Kiedy byłem mały, Genowefa Pigwa śpiewała: „Łod nocy do rana, wszystko przez Reagana”. Teraz powinna śpiewać: „Dylu dylu”. Dylu dylu o trotylu. Ale na szczęście dylu dylu o trotylu trochę już zamiera, za to idzie Święto Niepodległości. Idzie, a nawet tupie wielkimi czarnymi glanami. Warszawa struchlała, ale ja się nie podniecam, bo wiem, czego się spodziewać. Najpierw policja pozwoli brunatnym zdemolować pół Śródmieścia, a potem złapie niemieckiego turystę z pilnikiem do paznokci i ogłosi, że to groźny lewicowy podżegacz, który spowodował zadymę.
Jedyne, co mnie trochę niepokoi, to plakat przygotowany przez organizatorów Marszu Nienormalności, przepraszam, Niepodległości. Na plakacie przedstawiona jest Polska w koronie i z mieczem w postaci pięknej brunetki. Panowie! Przecież prawdziwa Polska słowiańska jest płowa. To znaczy, że ma włosy w tym specyficznym, niepowtarzalnym kolorze, który jest określany jako myszaty, sarnia sierść, popielaty blond lub polski blond. Bruneci stanowią tylko dwadzieścia procent Polaków. Czemu więc marsz ONR-owców i Wszechpolaków promuje mniejszość, i to w dodatku posiadającą prawdopodobnie obce geny, mongolskie, śródziemnomorskie lub, o zgrozo, semickie?
Frapuje mnie jednak coś zupełnie innego. Otóż poseł Artur Górski z PiS (ten sam, któremu zwidują się Czarni Mesjasze) zażądał, aby wprowadzić zakaz aborcji dla zgwałconych kobiet. Bardzo słusznie. To znaczy niesłusznie, ale konsekwentnie. Jeśli zarodek jest człowiekiem, to nie można go karać śmiercią za zbrodnię ojca. Jestem za. Najlepiej wprowadźmy całkowity zakaz aborcji i karę dwudziestu pięciu lat więzienia dla lekarza, matki i ojca (bo ojciec zwykle o zabiegu wie i współuczestniczy – no chyba, że jest gwałcicielem, gwałcicieli moglibyśmy uwolnić od kary). Morderstwo to morderstwo. Nie ma nic bardziej demoralizującego niż obecny tak zwany kompromis aborcyjny. Moi przeciwnicy zarzucają mi, że jestem faszystą, bo godzę się na segregację wiekową, czyli na to, żeby ludzie do trzeciego miesiąca życia byli bezkarnie mordowani. Oczywiście to nieprawda: nie godzę się na żadne mordowanie ludzi, bo nie uważam trzymiesięcznego płodu za człowieka – nie ma żadnych argumentów ani naukowych, ani biblijnych, które by o jego człowieczeństwie świadczyły. Zainteresowanych odsyłam tutaj i tutaj, gdzie napisałem wszystko, co o tym myślę. Jeśli ktoś tu się zachowuje po faszystowsku, to właśnie antyaborcjoniści, którzy uważają, że płód to człowiek, a równocześnie godzą się, żeby karą za jego zabicie był co najwyżej trzyletni wyrok. W ten sposób dzielą ludzi, w swoim pojęciu, na lepszych i gorszych.
Ten absurd prawny polskie prawo próbuje maskować, określając płód nie jako człowieka, ale jako „ludzkie życie”, które podlega ochronie, ale stopień tej ochrony zależy od stopnia rozwoju tego życia. Tak zdecydował Trybunał Konstytucyjny i tak stanowi Kodeks Karny (na przykład, aborcja w momencie, w którym płód byłby już zdolny do samodzielnego funkcjonowania poza organizmem matki, może zostać ukarana nawet ośmioma latami więzienia). Jednym słowem, polskie prawo uznaje, że można być bardziej lub mniej człowiekiem. To pachnie Norymbergą.
Powtórzę: nie ma nic bardziej demoralizującego niż obecny kompromis aborcyjny. Jest demoralizujący dla katolików twardych, bo każe im się godzić na kilkuletnie wyroki za coś, co uważają za morderstwo. Jest demoralizujący dla katolików miękkich, bo pozwala im się łudzić, że pogodziliśmy w Polsce obłędne dogmaty katolicyzmu z demokracją i normalnością – a tego pogodzić się nie da. Jest demoralizujący dla niekatolików, bo pozwala im się łudzić, że jeszcze nie jest tak źle, jeszcze wszystkiego nie zakazali…
A tymczasem jest źle. Miękki terror katolicyzmu okazał się skuteczniejszy i bardziej szkodliwy, niż byłby terror twardy. Na początku lat 90. Janusz Korwin-Mikke (wówczas jeszcze sympatyczny postrzeleniec) ostrzegał w Sejmie, żeby nie realizować planu Urbana. Plan Urbana zdefiniował tak: dać Kościołowi katolickiemu całą władzę, żeby ludzie go znienawidzili. Aż chce się powiedzieć: wielka szkoda, że tego planu nie zrealizowano. Otwarte wprowadzenie drakońskiego prawa wyznaniowego spowodowałoby bunt – a w latach 90. ludzie umieli się jeszcze jednoczyć w imię ważnych spraw, a nie, tak jak teraz, w imię idiotycznych symboli narodowo-smoleńskich. Ale katolicy byli chytrzejsi. Wprowadzili miękki terror, pozornie zadowolili się „kompromisem”. I poczekali dwadzieścia lat. Przez dwadzieścia lat przekonanie, że aborcja jest czymś bardzo złym, wsparte autorytetem prawa i wbijane nieustannie do głowy, zostało przyjęte przez większość społeczeństwa. Teraz katolicy mogą zrobić następny krok. Ziobro żąda zakazu aborcji w razie uszkodzenia płodu, Górski żąda zakazu aborcji w razie gwałtu, Żalek żąda „klauzuli sumienia” dla farmaceutów – żeby mogli odmówić sprzedaży środków antykoncepcyjnych. Ten krok wykonują nie tylko posłowie – za katolickimi posłami idą tak zwani zwykli ludzie. Niedawno widziałem w internecie dowcip rysunkowy: sprzedawczyni w warzywniaku mówi do klientki, że nie sprzeda jej ogórka, bo nie pozwala jej klauzula sumienia. Żart jak żart, ale okazał się proroczy: natrafiłem na relację dziewczyny, której spierzchły usta, a farmaceutka nie chciała jej sprzedać wazeliny, ze względu na sumienie właśnie – bo seks analny jest formą antykoncepcji. Tak wygląda sytuacja w tej chwili. Jak już się z nią oswoimy, po paru kolejnych latach, przyjdzie zapewne czas na następne kroki. Ciekawe, jakie. Zakaz sprzedaży mięsa w piątek? Wybijanie zębów za złamanie postu, jak za Bolesława Chrobrego?
Jak już mówiłem, jestem za. Niech katolicy wprowadzą swoje prawa wyznaniowe hurtem, szybko i za jednym zamachem, włącznie z paleniem innowierców na stosie. Bo to jedyna szansa, że Polak-normalny człowiek zbuntuje się wreszcie przeciwko Polakowi-katolikowi.