Niegdyś już ostrzegałam, że będę Józefą Hennelową KP. Pewno młodsi czytelnicy nawet nie wiedzą kto zacz, zawsze jednak można spytać Googla. A teraz powspominam. W zamierzchłych latach 70. kłócono się podobnie jak dzisiaj. Oraz – podobnie – oskarżano o rozmaite zdrady. Na przykład Jackowi Kuroniowi zarzucano, że dąży do finlandyzacji Polski, zdradzając w ten sposób ideały niepodległościowe. I tu znów przypomnijmy: Finlandia pozostawała wówczas w sferze wpływów sowieckich, nie była państwem całkiem suwerennym, ale też nie była republika ludową. W tamtych warunkach, kiedy mało kto wierzył, że Związek Radziecki może upaść, Kuroń uważał, że niezłym wariantem dla Polski mogłoby być uzyskanie statusu podobnego do Finlandii, czyli kraju politycznie uzależnionego od ZSRR, ale z wielopartyjną demokracją i swobodą kształtowania ustroju gospodarczego. Była to wówczas taka sama mrzonka, jak deklarowane cele opozycyjnej prawicy, czyli odzyskanie pełnej niepodległości. Spór ten można było zatem czytać jako zderzenie jednego nierealizmu politycznego z drugim, jeszcze większym.
Albo jako spór o wartości. To wtedy chyba przyszło mi do głowy, że gdybym miała do wyboru życie w kraju bardzo suwerennym, bardziej niż Polska miałaby kiedykolwiek być, jakim był Związek Radziecki, a krajem niesuwerennym, za to demokratycznym, tak jak Finlandia, bez wahania wybrałabym Finlandię. Krótko mówiąc wolałam dobre życie jednostek od interesu państwa. Wszystko to, rzecz jasna, w ramach całkowicie abstrakcyjnych i pewnie naiwnych rozważań.
Dziś podobno na naszą suwerenność czyha Unia Europejska, przynajmniej tak twierdzi skrajna prawica. I znowu jest to dylemat dosyć abstrakcyjny. Wiadomo, że jeśli już czegoś należy się bać to osłabienia naszych związków z UE, a nie utraty niepodległości. Mogę jednak znowu przeprowadzić podobny eksperyment myślowy. Z jednej strony silne państwo polskie. Od Unii wywalczy, co się da, obcych nie wpuści, kobiety skłoni do rozrodu, wszędzie rozwiesi krzyże. I polska rodzina będzie żyła na swoim. Chłop z babą po bożemu. Czyż to nie jest nasz projekt? Z drugiej Europa, jakiej nie ma. Federacyjna, socjalna, respektująca prawa mniejszości oraz rozmaite etniczne i kulturowe tożsamości. Co bym wybrała? Europę. Dziś to taki sam nierealizm, jak zastanawianie się czterdzieści lat temu, czy mamy walczyć o niepodległość, czy o „finlandyzację”. Jak widać nigdy nie wiadomo, co się zdarzy, co jest realizmem, a co nie.
Wiele jest przeszkód na drodze do takiej Europy. Między innymi z pewnością egoizmy narodowe. Ideologie własnego państwa. Jednocześnie Adam Michnik – całkiem słusznie – stwierdza, że spadkobiercy tradycji silnego narodowego państwa skupili się koło prezydenta Komorowskiego. („…nie wolno zapominać, że narodowa demokracja […] była formacją odpowiedzialności za państwo. Dlatego spadkobiercami tej tradycji nie są ci, którzy dziś chcą polską demokrację zdestruować, lecz ci, którzy byli wśród demonstrantów skupionych wokół prezydenta Komorowskiego”.)
Przyjmijmy, że chodzi tu o metaforyczne centrum władzy i ideologiczny trzon naszej polityki. „Tym ludziom o tożsamości endeckiej ich długoletni przeciwnik i krytyk (czyli Michnik – KD) składa dziś pokłon”. Kiedyś pewno zgadzał się, że „jest ONR-u spadkobiercą Partia”, dziś władza jest spadkobiercą endecji. Cóż za postęp. Można zacząć się kłaniać.
Każdy oczywiście może się kłaniać komu chce. Jest to jednak ukłon w kierunku przeszłości, który nie służy dobrze przyszłości.
Ja wolałabym się ukłonić tym, którzy potrafią – w momencie, gdy egoizmy państwowe mogą rozwalić całą unijną konstrukcję – działać na rzecz organizacji ponadnarodowej i ponadpaństwowej. Mają wizję wyprzedzającą czas.
Może kłanianie się endecji, która sto lat temu miała swój wkład w odrodzenie państwowości polskiej, ma jakiś sens. Kłaniać się trumnom i pomnikom – niektórzy mają takie skłonności. Natomiast kłanianie się dziś giertychom, którzy stoją za plecami Komorowskiego, a stoją, jest dowodem intelektualnego i duchowego stetryczenia.