Parę rzeczy z historii tego ruchu jednak warto pamiętać.
Nie chcę oceniać kontekstu wypowiedzi Adriana Zandberga o tych, którym „marzy się Majdan”. Z pewnością Zandberg ma wiele powodów obawiać się, że odniesienia do Majdanu mogą zostać użyte przeciwko kampanii prowadzonej przez jego partię. Chciałbym tylko wyjaśnić przedstawicielowi partii Razem parę rzeczy na temat jedynego (na razie) w Europie XXI wieku ruchu społecznego, który przynajmniej jakkolwiek przypomina rewolucję.
Choć nie potrafił doprowadzić do naprawdę dogłębnej rewolucji społecznej, Majdan stał się przykładem obalenia opresyjnego reżimu, który to reżim w bardzo krótkim czasie zlikwidował podstawowe obywatelskie wolności. Przykład Majdanu, rzecz jasna, stwarza zagrożenie dla innych reżimów tego typu w regionie. Skalę tego zagrożenia najłatwiej ocenić poprzez skalę kontrrewolucyjnej reakcji wytoczonej przeciwko Majdanowi.
Owa kontrrewolucja nadeszła nie tylko w postaci rosyjskiej interwencji wojskowej na Ukrainie. Przejawia się też w próbach sprowadzenia całego zjawiska Majdanu do króciutkiej formuły, która ma odstraszyć obywateli od jakiegokolwiek przekraczania coraz bardziej kurczących się granic nieposłuszeństwa. Ta formuła kontrrewolucji została odtworzona przez Zandberga z niezwykłą ścisłością: „Majdan to rozlew krwi”, koniec kropka.
Jestem oczywiście przyzwyczajony do tego typu wypowiedzi ze strony „europejskiej prawdziwej lewicy”. Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby te słowa nie padły w Polsce, gdzie opresyjny reżim właśnie w bardzo krótkim czasie likwiduje podstawowe obywatelskie wolności.
Jasne, że kijowski Majdan w Warszawie – to fantazja sortu „polski Balcerowicz w Kijowie”. Nic nie powtarza się dosłownie. Ale parę rzeczy z historii tego ruchu jednak warto pamiętać.
Więc przypominam. Majdan zaczął się na serio, gdy jednostki specjalne rozpędziły siłą niewielki – być może podobny do miasteczka namiotowego pod KPRM – protest na głównym placu Kijowa. Z kontekstu politycznego – nadchodzące zawarcie celnego sojuszu z Rosją – wynikało, że miał to być ostatni protest w najnowszej historii Ukrainy. Nie było na to zgody. Następnego dnia ludzie wyszli na ulice i zobaczyli mniej więcej to samo, co warszawiacy zobaczyli na pierwszej demonstracji KOD-u – może w trochę większej skali, bo jednak Kijów jest trochę większy od Warszawy. Było bardzo, bardzo dużo ludzi – dużo więcej, niż ktokolwiek się spodziewał (również wśród demonstrujących). Byli też ci, których się nikt nie spodziewał i nikt sobie nie życzył. Na przykład Jarosław Kaczyński. Ale jego akurat nikt nie zauważył (dosłownie), bo maszerował obok Kliczki.
Różnica z demonstracją KOD-u polegała na tym, że w Kijowie ludzie zostali na placu. To kluczowy moment: symetryczna odpowiedź na opresję władzy. Wy odbieracie nam wolności – my odbieramy wam kontrolę nad głównym placem stolicy. Nie chodzi o grzeczne miasteczko namiotowe spisywane przez policję, tylko o przestrzeń, gdzie kształtuje się suwerenna wola ludzi przekonanych, że władza straciła swoje prawo do rządzenia.
Tu właśnie dochodzi do zderzenia z rzeczywistością. Na placu zbierają się nie tylko studenci, prekariusze i zawodowi aktywiści. Na placu zbiera się społeczeństwo – w całym jego pięknie. Zbiera się na przykład wielu obrońców krzyża (tak, w pewnym sensie też mamy na Ukrainie lud smoleński, choć nikt z tych ludzi o Smoleńsku pewnie nie słyszał). Zbiera się spory kawał ukraińskiego ruchu narodowego. Wszyscy są razem, czyli osobno.
Dalej dzieją się dziwne rzeczy. Majdan stoi miesiąc, zaczyna stać drugi, aż raptem władza deklaruje, że zbieranie się więcej niż we trójkę jest nielegalne i usiłuje w ten sposób z Majdanem skończyć. W międzyczasie zmienia się też skład społeczny majdanowców. Coraz mniej widać hipster-prawicę i kijowską burżuazję, która wypełniała Majdan na początku. Coraz więcej pojawia się wkurwionych, wywłaszczonych proletariuszy i proletariuszek po czterdziestce, którzy przyjechali z mniejszych miast, bo nie mają już nadziei na przyszłość, ale mają za to dzieci. Kombinują więc tak, że teraz po raz pierwszy w życiu mogą tym dzieciom naprawdę pomóc – jeśli tylko wypierdolą tę władzę. Nie wiem, czy marzy się Zandbergowi udział w ruchu społecznym razem z takimi ludźmi, ale szczerze mu tego doświadczenia życzę.
To właśnie ci ludzie dokonali przełomu na Majdanie. To ich krew się rozlała, gdy władza postanowiła to powstanie stłumić zbrojnie. Tego ostatniego doświadczenia oczywiście Zandbergowi – i nikomu w Polsce – nie życzę. Być może ma Zandberg rację, mówiąc, że polscy politycy mają dość odpowiedzialności, by do tego nie dopuścić. Jednak, żeby politycy uświadomili sobie tę odpowiedzialność, nie należy chować marzeń o Majdanie tylko dla siebie.
**Dziennik Opinii nr 75/2016 (1225)