Orbanowski przepis na sukces to skuteczne przekonanie ludzi do tego, że lepiej nie będzie, ale może być gorzej.
Dawid Krawczyk: Co się wydarzyło w niedzielę na Węgrzech? Twitter zalany był zdjęciami absurdalnie długich kolejek do lokali wyborczych w Budapeszcie. Miał być zaskakujący wynik ze względu na wysoką frekwencję, a skończyło się, jak zwykle.
Szilárd István Pap, redaktor Merce.hu: Wygrał Fidesz. I zdobył większość konstytucyjną. Znamy już skład parlamentu. Może ewentualnie zmienić się jedno, dwa miejsca, jak spłyną wyniki ze wszystkich lokali wyborczych, ale następne cztery lata w węgierskim parlamencie wyglądają mniej więcej tak: 134 miejsca dla Fideszu, 26 dla Jobbiku, 20 dla Węgierskiej Partii Socjalistycznej – Dialog (MSZP-Párbeszéd), 9 dla Koalicji Demokratycznej (DK), 8 dla ugrupowania zielonych Inna Polityka jest Możliwa (LMP) i po jednym dla mniejszości niemieckiej i posła niezależnego.
Hungary, final election result (seats):
Total: 199
Fidesz/KNDP-EPP: 133 (+2)
Jobbik-NI: 26 (+2)
MSZP/P-S&D/G/EFA: 20 (-9)
DK-S&D: 9 (+5)
LMP-G/EFA: 8 (+2)
Independent: 1 (-1)
EGYÜTT-*: 1
MNOÖ-*: 1 (+1)Constitutional Majority: 133#Valasztas2018 #HungarianElections
— Europe Elects (@EuropeElects) April 9, 2018
Głosowałeś w Budapeszcie. Stałeś w tych długich kolejkach?
Poszedłem zagłosować rano. I przyznam, że mimo wszystko miałem nadzieję, że coś się zmieni. Później kolejka rosła wraz z doniesieniami o frekwencji. A wieczorem po ogłoszeniu cząstkowych wyników znowu wiedzieliśmy, że nie ma szans. Jesteśmy w tym samym miejscu, w którym byliśmy, albo i gorszym.
Interim turnout at Hungary's election higher than in 2002 https://t.co/DuHQLF7ycQ pic.twitter.com/iyQrtT3GVi
— Reuters Top News (@Reuters) April 8, 2018
W kolejce nie stałem. Z rana jeszcze nigdzie ich nie było. Te gigantyczne kolejki powstały tylko w kilku lokalach wyborczych w Budapeszcie i w ambasadach za granicą. Więc nie było tak, że całe miasto poszło zagłosować i mieliśmy do czynienia z jakimś zrywem narodowym, jak można było sądzić po wpisach w mediach społecznościowych. Nasz system wyborczy opiera się na jednomandatowych okręgach wyborczych. W kilku lokalach wyborczych w stolicy po przedłożeniu odpowiednich dokumentów można było zagłosować w okręgach poza Budapesztem. A w stolicy, wiadomo, mieszka sporo ludzi spoza miasta. Jak oni wszyscy ruszyli do tych kilku lokali, to powstały kolejki. Ot, cała sensacja.
Wybory Schrödingera, czyli jeśli nie wiadomo, kto wygra, to wygra Orbán
czytaj także
Ale frekwencja była jednak bardzo wysoka, blisko 70%. Najwyższa od 1994 roku. Dlaczego ludzie upatrywali w tym szansy na słabszy wynik Orbana?
Elektorat Fideszu jest bardzo politycznie zaangażowany, lojalny, spójny, ale stabilny. Przed wyborami zawsze szacowało się, że to jakieś 2 miliony Węgrów [liczba ludności na Węgrzech to 9,81 miliona – przyp.red.]. Dlatego, kiedy padały kolejne rekordy frekwencji w południe, po południu, wieczorem, wszyscy zakładali, że każda osoba z tej, nazwijmy to, nadwyżki frekwencyjnej głosuje na jakąś partię opozycyjną. Cóż, wieczorem miało się okazać, jak bardzo się myliliśmy. W tym roku na partię rządząca zagłosowało 2,5 miliona Węgrów.
Wynik wyborów zgadza się mniej więcej z prognozami sprzed kilku miesięcy. Czy w kampanii wyborczej wydarzyło się coś, co wpłynęło na ostateczny kształt słupków poparcia?
Fidesz nie miał na dobrą sprawę programu wyborczego z jakimiś konkretnymi postulatami, czy obietnicami wyborczymi. Politycy partii rządzącej skupili się na tym, co umieją najlepiej, czyli kampanii strachu – przed imigrantami, obcymi agentami i innymi wrogami Węgier. A opozycja? W ostatnich tygodniach przed kampanią dała prawdziwy popis umiejętności. Przedstawiciele partii nominalnie krytycznych wobec rządu nawet nie próbowali atakować Fideszu, tylko skupili się na walce między sobą. I tak mogliśmy dowiedzieć się od opozycji, kto jest zdrajcą i kto nie chce współpracować. Prawdziwy statek szaleńców.
A zanim wszyscy zaczęli się wyzywać były jakieś sensowne próby zjednoczenia opozycji?
Przed każdymi wyborami były próby. Tylko co z tego? Nic z nich nie wynikało. Rzecz w tym, że próby jednoczenia opozycji są niejako wbrew logice systemu. Z jednej strony jednomandatowe okręgi wyborcze przy takiej dominacji Fideszu wymuszają powstanie bloku antyrządowego – to jedyny sposób na skuteczną wygraną. Ale z drugiej strony finansowanie partii jest tak skonstruowane, że wzmaga rywalizację między ugrupowaniami. Tylko te partie, które wystawią swoich kandydatów we wszystkich 106 okręgach wyborczych mogą liczyć na sensowną dotację z budżetu. Nawet, jeśli zabraknie kandydata tylko w jednym okręgu, to dotacja maleje automatycznie o jakieś 150 milionów forintów [ok. 2 miliony złotych]. Do rozbicia opozycji dochodzą jeszcze podziały na partie założone przed 2010 rokiem, będące na scenie od dawna, i te, które powstały po 2010 na fali sprzeciwu wobec rządów Orbana.
Fidesz krytykowany jest za manipulowanie okręgami wyborczymi. Ordynacja też rzeczywiście nie sprzyja jednoczeniu opozycji. Ale umówmy się, to wszystko tylko zwiększa skalę zwycięstwa Fideszu, a nie o nim przesądza. Orban musi wiedzieć coś o węgierskim społeczeństwie, czego nie wiedzą inni.
Cóż, jak miałbym jednym zdaniem odpowiedzieć, na czym polega ten Orbanowski przepis na sukces, to jest to skuteczne przekonanie ludzi do tego, że lepiej nie będzie, ale może być gorzej. Zauważ, że Fidesz nie obiecuje żadnej pozytywnej wizji przyszłości. Nie opowiada bajek o tym, że wszyscy zostaną milionerami. Oczywiście rezonuje to z obawami i wspomnieniami, które są wciąż bardzo żywe – jak ktoś pamięta, jak pogorszyło mu się po 1989 i przychodzi Fidesz obiecując, że przynajmniej nie będzie gorzej, to decyzja przy urnie jest prosta. Jakbyś pojechał gdzieś na węgierską prowincję i zapytał o migrację, to pierwsze, co byś usłyszał, to pełne przerażenia wizje najazdu migrantów, na których Unia będzie łożyła. Skądś łożyć musi, czyli z naszych pieniędzy. Fidesz odbija się od tego i obiecuje, że ochroni ich przed migracją.
Nowe węgierskie podręczniki uczą dokładnie tego, czego nie chcecie uczyć swoich dzieci
czytaj także
Mówisz, że Fidesz nie szedł do wyborów z listą postulatów, nie miał programu. To znaczy, że nie wiemy, czego spodziewać się przez następne cztery lata? Czy partia Orbana skorzysta z większości 2/3 i zmieni konstytucję?
Nie wiem, czy będą chcieli zmieniać konstytucję. Nie jest im to w zasadzie potrzebne. Może zrobią to, żeby dopisać tam jakieś antyimigranckie rozdziały. Zobaczymy. Nie mieli programu, ale Orban wygłosił 15 marca, w dzień węgierskiego święta narodowego, ważne przemówienie. Mówił w nim o prawnej, politycznej i moralnej zemście, którą wezmą na swoich wrogach. W takim klimacie upłyną następne cztery lata.
A na czym dokładnie miałaby ta zemsta polegać?
Jedną z pierwszych ustaw, jakie przegłosuje przyszły parlament, nazywa się „Stop Soros”. Organizacje pozarządowe będą musiały zarejestrować się w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a pracownicy tych organizacji mają zostać prześwietleni przez służby. Co jeszcze? Rząd najprawdopodobniej skupi swoje siły na walce z sądownictwem. Do tej pory jest to chyba ostatnia władza, która opiera się Fideszowi. Prokuratura generalna od dawna podlega Orbanowi, ale sędziowie wciąż bronią swojej niezależności. Na pewno trzeba obserwować, czy Fidesz będzie zmieniał ordynację w wyborach samorządowych. To bardzo możliwe. Budapeszt, mimo że ma burmistrza z Fideszu, wciąż nie jest miastem rządzonym przez partię Orbana.
Węgierski uniwersytet dołączył do „wrogów narodu”. Po co Orbanowi ta wojna?
czytaj także
Jakie skutki mają te wybory dla innych partii?
Wszyscy liderzy liberalnych partii opozycyjnych zapowiedzieli, że podadzą się do dymisji. No, poza Ferencem Gyurcsánym, który nie może podać się dymisji, bo partia rozpadłaby się bez niego. W Jobbiku już pewnie się nieźle kłócą. W ostatnim czasie w partii wygrała frakcja, która naciskała na zdecydowany skręt do centrum. Wyniki dla Jobbiku nie są powalające. Dlatego teraz radykalne skrzydło będzie chciało objąć ster.
W niedzielę z rana wierzyłeś, że może jednak tym razem coś się zmieni. Wieczorem szansę na zmianę spadły do zera. Jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość dzień po ogłoszeniu wyników?
Chyba lepiej, żebym nie mówił, co pomyślałem sobie, jak wstałem w poniedziałek rano. Zresztą i tak nie mógłbyś tego zacytować w wywiadzie. Teraz oswajam się z myślą o emigracji. Tylko ja wcale nie chcę tego robić. Nie chcę zaczynać życia gdzie indziej. Ale racjonalnie powoli rozumiem, że emigracja jest jedyną sensowną opcją.
***
Szilárd István Pap jest antropologiem i komentatorem politycznym, członkiem zespołu redakcji Mérce, niezależnej platformy dziennikarskiej na Węgrzech. Mérce jest partnerem medialnym Krytyki Politycznej, współpracujemy przy tworzeniu PoliticalCritique.org