż jest przestępstwem, co w takim razie z popytem? (…) Czy jest honorową rzeczą kupować to, czego sprzedaż w powszechnym mniemaniu przynosi taką ujmę?”
czytaj także
Nie wszystkie emancypantki podzielały poglądy, wedle których to owe podwójne standardy, roszczeniowa postawa mężczyzn i wykorzystywanie kobiet stanowiły siły napędowe opresji żeńskiej części populacji. Niektóre, w zgodzie ówczesnymi krucjatami moralnymi, były zwolenniczkami karania osób świadczących usługi seksualne. Część emancypantek, wśród nich Kitty Marion, reprezentowała podejście, które określilibyśmy współcześnie jako „seks-pozytywne”(choć jestem przeciwna stosowaniu tego pojęcia – wszystkie feministki są „pozytywne” w tym sensie, że popierają prawo kobiet do swobodnego wyrażania swojej seksualności, niezależnie od ich poglądów na branżę usług seksualnych). Warto jednak zwrócić uwagę, że niektóre z problemów, z jakimi zmagały się wówczas sufrażystki, nadal stanowią przedmiot kampanii dzisiejszych feministek. Podobnie jak obecny ruch feministyczny, miały różne poglądy na to, jak rozwiązać problem nierówności kobiet.
Niezależnie od tego, czy chodziło o nieodpłatną pracę, warunki panujące w więzieniach, czy o prostytucję, kobiety takie jak Lytton, Kenny i Gawthorpe domagały się radykalnych reform wykraczających daleko poza prawo do głosowania w wyborach. Nie ma jednej, wspólnej narracji o emancypantkach. Kobiety te pochodziły z różnych środowisk klasowych, a walkę o prawa wyborcze uważały za drogę do równości i emancypacji.
Dziś, sto lat po wprowadzeniu ustawy z 1918 roku, która przyznała prawa wyborcze części kobiet, ruch sufrażystek oskarża się (często słusznie) o ignorowanie przedstawicielek klasy robotniczej oraz o rasistowskie i suprematystyczne tendencje. Jednak obraz jest bardziej skomplikowany. Nie ma wątpliwości, że wiele emancypantek wyznawało klasistowskie i rasistowskie poglądy – edwardiańska Anglia (podobnie jak dzisiejsza Wielka Brytania) była klasistowskim i rasistowskim społeczeństwem. Wśród naszych feministycznych przodkiń zdarzały się takie, które podzielały te zapatrywania, a w niektórych przypadkach przyczyniały się do represjonowania innych kobiet. Jednak krytyka sufrażystek często prowadzi do wymazywania radykalnych działaczek z klasy robotniczej, które walczyły o prawa wyborcze. Krytykując ruch za brak różnorodności, ryzykujemy, że umknie nam ta różnorodność, która rzeczywiście wówczas istniała.
To właśnie owa różnorodność łączyła kobiety z różnych klas, środowisk i orientacji seksualnych i pozwoliła im rzucić wyzwanie patriarchalnej władzy – tej samej, która wciąż usilnie stara się wyciszać historię kobiet, zwłaszcza radykałek z klasy robotniczej.
Jak przypomnieć Marsz Głodowy Kobiet z 1981 roku w czasach, kiedy półki w sklepach się uginają
czytaj także
Nie obawiajmy się krytykować ruchów feministycznych, jeśli dostrzegamy w nich brak inkluzywności i różnorodności; róbmy to jednak tak, aby nie umacniać patriarchalnego projektu wymazywania różnych głosów, które współtworzyły historię. Oznaczałoby to uciszenie radykalnych działaczek z klasy robotniczej, które dla sprawiedliwszego, bardziej równego świata położyły na szali wszystko, co miały.
**
Sian Norris jest pisarką i działaczką feministyczną, organizatorką festiwalu literackiego Bristol Women’s Literature Festival. Publikuje w Guardianie, The Independent i New Statestman oraz na blogu sianandcrookedrib.blogspot.com. Obecnie pracuje nad powieścią opartą na biografii Gertrude Stein.
Artykuł ukazał się w serwisie openDemocracy na licencji Creative Commons Attribution-NonCommercial 4.0 International. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.