Czytaj dalej

Warkocki: Prawo i medycyna

Z dzisiejszej perspektywy, próbując leczyć homoseksualizm, medycyna oficjalnie łamała przysięgę Hipokratesa – szkodziła ludziom zdrowym.

„Od czasów Freuda próbowano leczyć homoseksualistów, zmieniając orientację z homo na hetero. Sam jeszcze pamiętam, jak mnie uczono na studiach terapii awersyjnej. Polegało to na tym, że podłączało się do prądu geja, rzadziej lesbijkę, bo lesbijki rzadziej przychodziły na tego typu leczenie. Więc geja podłączało się do prądu, pokazywało mu się obrazki nagich mężczyzn i jak tylko była jakaś reakcja podniecenia – łup prądem. No, po takiej metodzie leczenia, mniej więcej 6-tygodniowej, to on szerokim łukiem omijał nawet sklepy z odzieżą męską, ponieważ odczuwał skutki szoku. Z tym, że oczywiście ta terapia awersyjna była nieskuteczna i po 2, 3 miesiącach następował stopniowy nawrót. Wtedy znowu ich przysyłano na leczenie. Proszę państwa, przyznam się, że w tym procederze uczestniczyłem jako lekarz, bo tak mnie uczono. Takie były metody, jak kończyłem medycynę, a ukończyłem ją w 1966 roku” [1].

Tak mówił najsłynniejszy polski seksuolog Zbigniew Lew Starowicz w 2003 roku na seminarium zorganizowanym przez Pełnomocniczkę ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn Izabelę Jarugę-Nowacką. Podczas tego samego seminarium prof. Andrzej Jaczewski stwierdza w nieco mniej frywolnym tonie: „Kiedy zacząłem mieć wątpliwości, co do terapii i tego wszystkiego, cośmy z tymi nieszczęśnikami wyprawiali, zastanowiło mnie, że doświadczenia homoseksualne miał znaczny procent młodych ludzi”.

W świetle tych wypowiedzi zasadne staje się pytanie: czy w okresie PRL (w latach 50. i 60.) leczono homoseksualizm? Albo wręcz: jak bardzo inwazyjnymi metodami?

Do tej pory na ten temat nie dyskutowano. A być może warto, także dlatego, że trzeba się jakoś ustosunkować do faktu, że z dzisiejszej, a więc ahistorycznej, perspektywy, medycyna oficjalnie łamała przysięgę Hipokratesa – szkodziła ludziom zdrowym. Czy zainteresowanym nie należą się odszkodowania?

To jednak wierzchołek góry lodowej – jeśli chodzi o analizę dyskursu medycznego na temat homoseksualności w okresie PRL. Niewątpliwie był on (i jest) najzupełniej heteronormatywny. Homoseksualność to odstępstwo od normy, mniej lub bardziej patologizowane. Zapewne należałoby dokładnie przeanalizować zmiany w medycznych definicjach homoseksualności – od „zboczenia” po „inną orientację seksualną” [2]. Bo – jak pisał Foucault w Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu – to, w jaki sposób nazywamy i definiujemy, ma związek z tym, kogo będziemy zamykać w szpitalach psychiatrycznych i więzieniach.

Przyczynek do analizy definicji homoseksualizmu znajdziemy w pracy Katarzyny Adamskiej Ludzie obok. Lesbijki i geje w Polsce. Medyczny konstrukt homoseksualisty sytuował się w rozdziałach „dewiacje seksualne”. Ważną kwestią była również geneza homoseksualności – królowała „teoria uwiedzenia”. Już sam język używany do rozważań patologizował.

Niemniej dyskurs medyczny miał w PRL podwójne ostrze. Z jednej strony tworzył patologiczny obraz „homoseksualisty”, z drugiej jednak – legitymizował istnienie homoseksualności. W latach 80., a także w pismach mniejszościowych z lat 90., często w roli ekspertów występowali seksuolodzy, którzy niejako przyznawaliawali legalny status osobom homoseksualnym.

Tę podwójność najlepiej obrazuje książka, która jako pierwsza w całości dotyczyła homoseksualizmu i pojawiła się tuż pod koniec okresu PRL jako zwieńczenie (relatywnie) liberalnej atmosfery dekady lat osiemdziesiątych. Chodzi o Homoseksualizm Krzysztofa Boczkowskiego (pierwsze wydanie: 1988 rok). W homoseksualnej pamięci zajmuje ona poczesne miejsce jako swego rodzaju szczególna „książka zbójecka”. W wielu wspomnieniach pojawia się jako tekst, dzięki któremu można było zrozumieć, „kim się jest”. Dawała naukową legitymizację zakazanej tożsamości.

Książka Boczkowskiego generalnie respektuje reguły dyskursu medyczno-patologizującego nastawionego na „specjację” (tworzenie gatunku). Znajdziemy tu zatem rozważania na temat przyczyn homoseksualizmu, modele dzieciństwa i okresu dojrzewania, a także specyficzną typologię homoseksualistów („zdobywcy”, „siłacze”, „nielubiący kobiet”). Zgodnie z regułami tego dyskursu homoseksualizm kobiet jest jedynie dodatkiem do zasadniczego tematu rozważań (mieści się w jednym rozdziale). Jednocześnie książka ma funkcję wyraźnie „normatywizującą”, o czym informuje na pierwszych stronach Krzysztof Boczkowski: „Autor wychodzi z założenia, że głównym problemem homoseksualistów jest brak adaptacji do heteroseksualnych norm współżycia, przyjętych we współczesnej cywilizacji” [3]. Owa normatywizacja była ówczesnym językiem emancypacyjnym, udokumentowanym przez późniejszą prasę gejowską (z początku lat 90.).

Michel Foucault w Historii seksualności zwracał sczególnąą uwagę – obok dyskursu medycznego – na dyskurs prawno-kryminologiczny. Rzeczywiście, zwłaszcza w krajach zachodniej Europy, kryminalizacja seksualnych aktów płciowych miała dalekosiężne skutki: nadzorując i karząc, strukturyzowała fenomen homoseksualnej tożsamości. Miała również realny wpływ na życie wielu ludzi. Na przykład Joseph Bristow w książce dotyczącej angielskiej literatury homoseksualnej uznaje za punkt wyjścia rok 1885, kiedy do kodeksu karnego wprowadzono antyhomosekualne paragrafy (tzw. Labouchere Amendment). Zapis ten miał realny wpływ na życie (i pisanie) wielu homoseksualnych mężczyzn (np. Oscara Wilde’a). Jednocześnie jednak opór wobec konkretnych zapisów prawnych stawał się zaczątkiem dyskursu emancypacyjnego.

W Polsce prawo karne przestało penalizować stosunki homoseksualne bardzo wcześnie, już w 1932 roku [4]. Niemniej przez cały okres PRL postrzegano je wyraźnie jako patologię społeczną. Dobrze obrazuje ten fakt artykuł kryminologa Jerzego Gizy z 1963 roku Prostytucja homoseksualna w świetle badań terenowych. Tekst dotyczy tzw. pikiet, co interesujące, głównie wrocławskich, które kilka dekad później tak znakomicie zmitologizował Michał Witkowski w Lubiewie. Homoseksualność jest tu postrzegana wyłącznie przez pryzmat prostytucji, choć ta wizja nie jest spójna już na gruncie samego artykułu. Podstawą badań były tu bardzo szczegółowe i liczne ankiety (261, w tym 12 od kobiet), których osiemnasty punkt brzmiał: „Czy pytany bierze za poddawanie się czynom homoseksualnym pieniądze lub zapłatę w inne formie?”, co oznacza, że autor zdawał sobie sprawę, że podstawą kontraktu seksualnego nie musiały być pieniądze. Jednocześnie cytowany artykuł pozwala lepiej zorientować się w sytuacji okołoprawnej: bez względu na brak formalnego zapisu dotyczącego karania homoseksualizmu, w sukurs mogły przyjść inne (np. dotyczące prostytucji).

Można mieć też pewność, że duża część polskiej historii homoseksualności złożona jest w teczkach i szafach MO i SB. Informacje dotyczące nienormatywnej tożsamości seksualnej – właśnie ze względu na konieczność jej ukrycia – były znakomitym materiałem do szantażu. Historia PRL widziana z tej perspektywy układa się w triadę. Jej początkiem jest  specyficzne polonicum w biografii wielkiego archiwisty ciała i seksualności – Michela Foucaulta, który po prowokacji ubeckiej z 1959 roku musiał uciekać z Polski jako homoseksualista. Drugim udokumentowanym przypadkiem jest próba dyskredytacji Jerzego Andrzejewskiego jako współzałożyciela KOR (rozpowszechniano wówczas wśród instytucji kulturalnych list, w którym autor Popiołu i diamentu miał domagać się równouprawnienia dla mniejszości seksualnych [9]). Dopełnieniem triady staje się akcja „Hiacynt” z końca lat. 80. Tym razem sprawa miała wymiar zbiorowy i systemowy. Jej pokłosiem stało się 11 tysięcy tzw. „różowych teczek” [5].

Fragment książki Błażeja Warkockiego „Różowy język. Literatura i polityka kultury na początku wieku”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Pominięto częśc przypisów.


 

Przypisy:

[1] Referat prof. Zbigniewa Lwa Starowicza, [w:] Prawa mniejszości seksualnych – prawami człowieka. Seminarium, marzec 2003, red. Lech Dąbrowski, Szymon Niemiec, w serii Biblioteczka Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, zeszyt 5, Warszawa 2003, s. 21.

[2] Podobnego zabiegu dokonał Jacek Kochanowski w odniesieniu do teorii socjologicznych w pracy Fantazmat zróżnicowany. Socjologiczne studium przemian tożsamości gejów, Universitas, Kraków 2004, zwłaszcza w rozdziale (Homo)seksualność jako przedmiot analizy socjologicznej: od socjologii dewiacji do teorii queer. Genealogia teorii medycznych na lokalnym gruncie mogła by być równie fascynująca.

[3] Krzysztof Boczkowski, Homoseksualizm, Inter Esse, Kraków 2003, s. 11. Korzystam ze zmodyfikowanego wznowienia tej pracy, gdzie efekt normatywizacji – wcześniej zrozumiały, dziś nieco anachroniczny – został wzmocniony. „W moim przekonaniu obecne tzw. parady miłości szkodzą wizerunkowi homoseksualistów, gdyż środki masowego przekazu nie pokazują idących obok siebie par gejów i lesbijek, lecz grupy hałaśliwych, ekstrawagancko ubranych lub rozebranych ekshibicjonistów, szukających sensacji transseksualistów albo ludzi o niewyważonej psychice, którzy drażnią i wzbudzają odrazę oraz pogardę otaczającego ich społeczeństwa” (s. 302, podkreślenie – K. B.). Ten cytat być może najlepiej obrazuje flirt języka wczesnoemancypacyjnego ze współczesnym językiem antyemancypacyjnym. 

[4] Tę kwestię bardzo dokładnie analizuje Monika Płatek, Sytuacja osób homoseksualnych w prawie karnym, [w:] Orientacja seksualna i tożsamość płciowa. Aspekty prawne i społeczne, red. Roman Wieruszewski, Mirosław Wyrzykowski, Instytut Wydawniczy EuroPrawo, Warszawa 2009. Autorka twierdzi, że chociaż w 1932 roku zniesiono kryminalizację homoseksualności, penalizacja pozostała, realizowana głównie poprzez zapis dotyczący homoseksualnej prostytucji. Za korzyść świadczącą o prostytucji mogło być uznane np. zaproszenie do teatru. Warto zwrócić uwagę, że depenalizacja homoseksualizmu nastąpiła właśnie w PRL-u, w kodeksie karnym z 1969 roku, który wszedł w życie w 1970. Wykreślono tu zapis kryminalizujący homoseksualną prostytucję. Zrównano również wiek dobrowolnej inicjacji seksualnej dla relacji homo- i heteroseksualnych. Zwróćmy uwagę, że dekryminalizacja homoseksualności w USA nastąpiła w 2003 roku (gdy Sąd Najwyższy uznał prawo zakazujące tzw. sodomii za niekonstytucyjne).

[5] A. Fiedotow wskazuje, że dokładna liczba nie jest znana, a owe „11 tysięcy” to rodzaj niesprawdzonej legendy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij