Ciąża to nie jest spacer po parku. To Wielka Pardubicka, w której przeszkodami są hormony, zmiana środka ciężkości ciała i powyginany kręgosłup.
Dyskusja trwa od paru dni i przemielona jest przez tysiąc spojrzeń i milion wrażeń, jakie wywołuje jedno zdjęcie. Nie ma na nim długonogiej modelki, która chudością kolan razi oczy. Nie ma piękności, która zapiera dech w piersiach, i wszyscy tylko komentują, czy aby na pewno jest prawdziwa, czy może nie do końca. Nie ma make up-u wykorzystującego zdobycze najnowszej kosmetologii.
Jest za to kobieta. Taka normalna zwyczajna, która karmi. I karmi w sposób absolutny, bo dwoje dzieci naraz. A najdziwniejsze jest to, że tak niewielu koncentruje się na pięknie tej sceny, na niezwykłości wykorzystania obu piersi jednocześnie w sytuacji, w której na świat przyszły bliźnięta. Nawet – o dziwo – stosunkowo mało jest głosów dotyczących tego, że na zdjęciu są piersi pokazane zupełnie nieerotycznie, co jest wulgarne i nie przystoi publicznie. Wszyscy natomiast koncentrują się na tym, co znajduje sie poniżej istoty tego zdjęcia, na kawałku skóry na brzuchu, który nosi wszelkie ślady tego, że kiedyś ta dwójka dzieci, zanim zagarnęła biust tej kobiety, tam funkcjonowała.
Ta kobieta ta nie ma idealnego ciała, ale czy naprawdę jest to główny sens tego zdjęcia?
Ciąża to nie jest spacer po parku. To Wielka Pardubicka, w której przeszkodami są hormony, zmienne nastroje, zmiana środka ciężkości ciała, rozchodzące się kości żeber i miednicy, powyginany kręgosłup, a czasem też anemia, zatrucie i inne atrakcje dodatkowe. Skóra, która jest powłoką tych wszystkich wydarzeń, jest tutaj najmniejszym problemem. Tak, ona również się zmienia. Musi najpierw naciągnąć się do granic wytrzymałości – na niektórych brzuchach aż się cała świeci i wydaje się, że jeszcze jeden centymetr więcej w obwodzie, a pęknie niczym balon – później natomiast wymagamy od niej, by wróciła do pierwotnego stanu, jakby nic się w międzyczasie nie wydarzyło. A przecież się wydarzyło, i to wiele.
I sprawa nie dotyczy tylko brzucha, ale też innych obszarów. Bo ciąża wpływa na różne organizmy w odmienny sposób. Są takie kobiety, które ciąże mają tylko w brzuchu. Są też takie, które mają ją w biuście, biodrach i udach. Są kobiety, które nie mają rozstępów, bo mają łaskawy kolagen, który na dodatek później jeszcze pozwala ich skórze wrócić do objętości przedciążowej. Są też takie, które naznaczone są całe bliznami rozstępowymi w odcieniach czerwieni, purpury, brązu, różu, bieli… Feerią barw niekoniecznie chcianych, ale akceptowalnych, bo są śladem po czymś dużo ważniejszym w perspektywie życia.
Jednak grono z loży szyderców za nic ma wyższe wartości i skupia się na estetyce, w dodatku ze swojej wypaczonej perspektywy. Photoshopowane modelki zawładnęły umysłami. CO z tego, że nie mają pieprzyków, włosków, żył, zmarszczek i przypominają przez to plastikowe twory. Tylko one są idealne i prawdziwe w tym naszym wizualnym świecie. Nie znam żadnej kobiety, która by tak wyglądała. A już tym bardziej kobiet po ciąży. I nie przekonują mnie gwiazdy, które zaraz po urodzeniu oddają dziecko sztabowi opiekunek, a same oddają się w ręce specjalistów – trenerów i dietetyków, którzy poświęcając im 8-12 godzin dziennie, są w stanie doprowadzić je do stanu „idealnego” w miesiąc. Potem taka gwiazda prezentuje się uśmiechnięta ze swoim dzieckiem i przekonuje, że przecież KAŻDA kobieta też tak powinna, skoro ona dała radę. Otóż nie każda powinna i żadna nie musi.
Macierzyństwo to nie konkurs piękności i za jędrny biust nikt nie przyznaje tu medalu.
Kobieta ma prawo się zmienić po ciąży i ma prawo zmienić się jej ciało. I się zmienia. Co pokazała swego czasu Jade Beall, prezentująca ciała matek takimi, jakie one są. I zawsze jedno zdjęcie mnie bardzo wzrusza – dwójka dzieciaków przytulających się do tego swojego pierwszego domu, jakim był brzuch matki. A on nosi wszelkie ślady po tym, że domem był.
Poruszają mnie też komentujące matki, które pewnie same nie wyglądają po ciąży idealnie, które pewnie same zmagały się z tym, co nie tylko z ich ciałem, ale i z życiem robi ciąża i pojawienie się dziecka. I te matki są gotowe komentować to zdjęcie w sposób okrutny. A nawet jeśli starają się nie być tak krytyczne jak niektórzy internauci, to jednak krytyczne są, ale pod płaszczykiem troski i współczucia. No bo skoro już się tej biednej kobiecie zdarzyło, ze jej ciało zareagowało na ciążę tak, a nie inaczej, to może nie powinna go eksponować, żeby nie usłyszeć tego wszystkiego, nie przeczytać tych niemiłych słów na swój temat. I w sumie po co pokazuje to karmienie piersią, skoro to takie intymne przeżycie i powinno być ukryte, schowane przed oczami postronnych, żeby się nie napatrzyli niepotrzebnie. A tak to jest to zwykły ekshibicjonizm, epatowanie nagością, i to nie najwyższych lotów.
Smutne to. Bo dla mnie to zdjęcie jest pięknie. Ta dwójka mnie rozbraja, zwłaszcza dzieciak na górze, który za nic ma grawitację i inne takie prawa fizyki, bo jest tylko on i cycek, który jest jego źródłem pokarmu i miłości. Niemal z namaszczeniem oddaje się tej konsumpcji. I na tym się koncentruje przede wszystkim. Czy nie widzę rozstępów u tej kobiety? Oczywiście, że widzę i smutno mi, że tak się z nią obszedł kolagen w jej ciele. Ale zaraz myślę sobie to, co myślę sobie zawsze wtedy, gdy zauważam, że moje ciało po ciąży nie jest takie, jakim było przed ciążą. Gdzieś mam więcej, gdzieś mam nie tak, gdzieś już nie przypominam dwudziestolatki, którą kiedyś byłam.
I co z tego?
To żadna cena za to, że obok mnie jest nowy człowiek, który kocha mnie z całych sił, najbardziej na świecie i jest szczęśliwy.
Klaudia Wojciechowska jest dziennikarką. Tekst ukazał się na jej blogu.