Skoro powstanie parlamentarny zespół „Stop ideologii gender”, to może też komisja, i to śledcza?
Gdy w piątkowy wieczór dowiedziałem się, że Beata Kempa naprawdę złożyła wniosek o utworzenie parlamentarnego zespołu „Stop ideologii gender”, przeżyłem moment niedowierzania. Spodziewałem się, że to takie sobie telewizyjne wygłupy, a tu tymczasem, proszę bardzo, deklaracje całkiem serio.
Później trochę mi przeszło, bo złapałem się na tym, że wpadam w prostacką pułapkę: jak parlamentarny i jak zespół, to pewnie to samo co komisja, a kto wie, może nawet śledcza. Po Facebooku patrząc – nie byłem w tym mniemaniu odosobniony. Podejrzewam zresztą, że tak właśnie wygląda strategia medialna Solidarnej Polski – próbujmy podczepić się pod wszystkie możliwie głośne tematy i przekształcić je w coś, co niewprawnemu uchu skojarzy się z poważnym politycznym działaniem. Tu projekt biało-czerwonej tęczy, a tam gdżenderobójczy zespół parlamentarny, z nazwą à la slogan reklamowy środków do czyszczenia toalet, po prostu wlewasz i od razu możesz siadać, nawet całkiem gołą pupą.
Zaciekawiłem się jednak, jak to tak naprawdę z tymi zespołami sejmowymi jest i co Beata Kempa może na tej niwie zdziałac. Z regulaminu Sejmu wynika na przykład, że o ile posłowe mogą tworzyć koła i kluby na zasadzie politycznej, o tyle instytucja zespołów, tak poselskich, jak i parlamentarnych, ma służyć organizacji na zasadzie „innej niż polityczna”. Czym jednak jest polityczność i jak ją interpretować – tego regulamin już nie opisał, skądinąd pewnie tak lepiej. Kombinowałem więc dalej, aż trafiłem na nieco antyczną, bo pochodzącą z 1992 roku, interpretację tegoż zapisu, autorstwa konstytucjonalisty z Uniwersytetu Warszawskiego, dr. Janusza Mordwiłko, sporządzaną zresztą dla sejmowego Biura Studiów i Analiz. Autor bardzo rozsądnie stwierdził, że polityczność należy czytać szeroko, na pewno szerzej niż partyjność, toteż jeśli parlamentarzyści chcą powołać zespół – mają do tego pełne prawo, o ile tylko uzbierają nieco więcej chętnych niż tylko członkowie jednego ugrupowania politycznego. „Wprowadzenie takich ograniczeń nadaje mu bowiem polityczne zabarwienie” – pisał dr Mordwiłko, co jest jednak marną pociechą, bo skoro Beata Kempa zaprasza posłów innych ugrupowań i regulaminowo nie zawęzi członkostwa jedynie do swoich „solidarnych”, to zespół będzie mogła utworzyć nawet siłami tylko własnej partii, niezależnie od głębszych rozważań o polityczności, skądinąd bardzo ciekawych, zwłaszcza w kontekście dżendera.
Ale także w innych kontekstach. Bo czy Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M jest niepolityczny? Czy został zawiązany na innej niż polityczna zasadzie? Ale przykład zespołu Macierewicza jest o tyle wyjątkowy, że właściwie chyba nie ma równego sobie w polskich dziejach. Żaden inny zespół, z Trubadurami włącznie, nie był tak aktywny na rynku i żaden nie dawał tak barwnych występów. Zdecydowana większość grup parlamentarnych, z tymi najpracowitszymi włącznie, nie produkuje tyle treści. A co właściwie produkują?
By się o tym przekonać, wybrałem się na wirtualną wycieczkę po polskim parlamencie i już na wstępie doznałem uderzenia mnogością. Wiem, wiem, brzmi dziwnie, ale tak to właśnie wygląda, bo zespołów parlamentarnych działa w obecnej kadencji 136 (policzyłem na piechotę, pracowicie skrolując długą listę, więc mogłem się omsknąć o jeden lub dwa).
Usłyszałem kiedyś w radiu wypowiedź pewnego przedszkolaka, który chcąc ująć w słowa problem siły nabywczej unijnej waluty, stwierdził, że „za takie erło można kupić notorycznie wszystko”. To określenie pasuje poniekąd do problematyki podejmowanej przez zespoły parlamentarne, bo one też zajmują się notorycznie wszystkim, tyle tylko, że w większości wypadków niczego się za to nie kupi. Istnieją więc parlamentarne zespoły do spraw „promocji żużla”, „wędkarstwa”, „promocji badmintona”, „efektywnej regulacji gry w pokera”, „polsko-japońskiej współpracy gospodarczej”, „przywrócenia ekspresowych i pospiesznych połączeń pasażerskich na trasie Jelenia Góra, Wrocław, Opole, Częstochowa, Warszawa poprzez CMK”, „rozwoju rzemiosła polskiego”, „sportów motorowych”, „lotnictwa”. Są grupy miłośnikow (historii, Ziemi Bydgoskiej), obrońców (języka polskiego, chrześcijan na świecie), przyjaciół (Odry, harcerstwa). Są grupy wspierania (języka esperanto, rozwoju hokeja na Trawie) oraz przeciwdziałania (ateizacji Polski). Są zespoły regionalne (dolnośląski, kaszubski, małopolski, karkonosko-izerski, kociewski) oraz transgraniczne (Polska-Afryka-Bliski Wschód Gospodarka i Rozwój).
W swej masie zespoły spotykają się, w gruncie rzeczy, z rzadka, co nie powinno nikogo dziwić. Bywa, że kończy się na samym powołaniu, co stało się udziałem Parlamentarnego Zespołu Profesorów. Członkowie Parlamentarnego Zespołu ds. Piastówanio Ślónskij Godki spotkali się dwa razy, z czego na pierwszym spotkaniu omawiano sprawy organizacyjne, a na drugim przyjęto regulamin i wyłoniono prezydium. Czteroosobowy Zespół ds. Rozwoju Rynku Usług Pocztowych w Polsce albo działa potajemnie, bo śladów jakiejkolwiek aktywności trudno szukać na sejmowych stronach, albo też nie spotkał się ani razu. Mogło tak być, skoro w regulaminie zapisał sobie, że „obraduje na posiedzeniach, które odbywają się wedle potrzeb”. Zespół Parlamentarny „Pakiet-Stop”, który pod swą enigmatyczną nazwą gromadzi przeciwników unijnej polityki klimatycznej, złamał swój własny regulamin. Ustalił, że obradować będzie nie rzadziej niż raz na dwa miesiące, lecz od września 2012 roku spotkał się zaledwie raz, i to po półrocznej przerwie. Co aktywniejsi widzieli się jakieś 5-7 razy, a do prawdziwych wyjątków należą takie inicjatywy jak Parlamentarna Grupa Kobiet, która miała aż 28 zebrań, przygotowała kilka petycji, uchwał i zorganizowała dwie konferencje. Przegrywa chyba tylko z Macierewiczem, ale to nikogo nie powinno dziwić.
To w końcu jakie znaczenie ma gest Beaty Kempy? Technicznie – dokładnie takie samo jak gest pisowskiego posła Grzegorza Schreibera, założyciela Parlamentarnego Zespołu Szachowego.
W praktyce jednak dodaje powagi kościelnej wojnie z dżenderem, samej zaś Kempie pozwala na moment zaistnieć w charakterze memu.
Właściwie szkoda gadać, a ten komentarz napisałem, bo tak samo jak Kempa nie mogłem sobie odmówić, bo też chciałem zaistnieć, bo kto w mediach nie istnieje, na tego bęc. Bo kiedy tak siedzę i coś tam sobie piszę, czuję się nieco ważniejszy, podobnie jak Kempa, gdy coś tam sobie robi w Sejmie. Ba, czuję nawet, że jestem kimś więcej niż tylko zwykłą myszą domową. Że po prostu musi być coś jeszcze oprócz tego.