Nieustający konflikt, a najlepiej wojna domowa w Polsce, to doskonała wiadomość dla Rosji.
Andrzej Duda grzecznie i bez gadania podpisał wszystko, co mu nakazano. Ustawę o sześciolatkach, a także dwie rujnujące jakąkolwiek niezależność ustawy o służbie cywilnej oraz mediach publicznych. Staliśmy się jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym służba publiczna wybierana jest bez konkursów i nie wyklucza się z przynależnością partyjną szefa służby cywilnej i jej członków. Staliśmy się również jedynym krajem w Europie, w którym media publiczne podlegają bezpośrednio ministrowi, który bez podania powodu może zwolnić ich szefów i powołać sobie nowych. Jacek Kurski, jeden z najbardziej frontowych i brutalnych polityków, został prezesem telewizji.
Oznacza to absolutną kontrolę rządu nad dziennikarzami. Radio Maryja i Telewizja Trwam stają się o niebo (albo o dwa) bardziej niezależne od Polskiego Radia i Telewizji Publicznej. Jeśli Ojciec Rydzyk obrazi się na Jarosława Kaczyńskiego, to Jarosław Kaczyński może skoczyć mu na habit, albo zmienić ustawę. Ale odwołać go nie może. Szefów mediów publicznych od tej pory nic nie chroni. Podlegają władzy tak jak urzędnicy w Rosji ze wszystkimi tego konsekwencjami dla pluralizmu, wolności słowa i kultury politycznej.
I w tej sytuacji, z hipokryzją godną rosyjskich czynowników, szefowa kancelarii prezydenta, Małgorzata Sadurska, bez mrugnięcia okiem uzasadnia decyzję Andrzeja Dudy mediom: „Prezydentowi zależy na tym, żeby media publiczne wykonywały swoją misję, były bezstronne, obiektywne i wiarygodne”. I udaje, że obiektywność nie stoi w sprzeczności ze słowami posła Ryszarda Terleckiego, ministra Piotra Glińskiego, ministra Mariusza Błaszczaka, posłanki Krystyny Pawłowicz, którzy zapowiadali „przerwanie krytykowania naszych zmian”. A także posuwali się do zarzucania propagandowości konkretnym dziennikarzom i wymieniania nazwisk tych, których władza zamierza wyrzucić z mediów.
Znowu model nieobecny na Zachodzie i dominujący w Rosji.
Nieustający konflikt, a najlepiej wojna domowa w Polsce, to doskonała wiadomość dla Rosji. Skrajna prawica w Polsce nie pierwszy raz działa w jej interesie. Istnieje to w tradycji polskiego endeckiego nacjonalizmu, a ciągnie się aż po czasy Radia Maryja, korzystającego z gościny wschodniego sąsiada dla swoich nadajników i wobec niego bezkrytycznego.
Nasi wschodni sąsiedzi i byli zaborcy nie muszą tu mieć swoich agentów, skoro do destabilizowania sytuacji politycznej w Polsce wystarczą politycy PiS.
Już nawet nie trzeba nas prowokować zatrzymywaniem u siebie wraku samolotu. PiS zabrał się za państwo polskie sam. Najbardziej groteskowe jest to, że politycy ci uważają jednocześnie, że służą swoją polityką interesom kraju. Polsce służyliby, gdyby dbali o silne prawo, kondycję polskiej demokracji, wspólnotę polityczną, w której jest szerokie miejsce na konflikt, a nie dążyli do zniszczenia przeciwnika. Poświęcenie dla państwa to respektowanie autonomiczności instytucji politycznych, które powinny być niezależne od rządu, na czele z Trybunałem Konstytucyjnym, mediami publicznymi i służbą cywilną. Możemy sobie opowiadać jacy to jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Ale jedyną gwarancją polskiej niepodległości jest Unia Europejska i struktury zachodnie, z którymi właśnie wchodzimy w konflikt.
W Polsce było już wielu „patriotów”, którzy służyli obcym państwom. Zakrzykiwali to najczęściej i najgłośniej deklaracjami, jakimi to są miłośnikami historii Polski, znawcami wojskowości, wszędzie sobie wstawiali biało-czerwoną flagę i dawali słowne popisy odwagi. Zamiast pozwolić rozwijać się polskiej kulturze, to tacy patrioci próbowali ją ograniczać do „krzewienia patriotycznych wartości”, w sprzeczności z którymi stali w swoim czasie wszyscy wybitni twórcy, od Mickiewicza i innych wieszczów (w komplecie obecnych na watykańskim indeksie ksiąg zakazanych) przez Brzozowskiego, Miłosza i Gombrowicza aż po dzisiejsze najlepsze teatry i galerie, którym minister Gliński będzie regulował poziom dopuszczalnej „dekonstrukcji polskiej tożsamości”.
Autentyczni patrioci nigdy tak swojego patriotyzmu nie manifestowali, bo nie musieli. Im bardziej obóz Jarosława Kaczyńskiego będzie osłabiał państwo polskie w relacji z innymi, tym częściej będziemy słyszeć, że jest za silną Polską, asertywną polityką zagraniczną i nikogo się nie boi. Im więcej będziemy słyszeć o potrzebie polskiej polityki historycznej, tym bardziej będzie przypominać rosyjską. Tak jak tam (w Rosji) „o historii trzeba mówić prawdę”, a więc chwalić nasze osiągnięcia, a nie obrażać dumę narodową przyznawaniem się do win. A że do nikogo na świecie to nie trafi, w szczególności nie do tych, którzy działają w taki sam sposób, a jedynie nas ośmieszy i osłabi, to nie ma znaczenia, bo konsekwencjami ten obóz się mniej przejmuje niż deklaracjami.
Wszędzie w Europie znajdują się partie skrajnej prawicy i skrajnej lewicy współpracujące z Kremlem. Do tego grona dołączył także Fidesz Viktor Orban, co jeszcze niedawno wypominał mu sam Jarosław Kaczyński. Ale z ostatniej wizyty wynika, że Kreml w oczach Orbana już mu nie przeszkadza. Niemożliwe, żeby Kaczyński poszedł drogą Orbana. Niemożliwe? Orban to nie tylko wzór dla PiS-u, wołającego od lat o „Budapeszt w Warszawie”, ale też były skrajny antykomunista i rusofob. Jego kariera polityczna rozpoczęła się od słynnego przemówienia 16 czerwca 1989 roku, kiedy wołał: „Ruscy do domu”. A doszedł do tego, że niedawno składał kwiaty na grobach sowieckich żołnierzy, którzy utopili we krwi węgierskie powstanie w 1956 roku, przy którym nasz stan wojenny to była dziecięca igraszka.
Gdyby Kaczyński dołączył do całej skrajnej prawicy w Europie, to wykonałby mniejszą ewolucję niż Orban.
Mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie, ale miałem też nadzieję, że nie będzie żadnego pełzającego zamachu stanu w Polsce, a jest gnający.
Tekst ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.
**Dziennik Opinii nr 14/2016 (1164)