Nie, nie będę pisał o słynnym moherowym transparencie (głoszącym, że Rydzyk jest dzieckiem Matki Boskiej, z czego wynikałoby, że PiS-owcy uważają go za Jezusa, bo
Nie, nie będę pisał o słynnym
moherowym transparencie (głoszącym, że Rydzyk jest dzieckiem Matki
Boskiej, z czego wynikałoby, że PiS-owcy uważają go za Jezusa, bo
według katolickiej doktryny Maria miała tylko jedno dziecko: no
więc za takiego Jezusa to ja dziękuję). Nie wspomnę też o tym,
że budowniczowie metra doprowadzili do kolejnej katastrofy w
Warszawie. Nie będę się zastanawiał, czy polski wywiad
sponsorował Amber Gold i w jakim tajemniczym celu (znając polski
wywiad raczej bym założył, że po prostu dał się tej firmie
oszukać). Nie będę się tym wszystkim zajmował, spróbuję
napisać o czymś poważniejszym.
Profesor Gilles-Eric Seralini
przeprowadził pierwsze (a w każdym razie pierwsze ujawnione)
przedłużone badania na szczurach karmionych GMO, a dokładnie
genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą. A dokładnie, niektóre
szczury karmiono normalną kukurydzą, inne kukurydzą zmodyfikowaną,
a jeszcze inne kukurydzą zmodyfikowaną spryskiwaną Roundupem,
czyli morderczym środkiem chwastobójczym (zabija niemal wszystkie
rośliny oprócz tych, które specjalnie zmodyfikowano genetycznie:
po to się właśnie modyfikuje kukurydzę, żeby przetrwała
Roundup). Piszę, że były to pierwsze przedłużone badania,
ponieważ koncern Monsanto, który produkuje Roundup i GMO, testował
te specyfiki na szczurach tylko przez trzy miesiące. Profesor
Seralini utrzymuje natomiast, że kłopoty zaczynają się od
czwartego miesiąca i dlatego testował szczury dłużej.
Wyniki badań Seraliniego są
przerażające. Okazuje się, że wśród szczurów karmionych
kukurydzą genetycznie zmodyfikowaną, nawet gdy nie była
spryskiwana Roundupem, drastycznie wzrosła liczba zachorowań na
nowotwory (szczególnie wśród samic). To oznacza, że już nie
tylko chwastobójcza trucizna, ale sama modyfikacja genetyczna jest
czynnikiem silnie chorobotwórczym.
Gdy tylko Seralini opublikował wyniki
swoich badań, został poddany zmasowanemu ostrzałowi ze strony
innych naukowców, komentatorów i dziennikarzy, zarzucających mu
niewiarygodność, demagogię i stronniczość. No cóż, kiedy ktoś
kogoś oskarża o stronniczość, warto jest się przyjrzeć nie
tylko oskarżonemu, ale i oskarżycielowi. Tego ostatniego też warto
zapytać o bezstronność. Wszyscy wiemy, że w naszych czasach
wielka nauka jest sponsorowana przez wielki biznes. I wszyscy wiemy,
że mnóstwo jest „dziennikarzy naukowych” w rodzaju Marcina
Rotkiewicza z „Polityki”, który niemal co drugi artykuł
poświęca wychwalaniu GMO, opierając się głównie na raportach
ISAAA, organizacji „badawczej” sponsorowanej przez koncern
Monsanto . Dlatego sama nagonka na Seraliniego jeszcze nic nie znaczy
i nie możemy przyjąć na wiarę argumentów jego przeciwników,
ufając ich autorytetowi.
Musimy przyjrzeć się ich argumentom.
Najważniejsze są dwa.
Po pierwsze, do badań nad genetycznie
zmodyfikowaną żywnością Seralini użył genetycznie
niedoskonałych szczurów. Szczury te należały do tak zwanej linii
Sprague-Dawleya, u której szczególnie często występują guzy. To
ciekawie brzmi, ale jeśli to dziedzictwo genetyczne szczurów
wywołało u nich nowotwory, to dlaczego objawiły się one częściej
u osobników karmionych GMO? Dlaczego szczury karmione zwykłą
kukurydzą, chociaż tak samo obciążone dziedzicznie, chorowały
znacznie rzadziej? Można oczywiście zapytać, po co w ogóle
Seralini brał akurat takie szczury do badań, ale tak się składa,
że są one standardowo wykorzystywane w laboratoriach do
najprzeróżniejszych badań.
Po drugie, przeciwnicy Seraliniego
mówią, że nie można szczurów karmić wyłącznie kukurydzą, nie
powodując u nich zaburzeń zdrowia. To pewnie prawda, ale na ten
argument nasuwa się ta sama odpowiedź, co przy argumencie
poprzednim. Jeśli sama dieta kukurydziana, GMO czy nie-GMO, jest w
stanie wywołać u szczurów nowotwory (załóżmy), to dlaczego
szczury karmione zwykłą kukurydzą chorowały znacznie rzadziej,
niż te karmione zmodyfikowaną?
Innym argumentem posłużył się Tim
Worstall, komentator słynnego pisma „Forbes” i członek niemniej
słynnego Adam Smith Institute. Na swoim blogu zamieścił wpis o
wspaniałym tytule: „Dowód Doskonały Na To, Że Śmieciem Jest
Raport Seraliniego O Genetycznie Zmodyfikowanej Kukurydzy I Raku U
Szczurów”. Worstall argumentuje tak: do karmy dla szczurów w USA
już od dawna dodawana jest zmodyfikowana kukurydza. Zatem gdzie te
alarmujące raporty z amerykańskich laboratoriów o tajemniczym
wzroście śmiertelności i zachorowalności wśród laboratoryjnych
szczurów? Gdzie te prace naukowe, zatytułowane: „Co z naszymi
szczurami?”. Gdzie hałas przejętych naukowców?
Jest to argument dosyć osobliwy. Po
pierwsze, amerykańskie szczury nie były karmione samą kukurydzą,
więc skutki jej spożywania musiały się u nich ujawniać w sposób
bardziej powolny i mniej widowiskowy. Po drugie, nigdy nie słyszałem
o jakichś globalnych naukowych badaniach porównawczych nad
śmiertelnością populacji szczurów laboratoryjnych na różnych
kontynentach – pewnie dlatego, że te szczury masowo i szybko
umierają: przecież są hodowane właśnie po to, żeby je na różne
sposoby wykańczać. Nie sądzę, żeby wiele instytutów naukowych
miało jakąś specjalną ochotę pochylać się nad losem swoich
szczurów i zastanawiać nad ich szansami przetrwania. Śmiertelność
wśród laboratoryjnych szczurów jest zawsze dość wysoka, z
przyczyn oczywistych i jeśli ja, eksperymentator, widzę pewne jej
zwiększenie w obserwowanej przeze mnie grupie, to przypisuję to
owym oczywistym przyczynom. Jeśli podtruwam szczury chlorem i
zamiast założonych stu padnie mi sto pięćdziesiąt, to pierwszą
moją myślą będzie, że winny jest chlor, trujący bardziej niż
sądziłem – a nie, że winna jest kukurydza.
Najbardziej osobliwe jest jednak to, że
kiedy wpisze się do wyszukiwarki Google nazwisko Seraliniego, to co
wyskakuje nam na pierwszym miejscu? Nie artykuł Wikipedii na temat
profesora, nie jego strona internetowa, nie wybór jego artykułów,
nie recenzja jego książki, nie zapis debaty z jego udziałem. Na
pierwszym miejscu wyskakuje nam wywód Winstalla. Za dobre
pozycjonowanie w Google się płaci, a za tak dobre pozycjonowanie
płaci się słono (zakładam, że wszyscy wiemy, czym jest
pozycjonowanie: przy wyszukiwaniu wyskakują nam najpierw linki do
tych stron, których właściciele wydają masę kasy po to, żeby
ich linki wyskakiwały jako pierwsze). Ktoś słono zapłacił za
dobre pozycjonowanie Winstalla, którego wpis inaczej utonąłby
gdzieś w blogosferze. To może wskazywać, że przynajmniej część
nagonki na Seraliniego jest sponsorowana. Oczywiście, zapłacić za
pozycjonowanie mógłby sam Winstall (o ile go stać), „Forbes”
czy Adam Smith Institute, ale to też nie czyniłoby tej interwencji
bezstronną: „Forbes” to główny organ prasowy Czcicieli Mamony,
a Adam Smith Institute to tejże Mamony think tank i podręczny
„autorytet dla mediów”. Jasne jest, że w sporze między
gigantycznym koncernem, a samotnym profesorem, obie instytucje staną
po stronie wielkiego koncernu. I na pewno nie zrobią tego bez
jakiejś dla siebie korzyści (co niekoniecznie oznacza zwykłe,
ścigane prawem przekupstwo), bo na tym przecież polega ich
działania, że ciągną korzyści z głoszonych przez siebie
poglądów. „Forbes” ma reklamodawców, Adam Smith Institute ma
sponsorów.
Najrozsądniejsi mówią, że trzeba
poczekać na to, aż inne badania potwierdzą lub obalą raport
Seraliniego. Ja się z tym zasadniczo zgadzam, ale z drugiej strony
mam taką małą wątpliwość: czy w czasach, w których rozsądek
zawodzi, najrozsądniejsi zawsze mają rację? Inaczej mówiąc: czy
najrozsądniejsi mają rację w czasach, w których tak łatwo jest
kupić naukowca – w których naukowiec istnieje tylko po to, żeby
był kupiony? Pewna osoba, która chce zostać anonimowa, opowiadała
mi, jak się robi badania w koncernie Monsanto. Bierze się na
przykład pięć krówek. Jeśli jedna krówka umrze za wcześnie
(przed zakończeniem badań), to z badanej grupy pięciu krówek robi
się grupa czterech krówek, w której nigdy nie było żadnej piątej
krówki.
Takich właśnie badań się obawiam.
Smacznego.